Jose Kante wyrasta na lidera Legii w rundzie wiosennej. Napastnik strzelił już cztery gole w trzech meczach i włączył się do walki o koronę króla strzelców.
Gdyby pół roki temu ktoś powiedział kibicom Legii, że podstawowym napastnikiem ich drużyny będzie za kilka miesięcy Jose Kante, ci uśmiechnęliby się tylko z politowaniem. Warszawianie zaczynali sezon mając do wyboru w ataku Sandro Kulenovicia, Jarosława Niezgodę, Carlitosa, Vamarę Sanogo i właśnie Kante. I mniej więcej taka była też kolejność tych piłkarzy w hierarchii trenera Aleksandara Vukovicia.
Oczywiście, Gwinejczyk wchodził w sezon później niż jego koledzy, ponieważ uczestniczył w Pucharze Narodów Afryki, jednak i bez tego turnieju zaczynałby sezon na ławce, jeśli nie na trybunach. Trener Legii wyżej najwyżej cenił umiejętności Kulenovicia, powoli wprowadzał do składu wracajacego po kontuzji Niezgodę. Sango szybko doznał groźnej kontuzji, która wyeliminowała go na wiele miesięcy, z kolei z Carlitosem było Vukoviciowi nie po drodze.
O Kante w zasadzie się wtedy nie mówiło. A jeśli już to raczej w kontekście wypożyczenia go do innego zespołu. W każdy razie – ani kibiców specjalnie grzał ani ziębił. Kante miał inny plan. Mówił jasno i wyraźnie, że chce zostać w Warszawie i walczyć o miejsce w zespole. Jak się później okazało – słusznie. Kulenović został sprzedany do Dinama Zagrzeb, a Carlitos do zespołu Al Wahda ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Sanogo się rehabilitował.
Ile krytyki spadło wówczas na trenera Vukovicia. Jak on chce wygrać ligę mając ciągle kontuzjowanego Niezgodę i nieskutecznego Kante? A jednak wyszło na to, że trener wiedział, co robi. Serb uznał, że ten duet napastników w zupełności wystarczy. I wystarczył. Niezgoda rundę zakończył z 14 trafieniami, Kante strzelił 6 goli, ale z meczu na mecz dawał drużynie więcej. Nie narzekał, tylko spokojnie pracował i czekał na swoją szansę. I ją wykorzystał. W spotkaniu z Wisłą Kraków strzelił hat-tricka pod nieobecność Niezgody.
Gdy Legia zimą sprzedała swojego najskuteczniejszego gracza, znów podniosły się głosy- zupełnie słusznie – o potrzebie zakupu napastnika. Legia się nie spieszyła, zwlekała, negocjowała z potencjalnymi wzmocnieniami. Runda wiosenna zdążyła wystartować. A Vuković postawił w ataku na Kante, twierdząc, że to zawodnik tej samej klasy, co lider strzelców Ekstraklasy.
Za nami dopiero trzy wiosenne kolejki, jednak już teraz widać, że w Legii wykreował się nowy lider. I jest nim ten niechciany, traktowany pół roku temu jak piąte koło o wozu Kante. Gwinejczyk w trzech meczach strzelił 4 gole, dobrze współpracuje z kolegami z linii pomocy, walczy, bierze na siebie ciężar gry, jest wszędobylski. Drużynę wicemistrzów Polski wzmocnił nowy napastnik, Tomas Pekhart, jednak trudno byłoby znaleźć dziś kibica, który wyobraża sobie, że Czech mógłby posadzić Kante na ławce.
Przewrotny jest ten futbol. Ale i sprawiedliwy. Warto czekać na swoją szansę i nie poddawać się, nawet jeśli wydaje się, że to celu jest bardzo daleko.
Zdjęcie: Marcin Kadziolka/Shutterstock
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU