Prawo i Sprawiedliwość od czasu wyborów utrzymywało bardzo silną sondażową przewagę nad opozycją, której nie tknęły wielkie awantury polityczne ostatniego roku. Stanowczość rządu w realizacji socjalnych obietnic, połączona z opanowaniem mediów pozwoliła PiS uchodzić za partię nieskazitelną. Z drugiej strony barykady skłócona, słaba, niepotrafiąca wyartykułować swojej wizji Polski opozycja nie była oponentem zdolnym do zadania śmiertelnego ciosu obozowi rządzącemu.
Jednak w ciągu ostatnich dwóch miesięcy sytuacja uległa diametralnej zmianie, ponieważ Jarosław Kaczyński wpadł we własne sidła, chciał zdobyć kontrolę nad wszystkim, a w efekcie możemy być świadkami początku erozji jego imperium.
Jeszcze w styczniu wydawało się, że sytuacja nie mogła być dla rządu lepsza. Protest sejmowy zakończył się bez strat sondażowych dla PiS. W tym samym czasie jeden z liderów opozycji – Ryszard Petru uginał się pod ciężarem afery romansowej oraz oskarżeń o zdradę zjednoczonej opozycji po negocjacjach z Kaczyńskim, co wydawało się wyśmienitą zagrywką ze strony prezesa. Następnie było już tylko lepiej, afera fakturowa Kijowskiego i jego start na lidera, czemu towarzyszył wybuch wojny domowej w KOD. Teraz zaś PiS może wydawać się być u szczytu swej potęgi, skoro w celu zniszczenia odwiecznego rywala samotnie rzuciło wyzwanie całej Unii Europejskiej.
Jednak to co wydawać się może wielkim zwycięstwem prawicy, jest w rzeczywistości zalążkiem jej klęski. Prawdziwa siła PiS tkwiła bowiem w wojnie domowej trwającej między frakcjami opozycyjnymi, skupionymi w silnym trójkącie KOD, Nowoczesna i Platforma Obywatelska.
Liderzy tych formacji przez miesiące byli bardziej skupieni na wzajemnym podbieraniu sobie poparcia spośród elektoratu opozycji niż na realnym uderzeniu w Prawo i Sprawiedliwość. Naturalnym było, że wynikiem takiego stanu gry była stagnacja poparcia dla opozycji jako całości, przy jedynie zmianach w słupach poszczególnych frakcji. Co więcej, bratobójczej walce towarzyszyło mnóstwo ruchów i wypowiedzi, które pomagały Platformie zwalczać Nowoczesną lub na odwrót, ale równocześnie były niczym woda na młyn dla mediów prorządowych, które mogły nieustająco pokazywać oponentów jako polityków małych i niepoważnych.
Życiorys i brak charyzmy Mateusza Kijowskiego czy totalna ignorancja Ryszarda Petru były spełnieniem marzeń polityków obozu rządzącego.
Jednak PiS posunął się krok za daleko i konsekwencje tego ruchu widzimy nawet dzisiaj.
Zamiast grać na utrzymanie balansu sił między Nowoczesna i Platformą Obywatelską, Jarosław Kaczyński postanowił podporządkować sobie Ryszarda Petru i namaścić go na lidera opozycji. Jednak porozumienie ws. protestu sejmowego nie okazało się triumfem talentu manipulacyjnego prezesa, ale doprowadziło do załamania równowagi w opozycji, przechylając szalę nieuchronnie na stronę Platformy Obywatelskiej. Tej samej, która w przeciwieństwie do Petru posiada wielomilionową dotację, wiele znanych twarzy i rozbudowane struktury.
Po aferze fakturowej ze sceny jako realna alternatywa znika również Mateusz Kijowski, a przy jego ciągłym trzymaniu się roli lidera w zasadzie cały KOD.
Uchodząca za rozbitą i niezdolną do bycia dłużej alternatywą Platforma została sama na placu boju, podbudowana nieustępliwą postawa w proteście sejmowym. Jako, że dla Petru i Kijowskiego nie ma już powrotu do roli poważnych polityków, to zauważalna stała się zmiana uwagi mediów, które zwróciły swoje oczy w kierunku Platformy jak nigdy wcześniej od początku tej kadencji Sejmu.
Wielki powrót duopolu PiS-PO jest na wyciągnięcie ręki, gdzie wszyscy przeciwnicy rządu skupią się wokół najsilniejszego, najbardziej rokującego na odsunięcie Jarosława Kaczyńskiego od władzy gracza. Najnowszy sondaż Kantar Millward Brown SA wskazuje na powolną agonię partii Petru, poparcie dla PO na poziomie 24% dystansuje Nowoczesna z tylko 11%. Co ciekawe suma poparcia obu formacji przewyższa wynik partii rządzącej (34%).
Rozgrywka w Brukseli wokół Tuska była kolejnym błędem PiSu. Jarosław Kaczyński mimo mydlenia oczu przez zaprzyjaźnione media nie miał szans na pozbycie się Tuska z Brukseli. Więcej, nawet gdyby do tego doszło, nie byłby to wcale sukces PiS, ponieważ Tusk przebija charyzmą wszystkich liderów opozycji w kraju.
Jednak uderzenie w Donalda Tuska i kandydatura Jacka Saryusz-Wolskiego mają jedną zasadniczą konsekwencje – stawiają Platformę Obywatelską w centrum uwagi. Odgrzewają resentyment do byłego premiera, który Grzegorz Schetyna stara się związać ze swoją formacją. Temu służyła jego wizyta w Brukseli, ukazująca go jako skutecznego lidera opozycji po nieuchronnym zwycięstwie Tuska. Równocześnie działa naturalny mechanizm, że przeciwnicy rządu gromadzą się wokół zaatakowanego, zatem Schetyna otwarcie poparł Tuska, z którym jak powszechnie wiadomo, łączy go mniej niż nawet słynna “szorstka przyjaźń”. Efekt pozostaje jednak jeden, wojna polsko-polska to wojna PiS-u z Platformą, a to bardzo zła wiadomość dla Jarosława Kaczyńskiego.
Pozbawiona konkurencji i wzmocniona bitwą brukselską PO będzie mogła rozpocząć ofensywę przeciw rządowi, nie oglądając się już na ruchy innych formacji, przez co możliwe zostanie przełamanie szklanego sufitu poparcia opozycji. Dowodem na to jest dążenie Grzegorza Schetyny do przedstawienia kandydatów PO na prezydentów dużych miast jako reprezentantów całej opozycji. Otwiera to możliwości, ponieważ jeden silny oponent będzie w stanie przedstawić alternatywę dla Polski PiS, tworząc ofertę dla setek tysięcy wyborców partii rządzącej, którzy jednak nie są jej żelaznym elektoratem, ale do których nikt do tej pory nie odważył się zwrócić.
fot. flickr/P.Tracz
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU