Prawo i Sprawiedliwość od lat kreowało się na obrońcę ciężko pracujących ludzi. Z tego powodu w każdym sporze związków zawodowych z poprzednim rządem politycy partii Jarosława Kaczyńskiego z wielką chęcią deklarowali, że związkowcom należy się wszystko, a winny każdemu problemowi jest niekompetentny rząd. Był to układ wiązany, z jednej strony obietnica parasola ekonomicznego dla przywilejów takich grup jak górnicy spotkała się z rewanżem związków, które na czele z Solidarnością nie stroniły od aktywności o charakterze politycznym, opowiadając się za jednym z ugrupowań politycznych.
Zdaje się, że czas sielanki dla PiSu się skończył, ponieważ do grup stawiających obecnej władzy żądania dołączyli górnicy z Polskiej Grupy Górniczej. Oczekiwani związkowców mają rozmach rzadko spotykany w jakimkolwiek innym sektorze “budżetówki”. Górnicy domagają się bowiem od rządu nie tylko podwyżek, ale także przywrócenia będących reliktem PRL “czternastek”. Wygląda na to, że PiS zapłaci w końcu polityczna cenę za lata uczenia kolejnych grup społecznych, że “coś się należy” oraz, że pieniądze publiczne biorą się w zasadzie z powietrza.
Każdy człowiek ma prawo do godnego wynagrodzenia za dobrze wykonaną pracę, jednak w przypadku postulatów związkowców pojawia się poważne “ale”.
Polska Grupa Górnicza przechodzi restrukturyzację, która ma uchronić znaczną część tego sektora przed nieuchronnym bankructwem. Związkowcy są stroną w tych pracach i mieli świadomość, że firma zakończyła rok 2016 z ponad 300 mln zł straty, przez co musiała ograniczyć wydatki na inwestycje, co przełożyło się już na pogorszenie wskaźników wydobycia w obecnym roku. Postanowili jednak i tak upomnieć się o więcej. W każdej normalnej sytuacji taki krok byłby formą gospodarczego samobójstwa, ponieważ firma nieuchronnie by zbankrutowała i wszyscy poczuliby konsekwencje braku troski o los swojego przedsiębiorstwa. Najbardziej poszkodowani byliby zaś etatowi związkowcy, którzy żyjąc z funkcji, całkowicie oderwali się od rzeczywistości. Jednak nikt w związkach zawodowych nie musi przejmować się konsekwencjami, ponieważ liczą oni, że tak jak przez ostatnie 25 lat możliwe będzie dalsze funkcjonowanie na koszt budżetu państwa, który zawsze dosypie grosza, kiedy oni mocniej uderza pięścią w stół. Nie tak powinny funkcjonować przedsiębiorstwa państwowe.
Warto zaznaczyć tutaj, że pracownicy Polskiej Grupy Górniczej nie zarabiają groszy. Pracujący przy wydobyciu sztygar zmianowy z PGG zarabia brutto 6426 zł miesięcznie, natomiast pracownik zatrudniony przy przeróbce mechanicznej węgla na powierzchni zarabia odpowiednio 4331 zł.
Widać wyraźnie, że związkowcy w obliczu wyraźnie widocznego osłabienia rządu, poczuli nagły przypływ pewności siebie. PiS aby utrzymać swój wizerunek obrońcy ludu pracującego miast i wsi będzie musiał prawdopodobnie ulec żądaniom górników. W przeciwnym razie otworzy kolejny bardzo trudny dla siebie front. Wszystko w momencie, kiedy nawet część mediów prorządowych zaczyna dostrzegać, że władza poszła na konfrontację ze zbyt wieloma grupami zawodowymi, dlatego musi zacząć ograniczać poniesione straty. Demonstracje górnicze w Warszawie albo strajk na Śląsku mógłby znacznie mocniej podkopać autorytet partii Jarosława Kaczyńskiego w oczach wyborców niż nie jedna kontrowersyjna ustawa. Wszystko dlatego, że cała starannie budowana narracja, że to ekipa PO-PSL była arogancka i anty-obywatelska niechybnie upadnie. Pogrążeni w postrzeganiu świata przez pryzmat przeszłości politycy Prawa i Sprawiedliwości zapewne nie będą gotowi na tak olbrzymie polityczne ryzyko. Cenę za kupienie świętego spokoju zapłacą natomiast wszyscy podatnicy.
Źródło: dziennik.pl
fot. flickr/Sejm RP
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU