Dziś sąd w Warszawie rozstrzygnie w trybie wyborczym kwestię kłamstwa premiera Morawieckiego, który kilka dni temu ogłosił, że za poprzednich rządów nie budowało się dróg i dopiero w wyborach samorządowych na polityków Prawa i Sprawiedliwości ten fakt zmieni. Zapowiedział także powołanie specjalnego Funduszu Dróg Samorządowych, z którego gminy i powiaty będą mogły uzyskać bardzo wysokie dofinansowanie dla projektów dróg lokalnych. To właśnie ten program ma pokazać, że obecna władza lepiej zadba o lokalne potrzeby mieszkańców w sferze komunikacji, choć przez minione trzy lata okresu “dobrej zmiany” inwestycje w tym obszarze zostały niemal całkowicie porzucone, a środki z programu stworzonego już w 2008 roku przez MSWiA (“schetynówki”) były obcinane.
W miniony wtorek projekt ustawy został przyjęty przez rząd w trybie pilnym, bez skierowania ich do konsultacji społecznych ani międzyresortowych, a jego treść potwierdza najgłośniej artykułowane obawy opozycji, że program ten to nie tylko ordynarna kiełbasa wyborcza, ale i narzędzie cynicznej korupcji politycznej, jaką rząd chce zyskać w rozgrywce z niepisowskimi samorządami. Aby jednak było ono skuteczne, trzeba wytworzyć wrażenie, że pieniędzy do podziału jest znacznie więcej, niż kiedykolwiek i większa ich ilość może trafić do lokalnych ojczyzn (dotacja na jeden projekt wyniesie do 30 mln zł, czyli sześciokrotnie więcej niż obecnie). Dlatego też Fundusz zgromadzi miliardy złotych: tylko na przyszły rok zaplanowano na ten cel 1,1 mld zł. Do tego zasili go 1,4 mld zł od Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz 2 proc. dochodów lasów Państwowych ze sprzedaży drewna. Szacuje się, że będzie to ok. 120 mln zł. Na dodatek, wszystko wskazuje na to, że w pierwszych dwóch latach Lasy będą jednak wpłacać znacznie więcej, bo aż po 400 mln zł, by zasilić kasę Funduszu w pierwszym okresie jego istnienia (całkowicie nieprzypadkowo przypadające na okres maratonu wyborczego).
Pozornie program wygląda atrakcyjnie dla wszystkich samorządów. O przydziale środków decydować będą konkursy przeprowadzane przez wojewodów, a lista z urzędów wojewódzkich trafiać będzie do ministra infrastruktury i finalnie na biurko premiera. I właśnie tam zapadać będzie ostateczna decyzja, który projekt zyska dofinansowanie, a który nie. Jeśli dany wójt, burmistrz lub prezydent miasta nie będzie “właściwie” współpracował z władzą centralną, jego projekt może zostać w zasadzie uznaniowo utrącony, a premier tłumaczyć się ze swojej decyzji nie będzie musiał. Co więcej, według własnego widzimisię będzie mógł dorzucić pieniędzy na wybrany projekt uzasadniony potrzebą wyrównywania szans rozwojowych regionów czy spójnością regionów. W ten sposób dla posłusznych (czytaj pisowskich) samorządów warunki finansowania mogą być znacznie lepsze, niż dla tych rządzonych przez opozycję.
PiS oczywiście odpiera zarzuty, że chce dzielić regiony na lepsze i gorsze, jednak proponowana konstrukcja FDS zdaje się potwierdzać zarzuty opozycji. Wykorzystując publiczne pieniądze, po raz kolejny próbuje kupić sobie trochę poparcia, zwłaszcza w tych regionach, gdzie sondaże przewidują ich wyborczą klęskę.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Fot. Krystian Maj / KPRM
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”200″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU