– Z Turcją mamy wspólnych kilka czynników – słabnącą walutę, upolityczniony Bank Centralny i politykę gospodarczą, która jest realizowana wyłącznie pod dyktando słupków wyborczych. Jeśli chodzi o Grecję, to należy powiedzieć, że jest to przykład państwa, które zbankrutowało fiskalnie. Grecja nie popełniała błędów w polityce monetarnej takich jak robi to Polska. To pokazuje, że Zjednoczona Prawica wzoruje się na pewnych rozwiązaniach gospodarczych, które są negatywne – z dr. Sławomirem Dudkiem, głównym ekonomistą FOR o inflacji i obecnej sytuacji gospodarczej w kraju rozmawia Michał Ruszczyk.
Michał Ruszczyk: Niedawno GUS opublikował najnowsze dane dotyczące inflacji, która wyniosła ponad 16% w sierpniu. Kiedy w Pana ocenie może ona zacząć spadać?
Dr Sławomir Dudek: Trudno powiedzieć.
Dlaczego?
Ze względu na fakt, że rządzący mają możliwość, żeby wpływać na dane inflacyjne. Należy postawić kilka pytań. Co rząd zrobi w sprawie spółek energetycznych i cenami energii dla gospodarstw domowych? Co rząd zrobi z cenami gazu, zwłaszcza że państwowa firma osiąga straty, a mimo to rząd przymusza ją do wytwarzania CO2? W moim przekonaniu rządzący w obawie przed protestami będą przymuszać firmy do wytwarzania niezbędnych surowców, które są potrzebne między innymi do produkcji żywności, co już się dzieje, tylko po to, żeby utrzymać władzę. To pokazuje, że w gospodarce mamy do czynienia z modelem centralnego sterowania, czego skutki odczujemy, bo z pewnymi czynnikami rząd nie wygra.
Natomiast, co do Pana pytania, to w mojej ocenie inflacja dojdzie do 20% i zasadnicze pytanie, to co rząd zrobi z cenami energii? Jednak należy też podkreślić, że w zależności od tych decyzji spadek inflacji może być krótkotrwały. Ponieważ obóz rządzący zamiast walczyć z inflacją odsuwa od siebie problemy gospodarcze, których konsekwencje społeczeństwo w końcu odczuje.
Czy w Pana ocenie Polskę czeka scenariusz turecki, jeśli chodzi o inflację?
Są pewne podobieństwa między polityką gospodarczą Polski a Turcji. Mianowicie upolitycznienie Banku Centralnego, który zamiast realizować swój mandat wspiera politykę gospodarczą rządzących. Aż tak wysoka inflacja nam nie grozi. Ale scenariusza podwyższonej, nawet kilkunastoprocentowej inflacji przez długi okres już nie można wykluczyć.
Natomiast, żeby uniknąć takiego scenariusza, alatureckiego, to należy powiedzieć, że wszystko zależy od działań NBP. To znaczy jeśli prezes Glapiński nadal będzie działał jak członek rządu i za wszelką cenę wspierał rządzących, kosztem stabilności cen, to nie pokonamy inflacji.
Powiedział Pan, że przy obecnej polityce gospodarczej nie należy wykluczać scenariusza tureckiego, ale jeśli weźmie się pod uwagę stan polskiej gospodarki, to czy jest możliwe przejście ze scenariusza tureckiego do greckiego?
Należy powiedzieć, że z Turcją mamy wspólnych kilka czynników – słabnącą walutę, upolityczniony Bank Centralny i politykę gospodarczą, która jest realizowana wyłącznie pod dyktando słupków wyborczych. To pokazuje, że Zjednoczona Prawica wzoruje się na pewnych rozwiązaniach gospodarczych, które są negatywne.
Natomiast, jeśli chodzi o Grecję, to należy powiedzieć, że jest to przykład państwa, które zbankrutowało fiskalnie. Grecja nie popełniała błędów w polityce monetarnej takich jak robi to Polska, ponieważ państwo to należy do strefy euro. Jednak nie zmienia to faktu, że na kilku płaszczyznach między Polską i Grecją są podobieństwa. Jest to nieprawidłowa polityka fiskalna, olbrzymie transfery socjalne, brak odpowiedniej edukacji ekonomicznej i populizm. Podobne rozwiązania wprowadził PiS.
Jeśli to wszystko weźmie się pod uwagę, to można powiedzieć, że scenariusz grecki nie jest wykluczony, gdyż polski rząd naśladuje wiele greckich rozwiązań w gospodarce, a na to nałożyły się też kryzysy, które były co 10 lat, a teraz świat i Polska stoi przed wyzwaniami gospodarczymi związanymi z pandemią, wojną i jej konsekwencjami. A jeśli za jakiś czas nadejdzie finansowy kryzys globalny, to Polska może pójść drogą Grecji w przyśpieszonym tempie.
Rząd niedawno przyjął projekt budżetu na przyszły rok. Jak Pan go ocenia?
Budżet na 2023 rok to fikcja do kwadratu.
Dlaczego?
Pierwsza fikcja jest taka, że rząd zapowiada, iż deficyt budżetowy będzie wynosił 65 miliardów złotych. Najpierw trzeba zaznaczyć, że budżet nie obejmuje samorządów, NFZ i np. Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, co jest normą na całym świecie. Jeśli od budżetu odejmiemy fundusze, które są przeznaczane na samorządy czy ubezpieczenia społeczne, to zostanie tylko budżet centralny.
Jak wynika z danych Ministerstwa Finansów deficyt w tym roku ma wynieść 20-30 mld złotych, a deficyt budżetu centralnego sporo ponad 100 mld złotych. Oznacza to, że rząd przedstawił tylko ¼ długu, a resztę ukrył w „rajach wydatkowych”. Podobnie jest w 2023.
Jak Pan sądzi, dlaczego rządzący nie chcą ujawnić całego budżetu, tylko wyprowadzają te dane do „rajów wydatkowych”?
Wynika to z kilku powód.
Jakich?
Chcą ukryć wydatki i dług państwa, który nie będzie przedmiotem procedowania ustawy budżetowej w Parlamencie, a co za tym idzie opinia publiczna o faktycznym stanie finansów państwa nie będzie mogła się dowiedzieć w ramach procesu budżetowego.
Należy powiedzieć, że w czasie takiej debaty opozycja zadawałaby pytania i współdecydowałaby o tym w jaki sposób pieniądze z budżetu są wykorzystywane. Społeczeństwo przyglądałoby się takiej debacie, a jeśli pojawiłyby się jakieś nieprawidłowości, to dziennikarze mogliby je weryfikować.
Druga kwestia to omijanie bezpieczników ekonomicznych. Rząd do deficytu budżetowego nie wliczył niektórych danych, co pozwoliło zaniżyć deficyt. Kolejna rzecz to reguła wydatkowa, która mówi o proporcjonalnych wydatkach w stosunku do wzrostu gospodarczego. To również jest omijane, ponieważ wzrost gospodarczy będzie niewielki, a wydatki olbrzymie. Kolejny bezpiecznik to wzrost deficytu państwa, który jest zaniżany, gdyż nie ma w budżecie poddanych ponad 100 mld złotych, a co za tym idzie rządzący mogą powiedzieć, że deficyt nie jest wysoki, mimo że jest ukryty w innych funduszach. To z kolei powoduje, że obsługa długu publicznego jest droższa.
Mateusz Morawiecki mówi, że nowy budżet zapewni polskim rodzinom bezpieczeństwo. Czy w Pana ocenie obywatele mogą czuć się bezpiecznie?
Nie, bo de facto nie wiadomo w jakiej kondycji są finanse publiczne. Po drugie nie wiadomo na co rząd wyda pieniądze. Po trzecie, budżet na 2023 jest z długu, który wzrośnie o 200 mld złotych, a rząd pokazuje 65 mld deficytu.
Drugą fikcją jest to, że w ustawie nie ma mowy o równoległym budżecie, który jest zapowiadany, a który jest zadłużony na 420 mld złotych. Co do Pana pytania, rząd założył, że VAT i akcyza wzrośnie i to w roku wyborczym, a to jest nierealne, ale w ustawie nie zostało to zapisane. Podobnie zresztą jak transfery socjalne: 14. emerytura czy pieniądze na dodatek węglowy. To pokazuje, że budżet na 2023 rok nie jest bezpieczny.
Należy też powiedzieć, że w ustawie okołobudżetowej znajduje się ciekawy zapis, a przewiduje on, że w sytuacji za wysokich kosztów obsługi długu będzie można zablokować wydatki innym resortom. To pokazuje, że rządzący nie wierzą w swoje optymistyczne prognozy gospodarcze i mają świadomość, że budżet jest niebezpieczny.
Premier Morawiecki zapowiedział, że wzrost PKB pod koniec tego roku wyniesie 4,6%. Natomiast w przyszłym roku będzie niższy o około 3%. Czy Polsce grozi recesja?
Tak. W obecnej sytuacji może wystąpić tzw. recesja techniczna. To znaczy będą kwartały, że PKB będzie szorowało po dnie. Natomiast gospodarka to też rynek pracy i nie wiemy w jaki sposób ewentualna recesja może się odbić na tym sektorze. Z prognoz NBP wynika, że pracę w przyszłym roku może stracić ponad 100 000 ludzi. Nawet jeśli nie spadnie PKB, ale będzie spadek zatrudnienia to pewne symptomy recesji będą widoczne, zwłaszcza że prezesi światowych Banków Centralnych mówią, że należy podjąć konkretne kroki, które będą bolały społeczeństwa, ale trzeba też informować obywateli.
Wojna na Ukrainie, brak pieniędzy z KPO, galopująca inflacja, problemy z dostawą surowców energetycznych i groźba kryzysu żywnościowego. Jak bardzo te czynniki będą bolały polską gospodarkę?
W wyniku spóźnionych działań NBP może dojść do podobnych reform gospodarczych, które miały miejsce po 1989 roku. Jednak trudno powiedzieć, kiedy do tego dojdzie, ale jeśli Stany Zjednoczone mają problemy gospodarcze, to na pewno odczują je również państwa europejskie.
Natomiast, jeśli chodzi o sytuację gospodarczą Polski, to należy powiedzieć, że jako państwo na tle gospodarczym nie mamy już żadnych atutów. Mianowicie ostatni atut Polski, jakim był wzrost gospodarczy również się wyczerpał, a sytuacja międzynarodowa jest trudna i powoduje, że jesteśmy państwem, które ma same zagrożenie ekonomiczne i czynniki negatywne – na wschodniej granicy trwa wojna, kraj jest skłócony z Unią Europejską, a do głosu coraz bardziej dochodzą politycy, którzy z chęcią opuściliby wspólnotę, waluta jest niestabilna, inwestorzy zagraniczni omijają Polskę ze względu na kryzys praworządności, ale wojna też nie poprawia sytuacji, a polskie społeczeństwo starzeje się najszybciej w Europie. To pokazuje, że polska gospodarka nie jest atrakcyjna, a nie wiemy, co wydarzy się na rynkach globalnych i czy nie doprowadzi to do globalnego kryzysu.
Polskę po II wojnie światowej ominął tzw. Plan Marshalla. Rządzący zapewniają, że Polska poradzi sobie bez pieniędzy z KPO. Jak Pan sądzi, czy w wyniku działań władzy może nas ominąć Plan Odbudowy?
Obecny rząd nie zrealizuje warunków, żeby odblokować KPO, a na które się zgodził. Jednak jeśli chodzi o gospodarkę, to należy powiedzieć, że KPO, to nie tylko kwestia praworządności, ale też szereg reform gospodarczych.
Jak brak pieniędzy z KPO wpłynie na polską gospodarkę?
Te środki, to również reformy z finansowaniem. Jednak tych pieniędzy w wyniku działań rządu Polska nie dostanie, a jeśli będziemy musieli dostosować swoją gospodarkę do norm europejskich, to na własny koszt.
Należy też powiedzieć, że brak tych reform oznacza, że Polska pod względem gospodarczym dokonuje Polexitu.
Zjednoczona Prawica, kiedyś straci władzę. Co w Pana ocenie trzeba będzie zrobić, żeby naprawić sytuację w gospodarce?
Będą potrzebne olbrzymie zmiany instytucjonalne. Na pewno w pierwszej kolejności trzeba będzie przywrócić praworządność, gdyż to zachęci inwestorów. Należy też przywrócić wiarygodność instytucji gospodarczych i państwowych. To trzeba szybko zrobić. Poza tym przywrócić jawność finansów publicznych, radę dialogu społecznego, odpolitycznić instytucję gospodarcze czy wrócić do przepisów, które umożliwią wybór specjalistów do tychże instytucji.
Wybory parlamentarne są coraz bliżej. Z jakimi wyzwaniami gospodarczymi będzie musiała zmagać się przyszła ekipa rządząca? Czy nie obawia się Pan, że w wyniku naprawy sytuacji gospodarczej, kolejna ekipa rządząca może zostać zmieciona?
To jest przykład Grecji, który pokazuje, że zarówno społeczeństwo jak i politycy wpadliśmy w pułapkę populizmu. Edukację ekonomiczną należy rozpocząć jak najszybciej. W tym miejscu chciałbym podać jeden przykład edukacji, który jest ważny. Mianowicie Minister Finansów Wielkiej Brytanii Rishi Sunak w czasie swojego urzędowania w resorcie dużo komunikował się ze społeczeństwem, tłumacząc jakie konsekwencje będą miały konkretne wydatki.
Odpowiadając na Pana pytanie, taką edukację ekonomiczną można robić, ale w moim przekonaniu powinny ją realizować najważniejsze osoby w państwie. Oczywiście społeczeństwo brytyjskie a polskie, to dwa różne światy, ale nie oznacza to, że w Polsce takiej edukacji nie da się zrobić. Jednak potrzeba odważnych polityków i kampanii informacyjnej w konkretnych sprawach, w którą mogą się włączać na przykład przedsiębiorcy.
Edukacja ekonomiczna to pewna forma edukacji obywatelskiej, a ta zajmuje lata. Jak w Pana ocenie przyśpieszyć ten proces w społeczeństwie, w którym proces edukacji jest zaniedbywany?
Na pewno powinien się do takich inicjatyw przyłączyć rząd, ale z oczywistych względów jest to niemożliwe. Jednak jest tu też pole do działania dla NGOS-ów, ale należy powiedzieć, że jako społeczeństwo nie angażujemy się w różne inicjatywy. Na pewno potrzeba większego zaangażowania na tym polu przedsiębiorców i prywatnych firm, które powinny dotrzeć do jak największej rzeszy ludzi. Niestety tego procesu nie da się przyśpieszyć, tak samo jak budowania państwa dobrobytu.
Jako społeczeństwo nie jesteśmy chętni do płacenia podatków, mimo że jest to obywatelski obowiązek. Czy w Pana ocenie jesteśmy obywatelscy w kwestii gospodarczej, czy też nie?
W moim przekonaniu niechęć do płacenia podatków wynika też ze stopnia zaufania do państwa. To znaczy, owszem można się zgodzić, że polskie społeczeństwo nie jest chętne do płacenia swoich zobowiązań. Jednak rządzący swoimi działaniami zredukowali zaufanie do instytucji państwa jakimi one były darzone przez obywateli. Teraz widzimy tego skutki.
Sądzę, że w przywróceniu zaufania do systemu podatkowego byłoby jego uproszczenie i inne działania, które przywróciłyby również zaufanie w sposób, w jaki pieniądze podatników są wydawane. Jednak to będzie długo trwało i poza powrotem do jawności i przejrzystości podatków i budżetu, należy też wprowadzić przepisy, które umożliwią edukację społeczeństwa za pomocą budżetu. To znaczy, żeby obywatele mieli świadomość jakie jest finansowanie konkretnych reform, programów, budżetów i nie tylko. Jeśli obywatele będą mieli tego świadomość, to wówczas społeczeństwo samo podejmie dobre decyzje i odrzuci złe.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU