W jakim świecie przyszło nam dzisiaj uprawiać polską politykę – zagraniczną, wewnętrzną? Gdzie zagrożenia, gdzie szanse?
Najważniejsze zagrożenie dla Polski to ryzyko dekompozycji świata zachodniego. My potrzebujemy sojuszników i potrzebujemy stabilnego geopolitycznego otoczenia, żeby się bezpiecznie rozwijać. Tymczasem solidarność wspólnoty transatlantyckiej jest dziś osłabiana przez partykularyzmy gospodarcze, przez egoizmy. Wyjątkowo niebezpieczne są tu próby wywołania wojny handlowej przez Trumpa – szczególnie na linii USA-UE.
Dotychczasowe formuły ponadnarodowej współpracy są dziś krytykowane za nadmierny „idealizm”. Wyborcy domagają się władzy, która będzie mówiła, że realizuje ich interesy przeciwko interesom tych obcych, z innego plemienia. Zatem politycy zaspokajają te oczekiwania. Albo faktycznie wywołując konflikty, nawet z własnymi sojusznikami, albo kłamiąc, że je wywołają.
Unia Europejska, NATO, globalne porozumienia handlowe – to nie były wyłącznie „idealistyczne” projekty. One są bardzo realistyczne, także w odniesieniu do partykularnych interesów poszczególnych narodów i państw. Np. transatlantyckie czy transpacyficzne porozumienia o wolnym handlu opierały się na przekonaniu, że sojusze militarne potrzebują silnej argumentacji gospodarczej. Szczególnie społeczeństwo amerykańskie musi mieć przekonanie, że miliardy dolarów, jakie z amerykańskiego budżetu wydaje się na globalne bezpieczeństwo, to nie jest jakaś abstrakcyjna obrona „obcych za nasze pieniądze”, ale że to się opłaca także Amerykanom.
Trump wygrał głosząc tezę, że gwarantowanie globalnej stabilności i pokoju Amerykanom się nie opłaca.
Wygrał on, ale jeszcze bardziej pomogli mu wygrać Rosjanie, dla których osłabienie globalnej pozycji Ameryki stwarza okazję do odbudowy własnego znaczenia. Trump – definiując interesy Ameryki przeciwko Unii Europejskiej, przeciwko innym krajom NATO, przeciwko wielu sojusznikom Ameryki należącym do tego samego liberalnego Zachodu – otworzył szczelinę, w którą mogą wejść wrogowie albo konkurenci Zachodu. Czyli głównie Chiny i Rosja. Do tego dochodzi problem ze spójnością UE, który wynika nie tylko z tego, że Węgry czy Polska wyłamują się ze wspólnych wartości. Sens wspólnoty jest podważany przez lewicowych i prawicowych populistów w krajach Europy Zachodniej. Zarówno w tych państwach, które mają poważne problemy, bo ich klasa polityczna nie potrafi sobie poradzić z najważniejszymi wyzwaniami gospodarczymi czy społecznymi, jak też w krajach najbardziej stabilnych. Tyle że w Niemczech Alternatywa dla Niemiec czy Die Linke wciąż są daleko od władzy, podczas gdy we Włoszech na Południu wygrał populistyczny i antyeuropejski Ruch Pięciu Gwiazd, a na Północy populistyczna i antyeuropejska Liga Północna. Ale także na tym europejskim froncie obrony Zachodu istotną rolę odgrywa polityka rosyjska, która w spójność Zachodu uderza i stanowi w ten sposób zagrożenie dla Polski, która wciąż jeszcze pozostaje częścią zachodniego świata. Rosja próbuje – propagandą, pieniędzmi – doprowadzić do zwątpienia obywateli Ameryki, Wielkiej Brytanii, Europy kontynentalnej w instytucje demokratyczne. Stąd uderzenia w wybory, ale także podważanie wiary w rządy prawa. W Ameryce już dziś ten cel został w części osiągnięty. Dopóki amerykańskie służby nie dadzą gwarancji, że amerykański proces wyborczy nie jest w istotny sposób sterowany przez podmioty zewnętrzne, demokracja w tym kraju będzie zdestabilizowana.
Na razie odbudowa zaufania jest trudna, skoro zaostrza się wojna pomiędzy Donaldem Trumpem i amerykańskimi służbami.
Główna energia Donalda Trumpa idzie w to, by nie mogła skutecznie działać komisja prokuratora Roberta Muellera, która bada powiązania prezydenta z Rosją. Ofiarą tej walki padają także służby amerykańskie, którym jeszcze trudniej będzie osłonić kolejne wybory. Bez względu na to, czy w kolejnych wyborach będą wygrywać Republikanie, czy Demokraci, zaufanie do własnych instytucji, ich legitymizacja – będą ograniczone. A to jest bardzo skuteczna metoda osłabiania i destabilizowania każdego państwa.
Raport FBI dotyczący działania rosyjskich trolli w czasie wyborów prezydenckich pokazywał, że podkręcali oni nienawiść i teorie spiskowe zarówno po stronie Republikanów, jak i Demokratów. A na Południu USA zachęcali do przemocy zarówno zwolenników „białej dumy”, jak też „czarnej dumy”.
To nie tylko destabilizuje politykę i podważa legitymizację własnego państwa, ale uderza o wiele głębiej. Widzimy, jak analogiczny konflikt osłabił polskie poczucie wspólnoty. Teraz widzimy to samo w USA.
Jeśli tracimy zaufanie do własnej demokracji, wówczas to, że Putin nie został demokratycznie wybrany, że fałszował wybory i uniemożliwiał udział w nich swoim najpoważniejszym konkurentom można zrelatywizować mówiąc: „ale u nas też do końca nie wiadomo, jak jest”.
Ma to doprowadzić do kwestionowania państwa, instytucji demokratycznych, ale przede wszystkim rządów prawa. Co z tego, że w Putinowskiej Rosji sądy są zależne od władzy. „U nas są zależne od oligarchów”, albo „od bogatych”, albo „od kliki sędziowskiej” – zatem „trzeba je zniszczyć, podporządkować Partii realizującej wolę narodu”. W ten sposób model Putinowski staje się całkiem akceptowalną alternatywą. A w dodatku, podważenie rządów prawa jako istoty Zachodu służy wprowadzeniu do serca zachodnich demokracji mechanizmów korupcyjnych sprzyjających Rosji. Musimy bowiem pamiętać, że dzisiejszy rosyjski system opiera się na autokracji połączonej z korupcją. Zasoby państwowe, publiczne można eksploatować – dla siebie, swojej partii, swoich oligarchów, swojej klienteli politycznej.
Uzyskane w ten sposób środki można też wykorzystać w polityce zagranicznej.
Rosyjska korupcja wychodzi na zewnątrz. Po pierwsze zyski z rosyjskiej korupcji lepiej jest czerpać na Florydzie, niż w Soczi. Po drugie można mieć z tego większy zysk, bo wewnętrzne zasoby Rosji są ograniczone. Jednak po to, aby eksportować na Zachód rosyjskie standardy korupcyjne, trzeba też wyeksportować mechanizmy niszczące rządy prawa, bo rządy prawa ograniczają możliwości korupcji. Do niszczenia rządów prawa, do podważania ich legitymizacji na Zachodzie, służą populistyczni politycy, którzy nie potrafią przedstawić żadnych pozytywnych alternatyw ustrojowych, ale bardzo dobrze potęgują chaos. Rosjanie się zbroją, ale po pierwsze nie mają na to wystarczających pieniędzy, po drugie nie chcą wykorzystywać broni przeciwko bogatym krajom Zachodu, a co najwyżej przeciwko Ukrainie, aby wiązać w ten sposób z władzą nacjonalistyczne emocje w kraju. Albo w Syrii – też trochę po to, aby władza mogła okłamywać Rosjan, że odbudowuje sowieckie imperium, ale również po to, by być partnerem różnych międzynarodowych deali, a także odbudować wpływy na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Jednak wobec Zachodu główną metodą działania Putinowskiej Rosji jest rabunkowe czerpanie bogactwa strony przeciwnej za pomocą korupcji.
Raje podatkowe nie zostały stworzone przez Putina.
Znajdują się nawet na terytorium Wielkiej Brytanii czy w USA. Rajem podatkowym jest stan Delaware. Jednak wchodząc w takie miejsca z miliardami dolarów należącymi do jednego, politycznie kontrolowanego przez Putina, kompleksu finansowego, można nie tylko więcej zarobić, ale także skuteczniej destabilizować tamtejsze państwo, politykę i rządy prawa. Korupcja nie jest niczym nowym, jest zasadą funkcjonowania świata – w różnych epokach i różnych ustrojach. Zachód nie jest od korupcji wolny, ale jest historycznym wyjątkiem w tym sensie, że istotą jego instytucji jest walka z korupcją, jej ograniczanie. Wejście do finansowego serca Zachodu przez Rosjan i Chińczyków, dla których korupcja jest instrumentem polityki państwowej, zmienia równowagę tej toczącej się od zawsze wewnątrz samego Zachodu wojny pomiędzy pokusami korupcyjnymi i rządami prawa, które zostały stworzone po to, aby korupcję ograniczać. Wykorzystując skorumpowanych polityków Zachodu można podporządkować sobie już nie czyjeś pieniądze jednostkowo – ale systemowo. Możne też oddziaływać na politykę zachodnich demokracji. Dlatego dzisiaj walka o rządy prawa jest walką o suwerenność Zachodu wobec Rosji i Chin. A największym zagrożeniem dla Polski jest to, że rząd PiS-u stanął w tej wojnie przeciwko rządom prawa. Jeśli uda się zniszczyć w Polsce rządy prawa, to rosyjski nihilizm pochłonie nas i upodobni do siebie.
Przecież politycy PiS codziennie krytykują Putina, żądają od niego wraku itp.
A jednocześnie ich zaostrzająca się walka z rządami prawa w Polsce ma całkowicie proputinowskie konsekwencje. Po pierwsze, jesteśmy przez to coraz bardziej odizolowani od Zachodu, przede wszystkim od Unii Europejskiej, ale nie tylko. Po drugie, mamy coraz bardziej niestabilną politykę wewnętrzną, a społeczeństwo jest coraz głębiej pogrążone w chaosie i wewnętrznym konflikcie.
PiS odpowiada – nie byłoby oporu opozycji, nie byłoby konfliktu.
Byłoby więcej nihilizmu i więcej chaosu, a więc i ostrzejszy konflikt. Przecież wszystkie najnowsze kryzysy w polityce polskiej są już kreowane przez sam obóz władzy. Nowelizacja ustawy o IPN to była inicjatywa PiS-owska. Granie obietnicami zaostrzenia ustawy aborcyjnej, to pomysł Prawa i Sprawiedliwości, a konflikt wokół aborcji rozkręcił się na politycznym i społecznym zapleczu tej partii. Kolejne uderzenia w niezawisłe sądy, partyjne przejmowanie polskie gospodarki tworzące okazje do uwłaszczania się czołowych polityków PiS… można długo wymieniać kolejne konflikty, które są generowane wyłącznie przez działania władzy.
Jednak pisowską politykę najbardziej w tej chwili kompromituje skok na gospodarkę. Nacjonalizacja tego, co było prywatne i upartyjnienie wszystkiego, co państwowe i publiczne. To są Węgry Orbana. Tworzone są już podobne mechanizmy, np. spółka Solvere, która za gigantyczne publiczne pieniądze miała walczyć z niezawisłymi sądami, a stała się okazją do gigantycznego prywatnego skoku na kasę ludzi powiązanych z PiS. A jeśli w oparciu o ludzi PiS można stworzyć prywatną firmę, od której kupuje się następnie „usługę” polegającą na antyterrorystycznej ochronie dworców w czasie Światowych Dni Młodzieży? Mamy też aferę w Azotach, gdzie mowa jest – na dzisiaj – o 40 milionach złotych. Jest cała masa innych afer, które wykluwają się w konsekwencji tego systemowego niszczenia przez PiS zasad państwa prawa – szczególnie na styku państwa z gospodarką.
Jarosław Kaczyński ma jednak bardziej „etatystyczną” wizję zawłaszczania gospodarki, niż Orban, który jest ekonomicznie bardziej liberalny. Victor Orban doprowadził do pojawienia się oligarchów wywodzących się z jego partii Fidesz. Ci oligarchowie stworzyli własne gigantyczne biznesy, całkowicie prywatne, niezależne od państwa, choć zbudowane na publicznym majątku. Tymczasem Kaczyński uwłaszcza swoich partyjnych żołnierzy indywidualnie, nie pozwalając im przejmować dużych państwowych firm, które mają pozostać pod kontrolą partii. Andrzej Jaworski zarabia przez rok 2 miliony w PZU, Wojciech Jasiński w dwa lata 5 milionów w Orlenie? Dobrze, będą dzięki temu silniejszymi i wierniejszymi żołnierzami, nie popadną w nędzę, jeśli PiS straci władzę. Kaczyński i Szydło otwarcie bronią tego modelu partyjnego uwłaszczania się na państwowym majątku. Ale już pojawienie się jakiegoś PiS-owskiego Solorza czy Kulczyka byłoby dla Kaczyńskiego problemem.
To jest naiwność Jarosława Kaczyńskiego, jeśli on wierzy w to, że proces uwłaszczenia ludzi jego partii na publicznym majątku da się zdyscyplinować. Jesteśmy na początku drogi. Skarbnik Fideszu też był kiedyś tylko żołnierzem Orbana, ale później zbudował gigantyczną fortunę i wydał Orbanowi wojnę. Kaczyński sądzi, że do końca będzie miał nad tym kontrolę, tymczasem jego „żołnierze” już mają większe ambicje. Następuje totalna demoralizacja aparatu władzy. W tę demoralizację na każdy możliwy sposób może wejść Rosja, której agenci i oligarchowie czują się jak ryba w wodzie w takim nihilistycznym bagnie. Przykład pierwszy z brzegu – od momentu przejęcia władzy przez PiS nastąpił skokowy wzrost importu węgla z Rosji.
Rewanż PiS za „aferę taśmową”, która utorowała Kaczyńskiemu drogę do władzy, a narodziła się w okolicach importerów rosyjskiego węgla?
Wiemy, że w całym rosyjskim „handlu zagranicznym”, ale szczególnie w rosyjskim eksporcie surowców energetycznych, panują schematy korupcyjne. Jest to w dodatku korupcja w największym stopniu podporządkowana Putinowi, używana jako instrument rosyjskiej polityki zagranicznej. Nie mówiąc już o tym, że ośmiesza to w sposób totalny pisowską propagandę na temat uniezależniania nas energetycznie od Rosji. My się bronimy przed rosyjskim gazem – i to raczej symbolicznymi gestami – tymczasem polska energetyka w wersji budowanej przez PiS jest oparta na węglu, w coraz większym stopniu importowanym z Rosji.
Jeśli ktoś mógł wierzyć, że ekipa pisowska, choć brutalnie niszczy instytucje, które zbudowaliśmy po 1989 roku jako przeciwieństwo PRL-u, jest jednocześnie antykomunistyczna, antyrosyjska, jest ekipą suwerenną, to za chwilę skala powiązań zdemoralizowanych przez publiczne pieniądze ludzi władzy z pieniędzmi rosyjskimi będzie taka, jak dzisiaj na Węgrzech. Tam się wydarzyło dokładnie to samo, co dzisiaj zaczyna się w Polsce. Najpierw demontaż państwa prawa, likwidacja wszelkich mechanizmów zapobiegających korupcji i przejmowaniu majątku publicznego przez rządzącą partię. Później demoralizacja ludzi tej partii, a wreszcie korupcja wydająca ich na wpływy Rosji. Przecież w punkcie wyjścia Fidesz chwalił się swoim antykomunizmem, a w polityce historycznej nawiązywał do antysowieckiego powstania z 1956 roku. Tymczasem dzisiaj Węgry rządzone przez Fidesz są funkcjonalnym sojusznikiem Rosji przeciwko Zachodowi. Rozbijają dla Rosji europejską solidarność energetyczną, współpracują z Rosją gospodarczo i militarnie, a teraz blokują zbliżenie Ukrainy z NATO. Jeśli dziś czołowi politycy ekipy Prawa i Sprawiedliwości mówią, że „Polska z Banderą nie może wejść do UE, to także grają już w rosyjskiej orkiestrze”.
To tak jak stwierdzenie, że „Polska z ONR-em nie powinna być w Unii”.
Czym innym jest polityka państwowa, a czym innym najbardziej nawet nacjonalistyczne nurty w danym kraju – z którymi trzeba się spierać, których nie wolno dopuszczać do kształtowania polityki państwa, ale to zachowanie państwa powinno rozstrzygać. Przecież politycy Prawa i Sprawiedliwości też muszą to wiedzieć. Jeśli wykorzystują spór w obszarze polityki historycznej do izolowania Ukrainy, oznacza to, że weszli już na drogę Orbana. A droga węgierska nie prowadzi do „Budapesztu w Warszawie”, ale do Moskwy, bo tam już jest dzisiaj Budapeszt.
Rozmawiał Cezary Michalski
Paweł Zalewski, historyk, polityk. W PRL działacz opozycji i uczestnik rozmów okrągłego stołu. W latach 90. działacz Unii Demokratycznej, później współtworzył Koalicję Konserwatywną, a następnie Przymierze Prawicy, które przystąpiło do PiS. Był wiceprezesem Prawa i Sprawiedliwości, zawieszonym przez Jarosława Kaczyńskiego, kiedy zaczął krytykować politykę zagraniczną prowadzoną przez Annę Fotygę. W 2009 roku został posłem do Parlamentu Europejskiego z listy Platformy Obywatelskiej. Pracował na rzecz zbliżenia Ukrainy z UE. Obecnie jest komisarzem regionu świętokrzyskiego PO przygotowującym partię do wyborów samorządowych.
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”200″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU