Politycy obozu rządzącego bagatelizują sprawę podatku reklamowego. Ich zdaniem protestującym mediom chodzi tylko o pieniądze, a podatek nawet nie jest podatkiem, tylko „solidarnościową składką” na walkę z pandemią.
– Po wakacjach weźmiemy się za was! – powiedziała w 2017 roku Krystyna Pawłowicz do dziennikarza Onetu. Po latach jej słowa zaczynają się sprawdzać – wczoraj prywatne media protestowały przeciwko nowemu podatkowi, jaki chce narzucić polski rząd. Pieniądze z podatku od reklam mają trafić m.in. do NFZ, ale media nie mają wątpliwości – pod płaszczykiem górnolotnych haseł i szczytnych celów rząd robi kolejny krok w celu ograniczenia działalności prywatnych mediów. Kryzys spowodowany pandemią dotknął przecież też branżę medialną, a dodatkowe koszta mogą mocno dotknąć niektóre redakcje. Teoretycznie daniną obłożona jest też TVP, ale publiczne media nie mają się czego obawiać – są tak hojnie finansowane przez państwo, że dochodzi w istocie do przekładnia pieniędzy z kieszeni do kieszeni.
Politycy PiS są naturalnie zdziwieni reakcją mediów, protest uważają za przesadę. Andrzej Duda stwierdził na antenie TVP Info, że jeżeli podatek ma służyć służbie zdrowia, to „jakiś rozsądek w tym jest”.
– Słyszę głosy, że to narusza wolność słowa, ale chwileczkę – tu chodzi o pieniądze – uznał Duda i dodał, że obecnie w Polsce jest „więcej wolności słowa niż w 2015 roku, gdy rządziła PO”.
W podobnym tonie wypowiadał się wicerzecznik PiS Radosław Fogiel. W rozmowie z „Super Expressem” nazwał podatek ładnym określeniem – „składką solidarnościową.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU