Tygodnik „Wprost” pisze dziś o zaskakujących faktach dot. inwigilowania Jarosława Kaczyńskiego przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW). Sprawę bada prokuratura regionalna w Krakowie.
Postępowanie wszczęto w 2015 r. Ponoć w ramach działań ABW badano m.in. osobę lidera PiS, w czasie gdy był on jeszcze posłem opozycji. „Wprost” próbował dowiedzieć się więcej od prokuratury, ale ta „z uwagi na dobro postępowania i interes wymiaru sprawiedliwości” nie podaje szczegółów.
Afera czy wydmuszka?
Ponoć służby badały wtedy zarówno dziennikarzy, jak i posłów PiS. Gdy ta partia przejęła władzę pod koniec 2015 r. przeprowadziła audyty, z których wynikało, że służby „ściągały billingi połączeń telefonicznych dziennikarzy, miejsca logowania, analizowały połączenia i liczbę tych kontaktów”. Podobno zbierano też miejsca pobytu tych osób, informacje o ich sytuacji rodzinnej i śledzono oraz fotografowano w różnych sytuacjach. To jednak wersja Mariusza Kamińskiego, który tak przedstawił sytuację w Sejmie w 2016 r.
Czy jednak to wszystko jest prawdą? Opozycja twierdzi, że nie. Sam Grzegorz Schetyna – do wczoraj lider PO – kategorycznie zaprzeczał i zapewne zaprzecza takim doniesieniom.
– Jeśli ktoś dzisiaj tak mówi, to albo jest niespełna rozumu, albo powinien za te słowa odpowiedzieć przed sądem – mówił około pięć lat temu.
Tak samo uważa jego koalicjant z Nowoczesnej, Adam Szłapka.
– To była raczej publicystka niż przedstawianie dowodów. Gdyby było inaczej, to już dawno mielibyśmy zarzuty i pewnie bylibyśmy po procesie, a TVP obszernie informowałoby o tym fakcie – racjonalnie tłumaczy przewodniczący Nowoczesnej.
Dorabianie legendy?
Dlaczego jednak ktoś sugeruje coś zgoła innego? Z jednej strony taka afera uderzyłaby w obecną opozycję, zaś wzmocniła wizerunek Kaczyńskiego jako groźnego dla niej polityka. Jak na razie bez jasnych dowodów (a tych nie przedstawiono jeszcze opinii publicznej, mimo próśb „Wprost) trudno cokolwiek wyrokować. Sam Szłapka ma jednak rację. Gdyby wszystko to było choćby w pewnej części prawdą, już dawno zostałoby zapewne użyte jako broń wymierzona w kierunku opozycji parlamentarnej, która rządziła wcześniej Polską. Zwłaszcza przed ostatnimi wyborami.
Sam Mariusz Kamiński teoretycznie ma zaś interes w tym, żeby uderzyć w PO. 13 października 2009 r. premier Donald Tusk odwołał go ze stanowiska w CBA. W tle mieliśmy jego domniemane przekroczenie uprawnień w czasie afery gruntowej. Rok później został on całkowicie zwolniony ze służby. W marcu 2015 r. został z kolei przez sąd I instancji uznany za winnego przekroczenia uprawnień i nieprawomocnie skazany na karę 3 lat pozbawienia wolności. Przed uprawomocnieniem się tego orzeczenia, 16 listopada 2015 r., prezydent Andrzej Duda zastosował wobec niego prawo łaski. Ma on więc też dług wdzięczności względem PiS.
W każdym wypadku – jak już napisaliśmy – dziś w tej „aferze” mamy do czynienia tylko z domniemaniami. Bez twardych dowodów trudno oskarżać tu kogokolwiek o cokolwiek.
Źródło: Wprost, Wikipedia
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU