Republikanie nie przedstawili konkretnych rozwiązań w sytuacji, gdy społeczeństwo czuje się zagrożone, np. wysoką inflacją. Po raz kolejny okazało się, że populiści nie przedstawiają konkretnych, opartych na wiedzy, atrakcyjnych dla wyborców rozwiązań składając radykalne, ideologiczne obietnice bez pokrycia. W tym można doszukiwać się źródeł relatywnej porażki Republikanów, gdyż partia stała się zakładnikiem Trumpa – z Eugeniuszem Smolarem z Centrum Stosunków Międzynarodowych o wyborach w Stanach Zjednoczonych rozmawia Michał Ruszczyk.
Michał Ruszczyk: Niedawno w Stanach Zjednoczonych odbyły się wybory uzupełniające do Kongresu. Jak Pan skomentuje ich wyniki?
Eugeniusz Smolar: Należy powiedzieć na samym początku, że w czasie wyborów nie doszło do tego, co określano jako „republikańska czerwona fala” – wbrew przewidywaniom, Republikanie nie odnieśli, aż tak spektakularnego sukcesu. Co prawda odzyskali większość w Izbie Reprezentantów, ale nie w Senacie.
Powiedział Pan o „czerwonej fali” Republikanów. Jak Pan sądzi, dlaczego nie zamieniła się ona w tsunami?
Przyczyn tego można doszukiwać się w fakcie, że znaczącej części Amerykanów trudno było zaakceptować radykalnych kandydatów popieranych przez Trumpa i ich postulaty, w tym narrację o „ukradzionych” wyborach, w których Joe Biden wygrał prezydenturę. Szczególnie, że społeczeństwo boryka się z licznymi problemami, na które kandydaci Republikanów nie przedstawiali wiarygodnych odpowiedzi. Wpływ na wynik mógł mieć też restrykcyjny wyrok Sądu Najwyższego w sprawie aborcji, który zantagonizował kobiety, które wcześniej głosowały na Republikanów.
Republikanie nie przedstawili konkretnych rozwiązań w sytuacji, gdy społeczeństwo czuje się zagrożone, np. wysoką inflacją. Po raz kolejny okazało się, że populiści nie przedstawiają konkretnych, opartych na wiedzy, atrakcyjnych dla wyborców rozwiązań składając radykalne, ideologiczne obietnice bez pokrycia. W tym można doszukiwać się źródeł relatywnej porażki Republikanów, gdyż partia stała się zakładnikiem Trumpa. Przegrało wielu radykalnych, popieranych przez niego kandydatów.
Donald Trump ogłosił, że będzie chciał kandydować w wyborach prezydenckich w 2024 roku. Jak Pan sądzi, czy jest to możliwe?
Trudno powiedzieć. Nie zmienia to faktu, że w ostatnich wyborach, w których kandydował, udało mu się uzyskać poparcie w stanach, w których tradycyjnie wygrywali Demokraci. Mam na myśli stany po-przemysłowe, gdzie ludzie utracili w minionych kilku dekadach miejsca pracy, gdyż firmy przeniosły produkcję do innych państw, głównie do Chin i innych krajów azjatyckich. Trump-biznesman obiecywał, że to zmieni, a wyborcy, którzy byli w tragicznej sytuacji życiowej, mu uwierzyli.
Natomiast, czy udałoby się to powtórzyć? Wątpię, ponieważ Republikanie jako partia w wyniku jego prezydentury uległa radykalizacji, gdy jednocześnie zmieniła się sytuacja. W konsekwencji liczni politycy ugrupowania zaczęli zdawać sobie sprawę, że Trump jest dla Republikanów obciążeniem i powoduje odpływ wyborców.
Olbrzymim „sukcesem” prezydentury Donalda Trumpa jest podzielenie społeczeństwa amerykańskiego i brutalizacja języka w debacie publicznej, którą również widać w Polsce.
Ważną rzeczą, która zachęcała do głosowania na Republikanów, jest temat emigracji – głównie z Ameryki Łacińskiej i Południowej. Jest to ogromny problem dla Stanów Zjednoczonych, z którym do tej pory nikt się nie uporał. Jednak budowa muru na granicy z Meksykiem również nie rozwiązała problemu. Dla wielu Amerykanów jest to istotna sprawa, gdyż wzrost liczby imigrantów wpływa m.in. na presje płacowe na rynku pracy przy jednoczesnym zubożeniu klasy średniej. Podobnie jest w Europie Zachodniej, która także walczy z kryzysami uchodźczymi, ale nie na taką skalę. Jednak mimo tych czynników, Republikanie nie odnieśli tak spektakularnego sukcesu, gdyż w swoich postulatach byli zbyt radykalni, a za mało konkretni w sferze problemów, z którymi zmagają się Amerykanie.
Demokraci utrzymują Senat, natomiast Republikanie zdobyli większość w Izbie Reprezentantów. Jak te wyniki wpłyną na dalszą prezydenturę Bidena?
Przy takich wynikach prezydent będzie ograniczany i nie będzie miał możliwości pełnej realizacji swojego programu. Będzie musiał negocjować i iść na kompromisy. Podobnie było z Obamą, który był blokowany przez większość Republikańską w Kongresie.
Bidenowi, mimo trudności, udało się przepchnąć program ogromnych inwestycji w infrastrukturę, która się sypie – mosty, drogi, wodociągi, budynki użyteczności publicznej czy kolej. Stąd podziw Amerykanów dla nowoczesnej infrastruktury drogowej czy dla nowoczesnych lotnisk w Europie. Mimo trudności w realizacji programu, Biden będzie miał wsparcie w postaci większości w Senacie. Będzie dochodziło do różnych kompromisów, gdyż wyniki pokazują, że sytuacja może być dla obu stron patowa. To jest charakterystyczne dla współczesnej demokracji amerykańskiej i częstej odmowy wypracowywania wspólnych rozwiązań realnych problemów.
To też pokazuje, że rządy w Europie powinny przemyśleć sytuację, jaka ma miejsce w Stanach Zjednoczonych, ale nie z perspektywy ostatnich wyborów, tylko długofalowych przemian społeczno-politycznych w tym kraju. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Trump trwale zmienił Amerykę i to widać po prezydenturze Bidena, który, podobnie jak jego poprzednik w Białym Domu, kontynuuje politykę brania głównie pod uwagę interesy gospodarczo-polityczne USA na wielu płaszczyznach. To będzie miało znaczenie dla Europy, która jest uzależniona od amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa, bezpośrednio i za pośrednictwem NATO.
Sondaże wykazują, że społeczeństwo amerykańskie interesuje się sytuacją międzynarodową w znacznie mniejszym stopniu niż Europejczycy, dla których geopolityczne zagrożenia są obecnie wszechobecne, choćby w wyniku wojny Rosji z Ukrainą a także na Bliskim Wschodzie. Te czynniki bez wątpienia będą miały wpływ na postawy wyborcze Amerykanów jak i politykę kolejnych administracji Białego Domu.
Powiedział Pan o amerykańskich nastrojach społecznych. Czy w Pana ocenie Republikanom uda się je wykorzystać dla własnych celów?
Trudno powiedzieć. W dużej mierze będzie to zależało od sytuacji wewnętrznej, głównie gospodarczej. Jednak mam wątpliwości, czy osobą, która może zagrozić Bidenowi, będzie Donald Trump. Znamienne, że stacja telewizyjna Fox News, która go wcześniej wspierała, ogłosiła, że nie będzie go popierała w przyszłości. Jej konserwatywny właściciel, Murdoch, umie kalkulować i jeśli jego wpływowa wśród Republikanów stacja ogłosiła, że Trump nie będzie miał poparcia Fox News, to bardzo go to osłabi. Nie jest to jednak kwestia samego Trumpa, ale też i innego radykalnego trumpopodobnego „produktu”. Debaty powyborcze wykazują, że Republikanie szukają kandydata, który będzie głosił podobne poglądy, jakie miał były prezydent, a który będzie łatwiejszy do zaakceptowania przez wyborców. Za głównego faworyta uchodzi obecnie Ron De Santis, który odniósł zdecydowane zwycięstwo na Florydzie.
Powiedział Pan, że Europa jest uzależniona od Stanów Zjednoczonych. Czy z tego wynika, że Unia Europejska powinna dążyć do samodzielności, np. w kwestii obronności?
Na tym polu nadal nie ma alternatywy. Integracja europejska rozpoczęła się po wojnie jako pokojowe stowarzyszenie mające negocjować sprzeczne, głównie gospodarcze, interesy państw członkowskich. Przed dekady integracja, dzisiaj Unia Europejska, okazała się skuteczną odpowiedzią na problemy Europy i jej stosunki ze światem zewnętrznym. Wszyscy negocjowali ze wszystkimi własne interesy narodowe, ale – co ważne – z pamięcią o celu, jakim są interesy wspólne w ramach Unii. Z pewnością czeka nas debata nad przyszłym modelem UE, nie tylko dlatego, że Strefa Euro będzie pogłębiała integrację, co osłabi pozycję innych państw spoza niej, ale i wobec faktu, że w Europie wzrosły wpływy ugrupowań populistyczno- suwerenistycznych, które podają w wątpliwość obecny sposób funkcjonowania wspólnoty. Natomiast większe zagrożenie dostrzegałbym w dziedzinie przemysłowo-handlowej.
Dlaczego?
Biden kontynuuje politykę Trumpa bardziej zdecydowanej postawy wobec Chin, i w sferze przemysłowo-handlowej, i w polityce bezpieczeństwa. Mimo różnic w Kongresie, obie partie uchwaliły wspólnie dwa ogromne pakiety finansowania nowoczesnego przemysłu, w tym produkcji w kraju półprzewodników. Dotychczas w ogromnej proporcji były one importowane z Azji – z Tajwanu czy Chin. Inne protekcjonistyczne działania Bidena i Kongresu na rzecz amerykańskiego handlu i przemysłu uderzają w europejskie produkty poprzez wprowadzenie nowych ceł. Bez wątpienia Unia Europejska odpowie podobnymi retorsjami. Będzie to źródłem napięć, gdy Europejczycy liczą na gwarancje ich bezpieczeństwa ze strony USA, a Waszyngton będzie oczekiwał od rządów europejskich wsparcia w ich starciu z Chinami.
Czy Europa jest gotowa na taką solidarność ze Stanami Zjednoczonymi?
Z pewnością w polityce bezpieczeństwa, dla ograniczenia potencjalnie agresywnych Chin w ich działaniu w regionie i na świecie. Trudniej będzie w dziedzinie przemysłowo-handlowej, gdyż dla wielu państw europejskich eksport do Chin jest istotny, szczególnie wobec groźby recesji w Europie. W konsekwencji rozwinięte gospodarki europejskie, niemiecka, francuska czy włoska, także brytyjska, w celu zapewnienia rozwoju, będą musiały lawirować między Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Będzie to trudne i wiele będzie zależało od dojrzałości oraz poczucia wspólnoty strategicznych interesów europejskich i amerykańskich.
Powiedział Pan o lawirowaniu gospodarczym Unii Europejskiej między Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Jakie narzędzia w Pana ocenie ma do tego Polska w sytuacji, gdy jest skonfliktowana z instytucjami europejskimi?
Polska nie ma polityki chińskiej. Za sukces można uznać zwiększenie inwestycji chińskich w dziedzinach, które nie są wrażliwe strategicznie. Mamy od lat negatywny bilans handlowy, eksportując żywność, nawozy sztuczne, maszyny, niemniej nie dysponujemy własnymi wysokimi technologiami, które dla Chin są atrakcyjne. W relacjach z Pekinem możemy odegrać rolę tylko w ramach Unii Europejskiej, a więc polepszenie stosunków z partnerami w Unii Europejskiej i jej instytucjami leży w interesie naszego kraju zarówno obecnie, jak i w wymiarze strategicznym. Także i po to, by ograniczyć potencjalny konflikt handlowy.
Jak wynik wyborów może wpłynąć na relacje na linii Warszawa-Waszyngton?
Nie sądzę, żeby coś się na tej płaszczyźnie zmieniło, ponieważ znaczenie naszego kraju w wyniku wojny wzrosło ze względu na fakt, że jesteśmy państwem przyfrontowym i centrum pomocy dla Ukrainy. Także ze względu na powszechnie docenianą pomoc udzieloną przez społeczeństwo i państwo uchodźcom ukraińskim.
Natomiast warto zadać inne pytanie, jaka może być rola Polski w odbudowie Ukrainy po zakończeniu wojny?
W Pana ocenie, jaką rolę Polska może w tej kwestii pełnić?
Tym się niepokoje, bo Stany Zjednoczone oczekują, że rządy europejskie przejmą większą odpowiedzialność za swój kontynent, w tym i za pomoc Ukrainie. Komisja Europejska właśnie ogłosiła kolejny pakiet pomocowy dla Ukrainy na rok 2023 w wysokości 18 mld euro. Jednak nie są to granty, tylko wieloletnie pożyczki, udzielane na wysoce dogodnych zasadach. Polska jest naprawdę ważnym partnerem Ukrainy w pomocy wojskowej i humanitarnej, ale nie finansowej.
Pogarszającą się kondycja gospodarcza Polski tej sytuacji nie zmieni. Najwyraźniej obecny rząd liczy na to, że wsparcie wojskowe i polityczne przełoży się na udział w odbudowie Ukrainy. Mówimy o setkach miliardów dolarów czy euro, które znajdą się pod kontrolą poszczególnych rządów, w tym amerykańskiego, oraz Komisji Europejskiej. W porozumieniu z rządem ukraińskim będą decydowały o celach i sposobie wydawania pieniędzy ich podatników. Ukraińcy bronią się skutecznie z niezwykłym heroizmem. Nie zmienia to faktu, że kraj ten ma problem z korupcją i transparentnością. Nieprzypadkowo więc w krótkim komunikacie Komisji Europejskiej dotyczącym pomocy, wspomniano o tym dwukrotnie.
W mojej ocenie, mimo już dość wysokiego zadłużenia, by się liczyć przy stole i wystąpić jako rzeczywisty, a nie tylko symboliczny partner, Polska powinna pożyczyć na ten cel minimum pięć miliardów euro na rynkach międzynarodowych. Będzie to trudne, ale możliwe. Jednocześnie winniśmy uczestniczyć we wszystkich pracach przygotowawczych i naciskać na Komisję, co ma i taką wartość, że wykaże, iż Unia Europejska inwestuje w swojego przyszłego członka.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU