Walerij Kirsanow był w Ukrainie uznawany za zdrajcę, po tym, jak pomógł Rosjanom skierować wyrzutnie rakiet na osiedle w Mariupolu w 2015 r. Teraz sam zginął od pocisków armii Władimira Putina.
To się chyba nazywa karma. Polskie przysłowie taką sytuację opisuje słowami “nosił wilk razy kilka…”. Bo jak inaczej nazwać to, co spotkało Walerija Kirsanowa – niegdyś policjanta ukraińskiej drogówki, a później wielkiego zdrajcę Ukrainy i współautora dramatu, który wydarzył się w 2015 r. w Mariupolu.
Kiedy w 2014 roku wybuchł konflikt zbrojny w Donbasie, Kirsanow stanął po stronie prorosyjskich separatystów. Co więcej, to on podał Rosjanom współrzędne ukraińskich wojsk, które wtedy stacjonowały w mieście. Armia Putina pomyliła się jednak o kilometr w obliczeniach, przez co zbombardowano osiedle w Mariupolo – 30 osób zginęło, a 100 zostało rannych. – Ustawiałem współrzędne punktów kontrolnych ukraińskich sił zbrojnych. Podczas ostrzału powiedziałem Popiołowi (pseudonim rosyjskiego oficera), że pomylili się o kilometr – mówił po zatrzymaniu.
Kirsanowa schytano, ale długo w więzieniu nie posiedział. Wszystko przez amnestię z z 2019 r. Mężczyzna zamiast 10 lat za kratami, spędził tam zaledwie kilka miesięcy.
Kirsanow zginął teraz w Mariupolu od ostrzału miasta rosyjskimi rakietami. O jego śmierci poinformował zastępca mera Mariupola Petro Andriuszczenko. – Co za dobra wiadomość i bardzo cenna dla wszystkich zdrajców. Zemsta czeka na wszystkich. Brak innej opcji – napisał na Telegramie.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU