Do końca obecnej kampanii zostało już tylko kilka godzin, ale już, można powiedzieć, że była to jedna z najdziwniejszych kampanii wyborczych.
Nie chodzi tylko o to, że od wyborów prezydenckich 12 lipca będzie de facto zależała przyszłość naszego państwa, bo podobnie było 4 czerwca 1989 roku. Z pewnością przy analizie kampanii prezydenckiej 2020 nie da się pominąć pandemii koronawirusa, która niespodziewanie od marca zaczęła w decydujący sposób wpływać na jej przebieg. W związku z ograniczeniami epidemiologicznymi zabrakło konwencji wyborczych, przeniesiono działania do Internetu, a w końcu część opozycji ogłosiła bojkot wyborów, a strona rządowa zarządziła majowe „niewybory”, co suma sumarum odbiło się na wyniku wyborczym pierwszej tury. Ale nie tylko epidemia spowodowała, że nie była to normalna kampania.
Po pierwsze: zawieszono kampanie wszystkich kandydatów na samym początku pandemii, ale Andrzej Duda jako prezydent nadal wykonywał działania kampanijne, przedstawiając je jako wykonywanie obowiązków głowy państwa. Natomiast rząd, zamiast wprowadzić stan klęski żywiołowej, co skutkowałoby legalnym przesunięciem terminu wyborów, przepychał kolanem przez parlament kolejne dziwaczne ustawy, umożliwiające przeprowadzenie korespondencyjnego głosowania w szczycie epidemii.
Po drugie: bezprecedensowe „niewybory” korespondencyjne, na które rząd wydał co najmniej 70 milionów złotych jeszcze przed wejściem w życie ustawy, która umożliwiałaby podjęcie takich decyzji, a następnie unieważniła je decyzja dwóch „szeregowych posłów”.
Po trzecie: w momencie ustalenia kolejnego, całkowicie niekonstytucyjnego terminu wyborów, umożliwiono też ewentualną wymianę partyjnych kandydatów do urzędu. Tylko jedna z partii skorzystała z tej możliwości, gdyż taka decyzja łączyła ze zbieraniem od nowa podpisów poparcia. Co ciekawe dla tego jednego opozycyjnego kandydata większość sejmowa ustami swej pani marszałek wyznaczyła wyjątkowo krótki czas na zebranie co najmniej stu tysięcy podpisów, licząc na to zapewne, że w sytuacji ograniczeń stanu epidemicznego nie zdoła tego dokonać. Jednak udało mu się to z ogromną nawiązką (1 600 000 zamiast 100 000).
Po czwarte: nowe przepisy prawne – które były stanowione w celu stworzenia warunków do głosowania – uniemożliwiły części obywateli za granicą oddanie głosu na wybranego kandydata z powodu niewydolności logistycznej MSZ.
Po piąte: była to chyba jedyna kampania prezydencka po roku 1990, podczas której nie odbyła się rzeczywista debata głównych kandydatów, bo ustawki TVP z pierwszej tury oraz dziwacznych spotkań z wyselekcjonowanymi wyborcami oraz konferencji prasowych z dziennikarzami za takowe uznać nie można. To pokazuje, że w obecnej kampanii, choć trwa walka o każdy głos, to w gruncie rzeczy nie szanuje się wyborców.
Po szóste: rządzący i obecny prezydent wykorzystali kampanię w cieniu epidemii Covid-19 do szerzenia propagandy swoich nieskutecznych i pozornych działań na rzecz obywateli oraz do przemycania dziwnych, a korzystnych dla siebie zapisów w kolejnych tarczach antykryzysowych.
Można by było jeszcze wiele wyliczać. Reasumując kampania i wybory – od których zależy przyszłość Polski, obywateli i demokracji – w pewnym sensie okazały się PiS-owskim kabaretem, gdzie w tle była ludzka krzywda, spowodowana skutkami epidemii.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU