Melomani w końcu się doczekali! Mamy w kinie (i na platformach streamingowych) zalążek mody na kręcenie filmów o znanych muzykach. Zresztą aż trudno uwierzyć, że dopiero w ostatnim czasie ktoś w Hollywood wpadł na pomysł, że warto przenieść na ekran losy wielkich kapel rockowych XX wieku. My tymczasem postanowiliśmy podpowiedzieć specom z Krainy Snów, komu warto jeszcze poświęcić trochę taśmy filmowej.
„Bohemian Rhapsody” już w założeniu musiało wydawać się samograjem. Queen to Queen. Nie dość, że kwartet grał naprawdę wielką muzykę, to jeszcze posiadał jednego z najbardziej charyzmatycznych frontmenów w dziejach rocka. Mimo tego produkcja okazała się dość… przeciętna. Widzowie wychodzi jednak z seansu zadowoleni. Zapewne głównie z powodu finałowej sceny koncertu na Wembley.
„Rocketman” – czyli biografia Eltona Johna – okazał się już o niebo ciekawszy artystycznie, choć też nie tak spektakularny jak adaptacja dziejów Queenu. W tle mieliśmy też „Brud” – film o Mötley Crüe – który był jak muzyka tej słynnej kapeli. Może i miły do obejrzenia, ale w czasie seansu trudno było o dreszcze. O wiele lepiej z zadaniem poradzili zaś sobie twórcy „Władców chaosu”. Chyba trudno o ciekawszą filmową analizę narodzin norweskiego black metalu i turbo-kontrowersyjnego zespołu Mayhem.
Show must go on! O kim więc z muzyków warto jeszcze byłoby nakręcić film? Mamy parę własnych typów.
Kurt Cobain
Zaczniemy od wyboru oczywistego. W zeszłym roku od samobójstwa lidera Nirvany minęło ćwierć wieku. Z jego tragiczną śmiercią jest związanych niewiele mniej teorii spiskowych, niż w przypadku zamachu na Keenedy’ego. Sama zaś Nirvana… Ta do dziś inspiruje młodzież nie tylko do ubierania dość flejtuchowatych ubrań, ale też tworzenia równie posępnych ballad granych na odrapanych gitarach. Każdy meloman musi też stanąć przed smutnym faktem. Po Cobainie i jego kolegach nikt już nie tworzył takich dźwięków i utworów, które porwałyby całe pokolenie.
Dlaczego więc na razie postać twórcy „Smells Like Teen Spirit” nie pojawiła się na srebrnym ekranie? Odpowiedź na to pytania znają chyba tylko hollywoodzcy bossowie z wielkimi brzuchami i cygarami w ustach. Wiecie, typy, których Kurt szczególnie nie lubił. Panowie, uprzedzenia i prywatne zemsty na bok. Zresztą idealny kandydat do roli sam się do was zgłasza.
Ozzy Osbourne
To mogłaby być jazda bez trzymanki. Dwugodzinny teledysk z narkotycznymi wizjami, jasełkowymi diabłami, wcinanymi żywcem nietoperzami i gołębiami oraz – no właśnie! – chłopcem z biednej rodziny, którego jakiś pokręcony los rzucił na największe światowe areny.
Ozzy Osbourne jest postacią, której życiorys to gotowy scenariusz. Rockowe od pucybuta do milionera w tempie „Paranoid”. Na myśl przychodzi mi „Rocketman” z jego wizyjnymi scenami. W przypadku wokalisty Black Sabbath kreatywny reżyser mógłby stworzyć coś na kształt odbicia w lustrze filmu o Eltonie Johnie. Zamiast kolorów tęczy – mrok i wizje rodem z obrazów Boscha. Zresztą trailer do obrazu chyba już powstał w postaci teledysku do “Gets Me Through”…
James Hetfield
Wysoki, wytatuowany, dojrzały mężczyzna w skórzanej kurtce wchodzi na salę, na której są tylko krzesła. Wszystkie ustawione w charakterystyczny okrąg. Każde z miejsc jest już zajęte. Puste jest tylko jedno krzesło. Mężczyzna siada właśnie na nim.
– Jest z nami dziś nowy uczestnik naszych spotkań. James, powiedz nam coś o sobie – mówi w kierunku wytatuowanego kobieta, jedyna trzymająca głowę w górze, a nie wstydliwie patrząca na swoje buty.
– Nazywam się James Hetfield, jest wokalistą Metalliki i… – tu głos rockmena załamuje się.
Atmosfera staje się kłopotliwa, bo wiele wskazuje, że ten z pozoru twardziel za chwilę się rozpłacze. Po chwili – może jednej z najdłuższych w życiu Hetfielda – dodaje on:
– I jestem alkoholikiem…
Tak mógłby zacząć się film o Jamesie Hetfieldzie. O wokaliście Metalliki ponownie zrobiło się głośno. Niestety nie z powodu nowej kooperacji jego zespołu z orkiestrą symfoniczną, a jego powrotu na odwyk alkoholowy.
Sam Hetfield nie jest może postacią aż tak ikoniczną jak Osbourne czy Cobain. Nie zmienia to faktu, że film o nim mógłby być wspaniała przypowieścią o zatraceniu się w rock’n’rollowej postawie, ale i późniejszym odkupieniu. Walce z demonami z tragicznego dzieciństwa i podnoszeniu się. Wreszcie o dość niedocenionym mimo wszystko „Beethovenie thrash metalu”, jak niektórzy go nazywają. Nadwrażliwym człowieku chowającym się za gitarowymi riffami.
Poza tym Metallica pozostaje jedną z najpopularniejszych marek świata muzyki. Kwartet do dziś wyprzedaje stadiony i nagrywa albumy, które biją rekordy popularności. To wszystko po paru woltach stylistycznych i wizerunkowych, tragicznej śmierci jednego z członków zespołu (basisty Cliffa Burtuna, który zginął w wypadku samochodowym) oraz przede wszystkim problemach samego Hetfielda. Do tego wydarzenia z historii zespołu, takie jak np. koncert z Moskwy z 1991 r., aż proszą się o odtworzenie.
Led Zeppelin
Skoro Motley Crue doczekali się filmowej biografii, dlaczego nikt nie pomyślał o Led Zeppelin? Losy twórców legendarnych „Schodów do nieba” w iście scenariuszowy sposób przeniósł na karty książki dziennikarz Mick Wall. Obraz mógłby zostać podzielony na cztery części – każda pokazująca konkretny odcinek historii grupy – z perspektywy innego muzyka. Wspaniale podkreśliłoby to, o czym często wspominają recenzenci i samu członkowie Zeppelina – ta kapela składała się z czterech wielkich indywidualności, które jakimś cudem potrafiły ze sobą współpracować przez kilkanaście lat i spłodzić parę wielkich albumów.
Co ciekawe, sam zespół starał się nakręcić artystyczny film na swój temat. Efekt jednak trudno uznać na udany…
Axl Rose
To mógłby być ciekawy film. Nie tylko dlatego, że Gunsi stworzyli co najmniej trzy epokowe albumy. Nie tylko z tego powodu, byli jednym z ostatnich zespołów, dla którego rock’n’roll nie stanowił pustego sloganu. Chodzi o samą postać Axla.
Wokalista Guns N’Roses jest idealnym kandydatem na antybohatera, którego jednak można polubić. Wyobraźcie sobie ten film w reżyserii Martina Scorsese. „Wilk z Wall Street” w świecie rocka? Tak mogłoby to wyglądać. Rose to bowiem zmanieryzowany gwiazdor – spóźniający się na koncerty, strzelający focha na kolegów z kapeli, a do tego chyba neurotyczny perfekcjonista, który potrafił przeciągać w nieskończoność wydanie nowej płyty tylko dlatego, że coś mu w niej brakowało. Nie bez powodu słynna „Chinese Democracy” jest stawiana u boku gry „Duken Nuken Forever” czy ostatniej płyty Toola.
Axl to jednak też człowiek pogubiony, z traumatyczną przeszłością, który mimo wszystko po latach popadania w hedonizm podniósł się i zebrał Gunsów w niemal oryginalnym składzie. W redakcji lubimy takie historie!
To nasze propozycje biografii muzycznych. Jesteśmy ciekawi waszych propozycji. Napiszcie nam w komentarzach, filmy o jakich znanych muzykach chętnie byście zobaczyli.
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU