Z tym, że myli się każdy, kto twierdzi, że to film o zagładzie i polskim antysemityzmie. W żadnym razie. Smarzowski swoim nowym „Weselem” udowadnia, że nam Żydzi nie są potrzebni do dyskusji o ciemnych stronach własnej historii. Tylko do tego, żebyśmy się mogli znowu pokłócić, bo kłótnia równie mocno wypełnia nasz krwioobieg narodowy, co grill, schabowy, kościół i piłka nożna. Ponieważ jednak tych prawdziwych Żydów zostało w Polsce niewielu, to z łatwością wpadliśmy w nowy wybór pomiędzy przyjacielem, a wrogiem. To tęczowa społeczność i imigranci, szczególnie ci, którzy z racji narodowości, nie przypominają „wzorca prawdziwego Polaka”. Nawet nie LGBTQ+, ponieważ mało kto jest w stanie rozszyfrować, co to w ogóle jest. „Tęczowa zaraza” szczególnie w ustach księdza, brzmi dużo mocniej niż niezrozumiałe skróty. Smarzowski też o tym wie. Jego paralela dwóch księży, tego przedwojennego, który wchodzi w rolę polskiego faszysty i szczuje przeciwko Żydom oraz tego dzisiejszego, który równie łatwo ustala czym jest tzw. normalna rodzina i zarazem jakie zagrożenie niesie dla niej właśnie „tęczowa zaraza”, jest tak bezpośrednia, że nawet analfabeta filmowy „odczyta” ją prawidłowo i bez wątpliwości. Tu nie ma miejsca na margines. Można rozmawiać o pseudoestetyce tego rodzaju zabiegów, których zresztą w filmie jest dużo więcej, zżymać się na mało finezyjny przekaz i jeszcze podać wiele innych argumentów przeciwko takim połączeniom. Jednak to, co w tej paraleli dwóch światów z tego samego kościoła, jest najmocniejsze, to fakt, że to się właśnie teraz dzieje w całkiem realnym świecie, a nie tylko w filmie. I dokładnie tak samo jak przed II WŚ, narodowa scena polityczna ma swojego nienawistnego wroga, a Kościół bardzo umiejętnie ogień tej nienawiści cały czas podsyca. I mimo, że ta kompozycja też wydała mi się trochę banalna, to dzisiaj zapraszam na „Wesele” do kina, szczególnie dla tych łączników przeszłości i teraźniejszości, bo rzadko kiedy tak wyraźnie sztuka ukazuje, że historia lubi się powtarzać.
Gdy zobaczyłem na ekranie, jak przedwojenni narodowcy stali z pałkami przed sklepami żydowskimi i nie pozwalali „prawdziwym” Polakom robić w nich zakupów, to trudno było się uwolnić od skojarzeń z brunatnymi koszulami Die Sturmabteilungen der NSDAP czyli oddziałami szturmowymi w hitlerowskich Niemczech, zwanych potocznie SA. Smarzowski zapewnił nam nawet podobną estetykę, ubierając bojówki Młodzieży Wszechpolskiej w brunatne mundury i wyposażając w odpowiednie pałki na niepokornych. Przypomniałem sobie w tym momencie jeszcze drukarza, który odmówił drukowania tęczowych plakatów i lekarza, powołującego się na klauzulę sumienia. Przypomnieli mi się politycy, gadający „o ideologii gender” albo krzyczący na wiecach współcześni ONR-owcy: „To nie są ludzie!!!”. To już nie chodzi tylko o podział na lepszych i gorszych, ale niestety na prawdziwych i złych. Bojówki niejakiego Bąkiewicza nie stoją jeszcze przed sklepami, w których sprzedają osoby LGBTQ+ lub restauracjach, prowadzonych przez imigrantów, ale moim skromnym zdaniem, to tylko kwestia jednej decyzji albo po prostu czasu. Niemożliwe w XXI wieku? Nierealne we współczesnej Polsce? Naprawdę? Do niedawna pewne rzeczy wydawałby się w naszym kraju niemożliwe, a jednak się dzieją. Gdyby ktoś kilka lat temu, powiedział, że neofaszystowski przywódca, który jest podejrzewany o kontakty z nazistami w Europie, dostanie z ministerstwa kultury kilka milionów złotych na rozwój swojej paramilitarnej organizacji, to każdy popukałby się w głowę. Pamiętacie, aby kiedykolwiek w naszej powojennej historii, nacjonaliści na jedno zawołanie polityków, poszli bronić kościołów przed jakimś wyimaginowanym wrogiem? No, właśnie…
Nacjonalizm podszyty nienawiścią to nie kwestia uwarunkowań genetycznych, ale zwykłej propagandy i jej finansowania. Nikt się z tym nie rodzi. Podziały polityczne, mogą doprowadzić do nowej tragedii, takiej, którą znowu zaniesiemy w przyszłość, jak kolejny historyczny garb. Nie jest to efekt różnicy poglądów, wynikających li tylko z odrębności w podejściu do życia, tej religijnej albo społecznej. To z dużym wyrachowaniem, instrumentalna manipulacja, sterowana przez władzę na równi z Kościołem. Jak duży wpływ mają księża na naszych polityków, chyba nie trzeba udowadniać. Czasami nawet trudno odróżnić jednych od drugich. Przy postaci księdza w „Weselu”, Smarzowski zastosował dość subtelną kalkę, kiedy katolicki duchowny, staje się cynicznym lichwiarzem. Ta rola przecież w naszej historii jest zarezerwowana dla kogoś zupełnie innego.
„Wesele”, to nie jest krzywe zwierciadło, jak piszą niektórzy, w którym można się przejrzeć i zobaczyć czarną duszę Polaka. To najzwyklejsze lustro, a w nim nie ma zakrzywień, wypaczeń czy nieścisłości. My tacy po prostu jesteśmy i to chyba sprawia największy ból. Smarzowski już dawno nas przyzwyczaił, że nie bierze jeńców. Współczesne wątki w „Weselu” to przaśność nowego polskiego pana na zagrodzie. Tym razem tą zagrodą jest chlewnia, w której – jak w obozie koncentracyjnym – rozgrywa się rzeź. Wesele córki pana zagrodowego, to pałac, wódka, seks, schabowy i disco polo. I znowu polski inteligent z dużego miasta powie, że to nie my, ale prawda jest zupełnie inna. Podział na Polskę „A” i „B”, wcale nie przebiega wzdłuż jakiejś mitycznej granicy dawnych rozbiorów czy też oddziela wykształciuchów z sojowym latte od ludzi z dawnych „pegeerów”. Okazuje się, że dzieli kraj po równo. Inteligentów z wielkich miast, chłopów, przedsiębiorców i jak się ostatnio mówi, cwaniaków różnego autoramentu, po obu stronach jest tyle samo. To co boli podczas oglądania najbardziej, to fakt, że jeśli zapomnimy kim jesteśmy, to Smarzowski nam przypomni. Opowie o każdym z nas, po kolei, kto jest kim w tej rodzinie, bawiącej się na weselu córki Wilka. Im bardziej będziemy się na to oburzać, tym bardziej będzie do nas docierać, że film pokazuje prawdziwą Polskę, której jest w nas najwięcej.
Odwołania do historii w „Weselu” są bardzo mocne. Tak jak przedwojenni fanatycy wielkiej białej Polski atakowali domostwa Żydowskie, tak dzisiaj Smarzowski pokazał ataki na imigrantów oraz to, do jakiej roli ich przeznaczamy. Dalekie i nieprawdziwe? Porównanie nieuprawnione? To przypomnijmy sobie wydarzenia na Marszu równości w Białymstoku, kiedy grupy młodzieńców z tzw. Młodzieży Wszechpolskiej i dzisiejszego ONR-u, rzucały się na uczestników marszu. Przypomnijmy sobie także informacje o pobiciach, do których dochodzi po manifestacjach Strajku Kobiet, ataki w komunikacji miejskiej na osoby z tęczowymi elementami ubioru albo imigrantów, którzy mają inny kolor skóry. To wszystko są krople, które powoli, ale systematycznie udowadniają, że istnieje w naszym narodzie energia gotowa skierować swoją siłę tam, gdzie pokaże jej władza i Kościół. Co stałoby się, gdyby dzisiaj spuścić te psy z łańcuchów i dać im możliwość działania bez konsekwencji, tak samo jak tym 40-stu Polakom, którzy zamknęli swoich żydowskich sąsiadów w stodole w Jedwabnem? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi, bo każdy z nas tę odpowiedź dobrze zna. Intelektualne volty w publicystyce, tzw. „narodowej”, czy też wypociny symetrystów, które mają nas przenieść w świat złudnego poczucia bezpieczeństwa, że to już jest inaczej, że inne czasy i w ogóle, to rodzaj narodowego wyparcia. Jeśli tak jest, to jak wytłumaczyć, że polski strażnik graniczny nie ma żadnych moralnych oporów przed pakowaniem dzieci na ciężarówkę i wywożenia ich do lasu, a poparcie dla tych działań, utrzymuje się na tak wysokim poziomie, że władza wydaje podobne polecenia zupełnie bezkarnie? W tym miejscu Smarzowski nie zadaje takiego pytania. On nam mówi wprost, co się może wydarzyć, kiedy nienawiść staje się produktem marketingu politycznego, który ma pomóc osiągnąć partykularne cele polityków i ich ideologicznych apologetów.
Reżyser Wojciech Smarzowski robi jeszcze coś. Uświadamia, że na tych naszych polsko-polskich kłótniach zawsze korzysta ktoś inny. Nam się tylko wydaje, że jesteśmy wielkimi cwaniakami, którzy potrafią wszystkich ograć. Sowietów w Polsce już od dawna nie ma, hitlerowców też nie, a my sobie nadal nie potrafimy poradzić z naszymi historycznymi traumami. Mamy sporo trupów w naszych szafach i lubimy się nimi chwalić. Tylko po to, aby dalej patriotycznie cierpieć. Często też są nam potrzebne, bo nic tak nie upiększa naszej narodowej dysputy, jak wyciąganie z szafy jakiegoś trupka. Smarzowski, swoim nowym filmem, przyczynia się do otwarcia tych szaf na oścież i to chyba niektórych najbardziej boli. Nie pozwala zapomnieć bowiem, że mamy takie szafy i trzeba z nich wyłożyć wszystko i je w końcu posprzątać. I gdyby ktoś pytał, jak długo jeszcze i ile razy będziemy w książkach, w kinie i w teatrze, albo jeszcze gdziekolwiek, palić tych nieszczęsnych Żydów w kolejnej stodole, to Smarzowski właśnie zaznaczył swoim filmem, że jeszcze bardzo długo. Do momentu aż pojmiemy w końcu, jacy jesteśmy naprawdę. Po co? Bo od posprzątania naszej historii może się zacząć coś wspólnego. Jak dotąd, jeszcze nie wszystkim na tym zależy.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU