PiS chce zarżnąć wolne media i wzoruje się na Węgrzech. Tak Orban podatkiem zamordował niezależność mediów

Drugie dno

Pytanie brzmi jednak: o co w tym wszystkim chodzi? Czy tylko o dopływ do budżetu kolejnych pieniędzy? Obawiamy się, że nie.

Jarosław Kaczyński od dawna inspiruje się Viktorem Orbanem. Na Węgrzech zaś podatek medialny funkcjonuje od dawna.

Węgierski parlament już kilka lat temu przegłosował wprowadzenie tego typu podatku. Mało tego, w 2017 r. wprowadzono w życie ustawę podwyższającą daninę. Górna stawka wzrosła z 5,3% do 7,5%. Podatek płacą przedsiębiorcy, którzy osiągają przychód powyżej 100 mln HUF (365 000 USD rocznie). Już przy projektowaniu przepisów Komisja Europejska zarzucała Węgrom, że progresywny charakter podatku uzależniony od przychodu z reklam, faworyzuje mniejsze przedsiębiorstwa dając im przewagę konkurencyjną.

Warto też przypomnieć, że podatek został wprowadzony w 2014 r. i początkowo jego stawki wynosiły od 0 do 50%. W 2015 r. stawka maksymalna została obniżona do 5,3%. Nie zmienia to faktu, że niezależne media na Węgrzech mają od tego czasu pod górkę.

Gdy przełożymy obawy unijnych polityków na warunki polskie i dodamy to, że PiS od dawna mówiło o konieczności “repolonizacji” mediów oraz fakt kupienia Polski Press przez Orlen, pojawia się nam dość ponury obraz. Rząd chce chyba uderzać w media, które nie są mu nazbyt przychylne, a przynajmniej nie są mu podporządkowane. To zaś prosta droga do ograniczania wolności słowa.

Ponadto władza uderzy w konsumentów. W efekcie wzrosną bowiem budżety reklamowe części firm, które reklamują się na portalach. To zaś przełoży się na wyższe ceny towarów i usług tychże podmiotów.

Źródło: wp.pl, taxfin.pl, wp.pl