Ani działacze polityczni, ani wyborcy, ani polska demokracja nie potrzebują liderów opozycyjnych i jakichkolwiek innych. Potrzebujemy konkretnych projektów i rozwiązań problemów społecznych, które zostaną uzgodnione w debatach. Wypracowania procedur zabezpieczających przed nieuczciwym działaniem, a nie bezgranicznego zaufania i oddawania całej władzy w ręce jednostek. Nawet jeśli najlepiej się prezentują.
Porażki wizerunkowe Ryszarda Petru takie jak wyjazd urlopowy w środku kryzysu parlamentarnego, jak również oburzenie wywołane przelewami, które Mateusz Kijowski wykonywał z konta Komitetu Obrony Demokracji na rzecz swojej spółki, powinny skłonić do refleksji nad wodzowskim modelem partii, który promują media. Środki masowego przekazu to jedyni aktorzy sceny politycznej, w których interesie leży promocja jednostki zamiast programowych propozycji. Komentatorzy życia publicznego i niektórzy politycy bezmyślnie ulegają tej propagandzie poszukiwania lidera, wodza, zbawiciela krajowej polityki. Są w stanie wybaczyć każde cwaniactwo, pomimo tego że społeczeństwo jest coraz mocniej podzielone i zdegustowane niesprawiedliwym brakiem rozliczania nieuczciwych elit.
Liderzy to przykrywka dla ideologicznej i kadrowej pustki
Wizerunek i polityczne losy ogólnopolskich organizacji, angażujących kilka lub kilkanaście tysięcy osób, uzależniony jest od autoprezentacji jednostek nazywanych liderami. Politolodzy określają to zjawisko personalizacją polityki, czyli zastąpieniem dyskusji ideologicznej, medialną twarzą przedstawiciela. Głosowanie na jednostki z pominięciem oceny ich zaplecza kadrowego i programowego, przypomina o problemie mediokracji. Przywódcy, którzy startują w konkurencji o głosy muszą być odpowiednio eksponowani przez media i świetnie prezentować się w publicystycznych formatach. Mniej ważne jest to, co mówią i ich dotychczasowe osiągnięcia.
Osoby wchodzące na scenę polityczną sięgają po takie środki, które w jak najszybszym czasie przynoszą im rozpoznawalność. Grają pod dyktando oczekiwań dziennikarskich, a te skupione są na kreowaniu jednej twarzy, na promowaniu postaci. Superbohater programów publicystycznych łatwo zapada w pamięć. Fama o niej lub o nim szybko się roznosi, przyciągając przed TV i monitory więcej widzów zainteresowanych nowością. Dziennikarzom ułatwia to pracę, bo zawsze wiadomo do kogo zadzwonić, żeby mieć zagwarantowaną oczekiwaną liczną widownię. W taki sposób, w ostatnich latach, do parlamentu dostało się z niezłym wynikiem kilka ugrupowań utworzonych tuż przed wyborami. Są to twory będące inwestycjami finansowymi (Palikot, Petru) lub kaprysem sławy (Kukiz).
Eksperci ulegają atrakcyjności medialnych przekazów, zapominając o odpowiedzialności
Z jednej strony pisze się o dużej roli społeczeństwa obywatelskiego w umacnianiu demokracji. Oddolne zaangażowanie pozytywnie wpływa na budowę kapitału społecznego, czyli zaufania pomiędzy ludźmi, umacnia instytucje. Z drugiej strony przedstawiciele mediów i eksperci nie podważają modelu partii jednego lidera, a usiłują go wzmacniać. W ostatnich kilku dniach publicyści tacy jak Hartman, Środa, Żakowski nie wykorzystali swojej wiedzy i doświadczenia w obserwowaniu polityki inaczej niż usprawiedliwiając poczynania Pana Kijowskiego, choć ich analiza wskazuje na jego cwaniactwo. Inni ubolewają, ale utopijnie poszukują lidera.
Kiedy tysiące obywateli zorganizowało się w Komitet Obrony Demokracji całą uwagę skupili na osobie, która była jedynie internetowym inicjatorem ruchu. Wcześniej, po debacie przedwyborczej, w której dobrze wypadł Adrian Zandberg oddelegowany na nią jako jeden z członków zarządu partii Razem, przez wiele miesięcy pojawiały się głosy krytykujące niechęć nowej partii lewicowej do postawienia na wizerunek tego jednego działacza i przyznania, że jest jej liderem. Co kilka tygodni kolejny publicysta przemyca dywagacje dotyczące tego, kto powinien stać na czele Platformy Obywatelskiej. Są przeplatane wiarą w to, że do zwycięstwa wystarczyłby powrót Tuska. Charyzmatycznego przewodnika, który samym wodzowskim wizerunkiem odbierze głosy Prawu i Sprawiedliwości, stając na czele wszystkich ugrupowań opozycyjnych. To niestety postawa a’la ,,ciemny lud to kupi”. Nie ma znaczenia kto i czym, byle oczarował wyborców. Nie ma znaczenia nawet to, w jaki sposób kolejne rozczarowanie wodzem wpłynie na ich podejście ludzi do współobywateli i własnego kraju. Liczy się tu i teraz. Igrzyska. Tak jak u pracowników mediów nie dziwi, tak w przypadku niektórych ekspertów budzi zażenowanie.
Partie wodzowskie nie są dobrą bazą dla administrowania krajem
Mediokratycznej uciesze z show, jakie zapewnia starcie kilku politycznych tytanów, nie towarzyszy też refleksja nad przeniesieniem modelu jednoosobowego kierowania partią na wymogi zarządzania państwem. Wydaje mi się, że do takiej refleksji nie trzeba intelektualisty, a wystarczy tzw. chłopski rozum. Zarządzanie w demokratycznym państwie prawa to proces koordynowania wielu zależności, co przekracza czasowe i poznawcze możliwości jednego człowieka. Pomijając oczywisty fakt, że wpływ na to zarządzanie ma to ugrupowanie, które wprowadzi do Sejmu największą ilość kandydatów. Najlepiej kompetentnych ludzi, którzy będą w stanie zajmować się poszczególnymi dziedzinami funkcjonowania kraju. Partia, która chce rządzić musi dysponować szerokimi kadrami specjalistów w różnych dziedzinach. Im więcej takich osób w danym ugrupowaniu jest kojarzone przez wyborców, tym prościej powierzyć partii odpowiedzialne zadania. Państwo demokratyczne jest współrządzone i dlatego potrzebuje nie jednostek a grup.
Być może lider to dobre rozwiązanie na okoliczność wojny. Tak też zaplanowano rolę prezydenta w naszej Konstytucji. Na co dzień duże państwo potrzebuje raczej zdolności do godzenia odmiennych interesów setek grup społecznych. Umiejętności wypracowywania kompromisowych stanowisk. Koordynowania, a nie wydawania rozkazów. I co ważne, umiejętności samoograniczania się polityków, którzy są nieuchronnie wystawieni na wpływy lobbystów, pokusę nepotyzmu i korupcji.
Jeden za wszystkich wszyscy za jednego, czyli kolejni liderzy niweczą pracę wielu osób
Głosowanie na lidera to kupowanie kota w worku. A dodatkowo, jak okazało się już nie raz, uzależnienie działań tysięcy osób od jednej twarzy sprawia, że jej kompromitacja niweczy pracę tak szybko, jak wcześniej ułatwiała rozpoznawalność przywódcy.
Jeżeli lider to osoba, która inspiruje, wskazuje kierunek zmian i angażuje ludzi w działanie, to Polacy nie potrzebują jakiejś wyjątkowej jednostki. Doskonale pokazały to Czarne Protesty i inicjatywy KOD-u, gdzie ludzie organizowali się wokół sprawy. Działo się to szybciej, niż wyłoniliby reprezentanta. Potrzebna jest nie tyle osoba, a wizja Polski w zmieniającej się sytuacji geopolitycznej. W przypadku tzw. opozycji antypisowskiej, do wyborców mogą przemówić konkretne projekty ustaw i propozycje zabezpieczenia instytucji przed zachłannością, czy nadużyciami kolejnych lokalnych i centralnych przywódców.
Grupy potrzebują kogoś, kto koordynuje ich pracę. Niektóre jednostki silniej od innych ulegają też efektowi autorytetu i wykazują uległą postawę wobec osób posiadających pieniądze, sławę, wysokie stanowisko. Podstawowa wiedza historyczna i doświadczenie życiowe powinny jednak pozwalać ludziom na zachowanie odrobiny dystansu i postawy ograniczonego zaufania.
Wyborcy tylko udają, że lubią liderów
Dyżurną polityczną gwiazdę dobrze się ogląda i umieszcza w kontekście przekrętów, kłótni, romansów. Z mniejszym przekonaniem się na nią głosuje. Wielu wyborców ma świadomość tego, że z braku czasu, kompetencji, dostępu do rzetelnej informacji, ich wybory są powierzchowne. Zdają sobie sprawę z tego, że na zasadzie psychologicznego efektu ekspozycji, wybierają po znajomej twarzy lub nazwisku. Niektórzy wyborcy nieraz zawiedli się, zawierzając talentowi autoprezentacyjnemu. Liczna grupa nawet jeśli głosuje, twierdzi, że nie ma na kogo. To mogłoby się zmienić, gdyby poznawali chociaż część różnic pomiędzy programami poszczególnych ugrupowań, zamiast ich medialnych twarzy. Im częściej politycy chodzą do mediów, a mniej na spotkania z wyborcami, tym bardziej ci drudzy głosują bez przekonania. Ludzie instynktownie odróżniają prawdziwy autorytet od celebryctwa. Informacje i debaty programowe nie są atrakcyjne jako potencjalne memy, ale stanowią kolejny krok do zabezpieczenia się przed późniejszym lamentowaniem, że Polakom nie zależy na demokracji i głosują nie za, a przeciw komuś lub popierają rozwiązania sprzeczne z własnym interesem.
Liderzy wpadają w pułapkę władzy
Jak udowodniły badania psychologiczne (opisane np. w książce Psychologia władzy – Bogdana Wojciszke), władza deprawuje. Przywódcy ulegają złudzeniu własnej doskonałości i przesadnemu optymizmowi. Przestają się kontrolować. Im więcej nieograniczanej władzy zostawia się w rękach jednostki, tym większe prawdopodobieństwo, że zacznie popełniać błędy. Ilu ludzi siedząc cały czas przy zastawionym stole nie zacznie się objadać i nie przytyje?
Politycy nie potrzebują charyzmy i stanowiska uprawniającego do dowodzenia kolegami, ale wiarygodności. Rozczarowani wyborcy w coraz mniejszym stopniu wierzą w to, co widzą. Strategie obliczone na jedne wybory, doraźny sukces sondażowy osłabiają i tak niskie zaufanie do klasy politycznej. A dziś mamy w Polsce problem z tym, że coraz liczniejsza grupa nie rozumie i nie docenia liberalnej demokracji. Im więcej charyzmatycznych twarzy, za którymi nie stoi solidna praca organizacyjna i programowa, tym słabszy mamy ustrój.
fot. flickr/PO
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU