Polska polityka zagraniczna osiągnęła zdaje się punkt krytyczny. Rząd, który deklarował obronę narodowego interesu, sprzeniewierzył się mu niemal na wszystkich frontach. Dzięki Prawu i Sprawiedliwości możliwe było ominięcie Europy Środkowo-Wschodniej przy obsadzaniu kluczowych unijnych stanowisk. To dzięki Prawu i Sprawiedliwości najważniejsze funkcje unijne są w rękach przedstawicieli Niemiec, przesuwając dotychczasową równowagę władzy, dając Berlinowi wpływy we wspólnocie większą niż kiedykolwiek wcześniej. Równocześnie rząd PiS okazał się bezsilny wobec budowy Nord Stream 2, który wydaje się jest już nie do powstrzymania. Jednak na tym problemy się nie kończą, ponieważ to dzięki PiS Polska weszła w konflikt z Ukrainą i porzuciła solidarność regionalną w sprzeciwianiu się ekspansji Rosji. To ostatnie wybrzmiało szczególnie mocno, kiedy jak doniósł wczoraj portal Onet.pl, Polska miała zagłosować 17 maja za przywróceniem Rosji pełnego prawa głosu w Radzie Europy, co jest puszczeniem w niepamięć sprawy aneksji Krymu i wojny w Donbasie. Nasz kraj zostawił wówczas na lodzie Ukrainę, Litwę, Łotwę, Estonię oraz Gruzję i Armenię. Kiedy sprawa obiegła media, rząd zaczął kręcić, chcąc uchylić się od odpowiedzialności za zdradę polskiej racji stanu. Jednak dziennikarze rozłożyli nowe oświadczenie MSZ na czynniki pierwsze i obnażyli manipulacje polityków.
Resort twierdził bowiem, że przyjęta 17 maja w Helsinkach deklaracja ministrów spraw zagranicznych państw członkowskich Rady Europy nie mówiła o powrocie Rosji do Rady Europy. Posłużyła do tego ogólność pierwszego punktu deklaracji, gdzie czytamy, że „wszystkie państwa powinny na równych prawach brać udział w pracach Komitetu Ministrów i Zgromadzenia Parlamentarnego”. Choć cytowany fragment pozornie nie wymienił naszych wschodnich sąsiadów z nazwy, to jednak tylko Rosja jest w sytuacji braku posiadania pełni praw w Radzie Europy.
Wbrew narracji MSZ świadczą, jak donosi Onet.pl, nawet analizy rządowych podmiotów, takich jak choćby Ośrodek Studiów Wschodnich, który trzy dni po decyzji ministrów spraw zagranicznych opublikował analizę zatytułowaną „Rosja wraca do Rady Europy”, gdzie wprost nazywa się konsekwencje deklaracji.
Dodatkowo resort spraw zagranicznych zwyczajnie gubi się w tłumaczeniach, które okazują się sprzeczne wewnętrznie. Z jednej strony na omawianym spotkaniu miało nie być głosowania państw, a z drugiej parę zdań później okazuje się, że jednak Polska „zajęła konstruktywne stanowisko, zbieżne z 38 państwami, w tym zdecydowaną większością państw UE”. Choć nie miała miejsca bowiem żadna formalna procedura, to jednak przedstawiciele państw wymienili się swoimi stanowiskami, stąd każdy wiedział, że za prorosyjską deklaracją było 39 spośród 47 państw.
Zastanawia, skąd taka nagła zmiana strategii PiS. Rządzący przecież nigdy nic sobie nie robili z bycia w mniejszości, o ile było to zgodne z ich ideologicznymi celami. Tym bardziej trudno zrozumieć postawę rządzących w kontekście ich pomnikowego wręcz podejścia do dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego, który na taki ruch jak z 17 maja nigdy by nie dał przyzwolenia. Osiągnęliśmy chyba jednak etap, że w polskiej dyplomacji nie ma już żadnej spójnej strategii, co rodzi takie właśnie blamaże.
Źródło: onet.pl
fot. flickr/MFA
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU