Kilka dni temu do Sieci trafił zwiastun filmu „W lesie dziś nie zaśnie nikt”, reklamowanego jako „pierwszy polski slasher”. Trudno powiedzieć, czy rodzima produkcja dorówna klasykom tego gatunku, takim jak „Piątek, trzynastego”, „Teksańska masakra piłą mechaniczną” czy „Krzyk”, ale nie dziwi, że i polscy twórcy wzięli się za robienie horrorów. W ostatnich latach mogliśmy zauważyć renesans filmów grozy.
Horrory kojarzą się głównie z dwoma rodzajami filmów. Pierwszy z nich to slashery, czyli makabryczne produkcje, w których bohaterowie umierają jeden po drugim, aż do krwawej kulminacji. Drugi to opowieści, które powinny straszyć widzów niepokojącym klimatem, a najczęściej wyręczają się tak zwanymi jump scare’ami. Na szczęście zaczęły pojawiać się ambitne horrory. Twórcy wreszcie dostrzegli potencjał gatunku, zauważyli, jak złożone historie mogą opowiedzieć za jego pomocą. Oto kilka przykładów.
Uciekaj i To my – bać można się nie tylko potworów
W swoim reżyserskim debiucie Jordan Peele potraktował strach kreatywnie. Zadał pytanie, czego może się człowiek bać? Duchów? Zombie? Ale po co tak daleko szukać. Przecież prawdziwy strach wzbudza rasizm. I tak powstało świetnie przyjęte „Uciekaj”, które doczekało się czterech nominacji do Oscara. Akademia, która z pewnym dystansem patrzy na horrory, przyznała Jordanowi Peele statuetkę za scenariusz.
Film ma prostą fabułę: biała dziewczyna przyprowadza swojego czarnoskórego chłopaka do rodzinnego domu, by przedstawić go rodzicom. I niby wszyscy są dla Chrisa mili, lecz czuć, że coś jest nie tak. Atmosfera gęstnieje, napięcie jest coraz większe…
W 2019 roku Peele powrócił z kolejnym świetnym, oryginalnym horrorem. W „To my” przebywająca na wakacjach czarnoskóra rodzina zostaje zaatakowana przez nieproszonych gości – grupę swoich sobowtórów. Film można rozumieć jako opowieść o nierównościach społecznych, albo o strachu przed swoim skrywanym, mrocznym obliczem... Cóż, jest szeroko otwarty na interpretacje.
Ciche miejsce – genialny w swej prostocie pomysł
Film Johna Krasińskiego doczekał się nominacji do Oscara za montaż dźwięku. I wcale to nie dziwi, bo opiera się na… ciszy. Każdy odgłos może sprowadzić na bohaterów zgubę w postaci groźnych, wrażliwych na dźwięki, potworów. Pomysł to genialny w swojej prostocie.
„Ciche miejsce” udowadnia, że w gatunku jest jeszcze miejsce na świeże pomysły – nie trzeba co chwila sięgać po nawiedzone domy, wampiry i zombie. Dodatkowo pokazuje, że pod fasadą strasznej historii z potworami można poruszać ważne, uniwersalne tematy. W tym przypadku – opowieść o więziach rodzinnych.
Midsommar –
Ari Aster wpadł na genialnie przewrotny pomysł. Akcja jego filmu, „Midsommar”, toczy się głównie w świetle dnia. To, co straszne nie przychodzi po zmroku, a wtedy, gdy słońce świeci jasno na niebie.
„Midsommar” to zabawa gatunkiem. To film bardziej niepokojący, niż straszny, bardzo nastrojowy – dziwny klimat szwedzkiej wioski jest budowany bardzo starannie za pomocą scenografii i zdjęć. Ale jest też w tym filmie trochę komedii i wiele dramatu. Właśnie – fabuła opowiada o grupce Amerykanów, którzy trafili do małej szwedzkiej komuny i obserwują jej rytuały i tradycje, które okazują się coraz bardziej przerażające. Ale tak naprawdę to opowieść o rozstaniu, o rozpadzie związku – głównej bohaterce, Dani, zupełnie nie układa się z chłopakiem. Dziwaczny festiwal przesilenia letniego, w którym bierze udział, jest jednocześnie symbolem zerwania i przybrania nowej roli. Na pewno Asterowi wyszedł jeden z najbardziej hipnotyzujących horrorów w historii.
Czy twórcy „pierwszego polskiego slashera” wezmą przykład z wyżej wymienionych dzieł i wpiszą się w zjawisko renesansu horroru? Przekonamy się w piątek, 13 marca. Cóż, przynajmniej data premiery została dokładnie przemyślana.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU