Z konstytucjonalistą, profesorem Marcinem Matczakiem o nowej I Prezes SN i wyborach prezydenckich rozmawiał Michał Ruszczyk.
Michał Ruszczyk: Andrzej Duda powołuje na stanowisko Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego Małgorzatę Manowską, która była podwładną Zbigniewa Ziobry, a w czasie Zgromadzenia Ogólnego SN zdobyła tylko 25 głosów. Czy zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że Sąd Najwyższy podzielił los Trybunału Konstytucyjnego?
Marcin Matczak: Myślę, że mogę się zgodzić częściowo z tym stwierdzeniem, gdyż mechanizm jest taki sam, jaki miał miejsce w przypadku przejmowania Trybunału Konstytucyjnego i polega na nielegalnej zmianie władz w tej instytucji. Natomiast Sąd Najwyższy jest trochę inny, niż Trybunał Konstytucyjny, a chodzi tu konkretnie o liczbę sędziów w Sądzie Najwyższym, która jest dużo większa, niż w trybunale oraz fakt, że sędziowie ci inaczej obradują. Moim zdaniem zmiana kierownictwa nie oznacza upolitycznienia sądu, ale na pewno będzie miała podobny wpływ na społeczeństwo jak w przypadku trybunału.
Jakie konsekwencje takiego wyboru prezydenta mogą być dla Polski i dla wymiaru sprawiedliwości?
Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego to osoba, która nie tylko kieruje sądem, ale jest też najważniejszym sędzią w kraju, a w związku z tym osoba pełniąca tę funkcję swoimi wypowiedziami i postępowaniem wpływa na całe sądownictwo. Jest takie ryzyko, że jeżeli Pani Małgorzata Manowska będzie stosowała podobne praktyki jak obecna Prezes Trybunału Konstytucyjnego (mam tu na myśli ostentacyjne okazywanie lojalności przez sędzię Julię Przyłębską wobec polityków), to takie zachowanie wpłynie na postawę sędziów. Jeżeli będzie tak, jak mówię, będzie można wtedy powiedzieć, że ryba psuje się od głowy.
Jak zawłaszczenie Sądu Najwyższego może wpłynąć na procedurę, która została uruchomiona przez Komisję Europejską? Czy jest to już według Pana ostateczny krok władzy na drodze do Polexitu?
Na pewno sam ten wybór wpłynie na tę procedurę negatywnie. Całe postępowanie na gruncie Unii Europejskiej wobec Polski dotyczy tego, czy po tych zmianach, które wprowadza PiS, będziemy mogli dalej mówić, że sądownictwo w Polsce jest niezależne. Jeżeli na szefową najważniejszego sądu, mianuje się osobę, która była zastępcą ministra sprawiedliwości, to istnieje uzasadnione podejrzenie, że z tą niezależnością nie jest najlepiej. Dalszy przebieg tego postępowania będzie zależał od działań i zachowania Małgorzaty Manowskiej. Jeżeli nowa prezes będzie usłużna wobec władzy, a Izba Dyscyplinarna będzie dalej działała to na pewno nie będzie miało to dobrego wpływu na postępowanie Komisji Europejskiej. Co do drugiej części Pana pytania to powiem wprost, że powołanie Pani Manowskiej nie ma nic wspólnego z Polexitem. Nie zmienia to faktu, że obecny rząd prowadzi pewnego rodzaju grę polityczną polegająca na przygotowaniu mentalnym społeczeństwa polskiego do dobrowolnego wyjścia z Wspólnoty Europejskiej. Mam tu na myśli zohydzanie Unii Europejskiej, z czym mamy do czynienia od pięciu lat.
Mieliśmy okazję obserwować za pośrednictwem telewizji przebieg posiedzenia i sposób głosowania Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego. Ciekawe też były wyniki głosowania, w którym 50 sędziów poparło „starego” sędziego Wróbla, a 45 „nowych” sędziów. Czy taka sytuacja nie spowoduje trwałego podziału tego gremium, a nawet swoistej dwuwładzy?
Na pewno wpłynie to na osłabienie tej instytucji, bo jeżeli wybiera się szefostwo wbrew woli większości sędziów, to jest to oczywiste, że taki Prezes będzie miał słabą pozycję. Moim zdaniem ta sytuacja pogłębi tylko te podziały, które są w Sądzie Najwyższym. Chcę przy tej okazji podkreślić, że mówienie o podziale na starych i nowych sędziów sugeruje, że wina leży po obu stronach, a tak nie jest. „Starzy” sędziowie zostali powołani legalnie, a „nowi” wręcz przeciwnie, więc nie są sędziami. Ten spór nie jest więc symetryczny, a nominacja prezydenta nie pomoże rozwiązać tego konflikt, któremu winna jest władza polityczna.
Według Rzecznika Prezydenta wyniki głosowania Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego nie są wiążące dla głowy państwa, gdyż może powołać wybraną przez siebie osobę. Czy rzeczywiście są to tylko zalecenia, czy też prezydent ma obowiązek powołać osobę, która uzyskała najwięcej głosów na Zgromadzeniu Ogólnym?
Moim zdaniem prezydent nie ma obowiązku powołać osoby, która otrzymała najwięcej głosów, ale ma obowiązek powołać osobę, jak mówi konstytucja „przedstawioną przez Zgromadzenie Ogólne sędziów”. Osoba przedstawiona przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego powinna mieć większość głosów zgromadzenia. Mogę sobie wyobrazić sytuację, że sędziowie mogliby głosować na kilku kandydatów. Wtedy jest możliwe, że niektórzy kandydaci uzyskaliby większościowe poparcie Zgromadzenia Ogólnego i wtedy takie osoby mogłyby być przedstawiane prezydentowi jako kandydaci całego zgromadzenia, a nie części sędziów i spośród nich prezydent mógłby wybrać. Można też sobie wyobrazić, że, każdy sędzia ma po jednym głosie, ale ostatecznie jest akceptowana lista pięciu sędziów przez zgromadzenie, a więc poniekąd mamy taki ruch instytucjonalny, który pokazuje, że „My jako sędziowie, tych kandydatów, akceptujemy”. Niestety w tym przypadku o którym mówimy, tylko jeden kandydat, czyli sędzia Wróbel, otrzymał większość głosów i nie było uchwały, która akceptowała pozostałych kandydatów, a więc prezydent mógł wybrać osoby, która dostała głosy małej grupy sędziów. Krótko mówiąc prezydent nie ma obowiązku wybrać osoby z największą liczbą głosów, ale ma obowiązek mianowania osoby na funkcję Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, która została przedstawiona przez instytucje, jaką jest Zgromadzenie, a nie przez mniejszościową grupę sędziów.
Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego decyduje o ważności wyborów. Nasuwa się pytanie, czy odsunięcie PiS-u za pomocą kartki wyborczej jest w obecnej sytuacji możliwe? Zwłaszcza, że PiS zbudował sobie w SN partyjną maszynę podporządkowaną centrali na Nowogrodzkiej.
Na pewno istnieją obawy, co do tego, że stwierdzeniem ważności wyborów mają zająć się ludzie powiązani z obecną władzą, którzy zostali powołani do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego niezgodnie z prawem. Może dojść do tego, że zostaną wykorzystane wpływy polityczne przy orzekaniu ważności wyborów przez tę Izbę.
Jeśli weźmie się pod uwagę dewastację prawną i instytucjonalną państwa, to można zadać pytanie w jakim systemie czy ustroju obecnie się znajdujemy?
Artykuł 2 Konstytucji mówi, że Polska jest „demokratycznym państwem prawnym” – są tu obecne zatem dwa elementy: element państwa demokratycznego i element państwa prawa. Obecnie jesteśmy jeszcze w ustroju demokratycznym, ponieważ nadal jest szansa na to, że wybory się odbędą i będą miały miejsce. Natomiast jest to demokracja, która jest bardzo osłabiona i w której nie ma podziału władz tak jak powinno mieć to miejsce, zgodnie z artykułem 10 naszej Konstytucji. Z politycznego punktu widzenia więc kluczowy element państwa demokratycznego, jakim są wybory, pozostał, ale element państwa prawa został istotnie osłabiony i mimo, że elementy demokratyczności jeszcze funkcjonują to mogą zostać za niedługo też osłabione. Sam fakt nieodbycia się wyborów 10 maja pokazuje, że ten element też się osłabia. Jesteśmy zatem jeszcze państwem demokratycznym, ale już nie państwem prawa.
Marszałek Witek nie ogłasza terminu wyborów, a rząd nie publikował długo uchwały PKW. Czy to jest zgodne z Konstytucją?
Wybory zgodnie z Konstytucją powinny odbyć się 10 maja, ewentualnie 14 lub 23, chociaż wtedy byłaby wątpliwość, co z drugą turą. Obecne zwlekanie jest manipulacją prawną i nie da się go obronić. Mówię tu o zwlekaniu z publikacją uchwały PKW. Moim zdaniem jest to robione po to, aby władza mogła zachować pewnego rodzaju elastyczność w decyzjach. Natomiast, co do Pana pytania to w moim przekonaniu są tylko trzy formuły, w których mogą się obecnie legalnie odbyć wybory i żadna nie polega na tym, co proponuje partia rządząca. Są one następujące: po pierwsze, ogłoszenie stanu klęski żywiołowej, co przedłuża kadencję prezydenta w sposób zgodny z prawem, i czekanie z wyborami na zakończenie pandemii.. Druga to rezygnacja Andrzeja Dudy z urzędu i wtedy zastosowanie formuły opróżnienia urzędu Prezydenta i rozpisanie nowych wyborów. Wreszcie trzecia to poczekanie do 6 sierpnia, kiedy kończy się kadencja prezydenta i wtedy rozpisanie nowych wyborów. Inna sytuacja, czyli np. organizowanie wyborów 28 czerwca to scenariusz nielegalny, który z łatwością będzie można podważyć w Sądzie Najwyższym. Nie ma sensu organizować wyborów, które trzeba będzie powtarzać.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU