Reforma edukacji autorstwa PiS wchodzi ze swoimi skutkami w kulminacyjną fazę. Kryzys wokół rekrutacji podwójnego rocznika pokazał bowiem w pełnej krasie, jak bardzo mało przemyślana była koncepcja rządzących. Brakować ma bowiem 3,4 tysięcy miejsc w szkołach średnich w Warszawie, czy 800 w Olsztynie. Skalę wzrostu trudności w dostaniu się do wymarzonej szkoły najbardziej obrazuje zestawienie tegorocznych i zeszłorocznych statystyk. W Szczecinie podczas rekrutacji w pierwszym naborze nie zostało zakwalifikowanych łącznie 871 kandydatów, podczas gdy w ubiegłym roku było to tylko 314 kandydatów. Podobne dysproporcje były w Zielonej Górze, gdzie nie dostały się do szkoły pierwszego wyboru 552 osoby, a rok wcześniej zaledwie 160.
Mimo napływających niepokojących danych z kolejnych miast odpowiedzialna za całe zamieszania była minister, dziś bogato uposażona europoseł, Anna Zalewska, z rażącą arogancją w wywiadzie dla portalu onet.pl zapiera się rzeczywistości twierdząc, że problemu nie ma, a skutki reformy są wyśmienite:
“Wszędzie to powtarzam: wszystko zostało zaplanowane i policzone. Większość szkół ma przygotowane podwójne liczby klas dla pierwszaków. I przypomnę, że trwa dopiero pierwszy etap rekrutacji”.
Okazuje się bowiem, że jeśli pojawiają się problemy, to los młodzieży nie ma większego znaczenia tak długo, jak odpowiedzialnością można obarczyć przeciwników politycznych: “Problemy wynikają z tego, że na przykład w Warszawie pan prezydent Trzaskowski popełnił błąd, ponieważ pozwolił składać uczniom papiery aż do dwudziestu szkół”.
Była minister była tak pewna siebie, że pozwoliła sobie na wypowiedzi jawnie sprzeczne z choćby podanym na początku artykułu faktami:
“Przypomnę, że Ministerstwo Edukacji ma jeden z lepszych w Europie systemów informacji oświatowej. Gdzie wszystko można sprawdzić, śledzić tendencje. Z badań wynika, że rekrutacja przebiega tak samo, jak rok czy dwa lata temu”.
Minister promuje bowiem tezę, że miejsce dla wszystkich uczniów się znajdzie. Jest to jednak bardzo sprytna zagrywka. Anna Zalewska opiera się bowiem na wskaźniku ilościowym. I tu ma rację, w polskich szkołach jest liczba miejsc adekwatna do liczby uczniów. W takim ujęciu sprawy umyka jednak ich jakość. O ile każdy uczeń znajdzie szkołę, to jednak nikt już nie mówi, że będzie to ta szkoła, którą chce, a to przecież sedno problemu podwójnego rocznika. Jedna sprawa, że wielu młodych ludzi trafi do gorszych liceów, Ci wciąż będą mieli szansę gonić marzenia. Gorzej z tymi, dla których zupełnie zabraknie miejsc w liceach. Niezależnie od swojej woli będą musieli wybrać szkoły branżowe (dawniej zawodowe), co w przypadku wielu młodych ludzi utrudni im ścieżkę do awansu społecznego. Faktem jest, że obecne technika i szkoły branżowe potrafią oferować zawody dające dobrą pozycję na rynku pracy, jednak o możliwość wolnego wyboru i dostępność szans toczy się cała obecna debata.
W słowach minister również nie ujrzymy samokrytyki za skandaliczne przepełnienie szkół. Likwidacja gimnazjów już wcześniej doprowadziła do sytuacji, że powstało przepełnienie placówek oświatowych w kraju z niżem demograficznym, co jest anty-sukcesem niespotykanym w skali kontynentu. Podwójny rocznik w szkołach ponadgimnazjalnych sytuację teraz tylko pogorszył. Są szkoły, gdzie zamiast 400 uczniów jest ich dziś 700-800. Wszystko przy tych samych warunkach lokalowych. Europosłanka nie widzi jednak w tym problemu:
“Owszem, budynki szkolne nie są z gumy. Ale wyraźnie podkreślam, że przecież te obiekty się nie skurczyły. Warto też wiedzieć, że dyrektorzy placówek korzystają z programów komputerowych, które opracowują plany lekcji. Sądzę, że czasem lepszym rozwiązaniem byłoby ręczne ułożenie godzin pracy z uczniami”.
Warto zatrzymać się na moment i zastanowić się, jak bardzo trzeba być oderwanym od rzeczywistości politykiem, aby uważać, że niedobór sal lekcyjnych jest problemem, który da się rozwiązać programem komputerowym. Nawet najlepsze z nich nic nie poradzą w przypadku całkowitego przeludnienia, zgodnie z porzekadłem, że z “pustego i Salomon nie naleje”. Dla Anny Zalewskiej problemy polskiej edukacji są bowiem wymysłem opozycji, która nie potrafi zrozumieć jak to w naszych szkołach jest po prostu dobrze: “Przez ostatnie 4 lata wciąż straszono, że reforma się nie powiedzie. A wszystko się udało”.
Postawa przyjęta przez Annę Zalewską w wywiadzie dla Onetu jest żenująca i kompromitująca dla osoby publicznej. Polityk pokazała bowiem całkowity brak poczucia odpowiedzialności za konsekwencje swoich działań i rażący brak empatii wobec tych, o których losie współdecydowała. Ciężko bowiem dostrzec omawiany sukces reformy edukacji, który wymagał tak wielkich kosztów i problemów logistycznych. Wręcz przeciwnie powrót do przeszłości w oświacie oznacza również cofnięcie szans znacznej części młodzieży ze wsi na lepszą edukację. Jednak zdaje się, że w całej reformie edukacji nigdy nie chodziło o dobro dzieci, ale zaapelowanie do sentymentu dorosłych, aby na fali emocji wybrali obecnie rządzących. Na cenę jaką zapłacą za to najmłodsi już nikt zdaje się nie patrzeć.
Źródło: onet.pl
Fot. P.Tracz/KPRM
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU