W krajach cywilizacji zachodniej, za podstawową zasadę ustrojową uznawany jest monteskiuszowski trójpodział władzy. Aby uchronić obywateli państwa przed nadużyciami którejkolwiek z władz, nie tylko rozdzielono jej kompetencje na władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, ale i nadano każdej z nich instrumenty prawne, umożliwiające wzajemną kontrolę. Wszystkie trzy rodzaje władzy powinny być równorzędne, niezależne od siebie i jednocześnie kontrolować się nawzajem. Organy państwa nie powinny łączyć wykonywanych przez siebie funkcji. Żadna władza nie powinna ponadto posiadać przewagi nad innymi. Tyle w teorii.
Polska Konstytucja z 1997 r. nigdy tak naprawdę nie realizowała w pełni idei trójpodziału władzy. Pomysły powoływania rządu eksperckiego, opartego na niezależnych fachowcach, a nie politykach, praktycznie nigdy nie kończyło się sukcesem. Prezydent, może nawet z czasem wybijający się na niezależność, tak naprawdę nie dysponuje żadną realną władzą. Rządzi rząd i to w większości przypadków w sposób oczywiście zależny od sejmowej większości. Posłowie bywają ministrami, czy premierami. Rząd będący organem władzy wykonawczej nie wykonuje prawa stworzonego przez Sejm, lecz sam to prawo tworzy.
Ta konstrukcja wystarczyłaby, żeby polski system uznać za nie do końca demokratyczny. Do tej pory, kwestia ta nie była podnoszona głównie dlatego, że luźne związki pomiędzy władzą ustawodawczą i wykonawczą są niestety normą w krajach UE. Tak jest sprawniej. Tak jest wygodniej. Tak jest też prościej. Dwie władze mniej lub bardziej harmonijnie ze sobą współpracują i przeprowadzają kolejne reformy państwowe. Nad nimi stoi niezależna władza sądownicza z niezależną prokuraturą, stojąca na straży przestrzegania prawa powszechnego oraz sąd konstytucyjny, stojący na straży przestrzegania zapisów ustawy zasadniczej.
I jeśli w większości krajów naruszanie zasady trójpodziału władz ma miejsce w przypadku władzy ustawodawczej i wykonawczej, tak tylko w krajach jawnie zmierzających ku autorytarnym rządom, naruszana jest niezależność władzy sądowniczej, czy sądu konstytucyjnego. Tylko tam, gdzie władzy na tyle woda sodowa uderzyła do głowy, że nie toleruje żadnych prawnych ograniczeń, zwalcza się prawa sądów i trybunałów. Bo przecież, gdy nie działają sądy i trybunały, nie obowiązuje też prawo i Konstytucja. W rezultacie można wszystko. Można zmienić ustrój bez zgody większości narodu. Można obwołać się królem, naczelnym wodzem, duchowym przywódcą. Można wprowadzić państwo opiekuńcze, policyjne, albo wyznaniowe.
Dziś, w Trybunale Konstytucyjnym odegrany został trzeci i ostatni akt projektu pt. „Likwidacja imposybilizmu III RP”. Zjawiska, które zdaniem Prezesa Jarosława Kaczyńskiego, doprowadziło do Polski w ruinie. Zjawiska, które oznacza niemożność słusznego zwalczania wszechobecnego układu III RP, czy mówiąc wprost, niemożności robienia wszystkiego, co mu się zechce. Pierwsze dwa akty operacji były kontrowersyjne i wymagały dużej determinacji Sejmu oraz czynnego udziału gospodarza Pałacu Prezydenckiego.
Pierwszy akt zakładał wycofanie skargi, złożonej przez PiS do Trybunału, a następnie niekonstytucyjne anulowanie wyboru sędziów, dokonanego przez Sejm poprzedniej kadencji. Następnie na ich miejsce, w niekonstytucyjny sposób wybrano sędziów z nadania partii. Wszyscy wiedzieli, że jest to jawne nadużycie prawa i łamanie Konstytucji, bo Konstytucja nie przewiduje ani anulowania wyboru sędziów TK przez Sejm, ani powołania ich w liczbie osiemnastu. Sędziów numer trzynaście, czternaście i piętnaście wybrano. Wciąż oczekują na odbiór ślubowania.
Drugi akt tej sztuki był kluczowy i trzeba przyznać, że tu na wysokości zadania stanęli wszyscy. Sędziowie uznali się za pełnoprawnych sędziów TK, choć nie było przecież już wolnych wakatów w Trybunale, a Prezydent, choć prawnik, udawał, że tego nie widzi, przyjmując od nich nocne ślubowania zamiast od sędziów wybranych zgodnie z Konstytucją. Prezydent złamał Konstytucję, przyznając sobie prerogatywę wyboru sędziów Trybunału, odbierając ślubowanie od wybranych przez siebie, nie przez Sejm, sędziów. De facto już w tym momencie doprowadzono do paraliżu naszego sądu konstytucyjnego, jednak dopiero z upływem kilku miesięcy i kilku kolejnych ustaw, będących przedmiotem obrad Trybunału, dzieła dopełniono.
Dziś, w pełni świadomie, nadal realizując plan rozpisany przez Prezesa PiS, uznano, że do walki z imposybilizmem najlepsze będzie doprowadzenie organu do autoimposybilizmu i utraty możliwości orzekania. Sędziowie wybrani przez PiS, Julia Przyłębska, Piotr Pszczółkowski i Zbigniew Jędrzejewski zerwali wymagane prawem kworum, uniemożliwiając osiągnięcie pełnego składu 11 sędziów i domagając się włączenia do prac sędziów wybranych nielegalnie. W ten oto sposób, trzech sędziów z nadania Prawa i Sprawiedliwości uzyskało możliwość zablokowania prac Trybunału w pełnym składzie. Paraliż TK oznacza natomiast podważenie znaczenia konstytucji jako ustawy zasadniczej, której musi być podporządkowane całe ustawodawstwo. A skoro Konstytucja przestaje być ograniczeniem, to imposybilizmu już nie ma. Sądów powszechnych nie trzeba już „naprawiać”. Przecież można w ustawie zapisać, że sądy nie mogą orzekać wyroków niezgodnych z wolą Prezesa PiS.
fot. Michał Józefaciuk / Senat Rzeczypospolitej Polskiej
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU