Rząd PiS próbuje uchodzić za siłę polityczną, która chce zająć się problemem smogu. Nowogrodzka jest bowiem świadoma wagi tego problemu dla milionów Polaków, którzy w ostatnich latach nabrali świadomości, w jak mocno zanieczyszczonym środowisku żyją. W tej postawie nie przeszkadzało PiS oczywiście to, że twarda obrona interesów lobby węglowego stoi w jawnej sprzeczności z osiągnięciem powyższego celu. Zdaje się jednak, że i na to minister środowiska Henryk Kowalczyk znalazł sposób. Jeśli nie da się zlikwidować źródła zanieczyszczeń, to rząd może przyjąć za to takie normy jakości powietrza, że oficjalnie problem po prostu nie będzie istnieć.
W resorcie trwały bowiem od miesięcy prace ekspertów nad nowymi normami jakości powietrza, które zakończyłyby czasy, kiedy polskie prawo zakłada najwyższe na kontynencie progi alarmowe poziomu zanieczyszczeń, wielokrotnie większe niż na zachodzie Europy.
Obecnie bowiem ostrzegawczy poziom pyłu PM10 wynosi ponad 200 mikrogramów na metr sześcienny, a alarmowy ponad 300 mikrogramach. W tym ostatnim przypadku władze muszą uruchomić centrum zarządzania kryzysowego, informować o zanieczyszczeniach w mediach i na stronach internetowych, powiadomić szkoły, przedszkola czy szpitale, a następnie zakazywać wychodzenia dzieciom na spacery, a nawet zawieszać lekcje w szkołach, wstrzymywać prace na budowach, ograniczać ruch ciężarówek i samochodów osobowych.
Do tego ostatniego dochodziło jednak bardzo rzadko, ponieważ tak wysokie poziomy zanieczyszczenie nawet w Polsce widywane są po prostu w sytuacjach wyjątkowych. Nie jest jednak to powód do optymizmu ponieważ, kiedy w Polsce alarm ogłasza się przy 300 mikrogramach, to w Czechach odbywa się to już przy 100 mikrogramach, a we Francji przy 80, a w Belgii nawet 70! W tym ostatnim kierunku zmierzali zatem współpracujący z resortem naukowcy, którzy zaproponowali poziom informowania o smogu przy 60 mikrogramach na metr sześcienny, a poziom alarmowania – przy 80, w czym znaleźli poparcie w samym Ministerstwie Zdrowia.
Kiedy wydawało się, że może dojść do przełomu, do gry postanowili wkroczyć jednak minister środowiska, który zignorował półroczne prace ekspertów i ogłosił nieoczekiwanie nowe normy, w których poziomy informowania i alarmowania o smogu: to 150 i 200 mikrogramów na metr sześcienny. Wspomniane nie są zatem rewolucją w stosunku do obowiązujących, ale ledwie kosmetyką. Andrzej Guła, lider Polskiego Alarmu Smogowego dla “Gazety Wyborczej” skomentował, że “gdyby przyjąć takie progi alarmowania, jakie właśnie zaproponował minister Kowalczyk, to w Małopolsce w 2018 roku nie było ani jednego dnia z alarmem smogowym. Na Śląsku takich dni mieliśmy w całym roku tylko trzy!”.
Powyższe działania trudno zatem interpretować jako cokolwiek innego niż kolejny ukłon w stronę lobby węglowego. Jeśli nowe normy weszłyby w życie, to alarmowe poziomy zanieczyszczeń byłyby notowane często, w sposób uciążliwy dla organów państwa i zarazem bardzo zauważany dla opinii publicznej. Naciski na zmiany zatem by rosły, a równocześnie zaniedbania nie byłby możliwe do ukrycia. A tego ostatniego rządzący boją się jak ognia.
Źródło: wyborcza.pl
fot. Krystian Maj/KPRM
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU