Po godzinach

Mięso armatnie na dopingu, czyli boks zawodowy w polskim wydaniu

Nastały ciężkie czasy dla polskiego boksu zawodowego. Nie dość, że ostatnie osiągnięcia polskich fighterów są marne, to na domiar złego reputację psuje stosowanie dopingu przez czołowych zawodników. Najgorsze jest to, że mało jest przesłanek ku temu, by było lepiej.

Zeszły rok był wyjątkowo pechowy. Nasz najwyżej notowany bokser wagi ciężkiej – Artur Szpilka – został brutalnie “uśpiony” przez Mistrza Świata Deontaya Wildera. Swoje marzenia, nasz pretendent przepłacił pobytem w szpitalu. Andrzej Fonfara,  polska nadzieja wagi półciężkiej, przegrał przez techniczny nokaut z Joe Smith’em Juniorem. Tym samym “Polski Książę” został sprowadzony na ziemię. Na koniec, nasz jedyny mistrz dzierżący pas WBO – Krzysztof Głowacki – został zdominowany w pojedynku z Oleksandrem Usykiem i zasłużenie stracił swój tytuł. Straciliśmy zatem zarówno jedynego zawodowego mistrza, jak i nadzieje na to, by ktoś inny zajął jego miejsce w niedalekiej przyszłości.

Jedynym pocieszeniem mogło być to, że wspomniany wcześniej pogromca Artura Szpilki – Deontay Wilder, zażyczył sobie jako kolejną “ofiarę”, innego polaka – Andrzeja Wawrzyka. Marne pocieszenie dla tych, którzy wiedzieli, że Wawrzyk na wygraną z mistrzem WBC miał jeszcze mniejsze szanse niż “Szpila”. Wawrzyk przed otrzymaniem swojej życiowej szansy stoczył zwycięskie pojedynki z “emerytem” Sosnowskim i zmasakrowanym ostatnio przez Carlosa Takama Rekowskim. Ale o  pojedynku Rekowskiego nie będę wspominał. Najwyraźniej Polacy w tej kategorii stali się ostatnio bardzo popularnym mięsem armatnim. Informacja o walce Wilder-Wawrzyk mogła poprawić humory polskim fanom, przynajmniej tym naiwnym, którzy wierzyli, że nowy 2017 rok przyniesie nam pierwszego mistrza królewskiej kategorii. Jednak w tym przypadku ściskanie kciuków, a nawet modlitwy nic nie mogły wskórać.

 Nowy rok dla polskiego boksu zaczął się pod jednym hasłem – doping. Na początku stycznia na jaw wyszła wpadka dopingowa dwóch czołowych polskich zawodników wagi cruiser – Michała Cieślaka i Nikodema Jeżewskiego. Wpadka o tyle zaskakująca, ponieważ obaj zawodnicy byli “naszprycowani” podczas grudniowego pojedynku między sobą. Tak jakby uznali zgodnie, że pojedynek na dopingu będzie dużo ciekawszy. Niestety przez swoje mało sportowe podejście, nasi zawodnicy, a szczególnie idący w górę w rankingach – Michał Cieślak, muszą odłożyć podbicie wagi cruiser na trochę później. Obaj czekają na kary za stosowanie dopingu.

Nie minęło wiele czasu, a na światło dzienne wyszła jeszcze większa wpadka, otóż w organizmie naszego pretendenta do pasa WBC również wykryto niedozwolone środki. Tym samym Andrzej Wawrzyk nie zostanie pierwszym polskim zawodowym mistrzem, przynajmniej w najbliższym czasie, a prawdopodobnie już nigdy. Wawrzyk sam siebie znokautował zanim jeszcze wyszedł na ring, co potwierdza że nie był przygotowany na taki pojedynek ani fizycznie, ani psychicznie. Sam chyba nie mógł uwierzyć w to, że będzie bił się o mistrzowski pas. Uwierzyć też nie mogli kibice, jeszcze bardziej w to, że próba odebrania pasa mogłaby się zakończyć zwycięsko.

Mimo, że doping w boksie jest obecny i co jakiś czas słyszymy o zawodnikach walczących “na koksie”, to w żadnym przypadku nie można go tolerować. Przykre jest to, że podczas posuchy w naszym boksie zawodowym, zawodnicy sami siebie eliminują z rywalizacji o mistrzowskie pasy. W przypadku Michała Cieślaka, oddać trzeba mu to, że się przyznał i pokornie czeka na wymiar kary. Wawrzyk natomiast, jak to często u dopingowiczów bywa, szuka winy w dostarczanych mu odżywkach. Jednak tłumaczenia w stylu zagubionego dziecka do nikogo nie trafiają.

Niestety nie widać nikogo kto mógłby w najbliższym czasie zdobyć dla nas mistrzowski pas. Skupiając się na królewskiej kategorii ciężkiej, nasza czołówka nie prezentuje się ciekawie. “Ślepej kurze” Wawrzykowi raczej już nigdy nie trafi się takie ziarno, jak walka o tytuł. Może co najwyżej zawalczyć o dobre imię kilkoma “czystymi” walkami. Najbardziej obiecujący jest, bądź był, Artur Szpilka, który od zeszłorocznego nokautu z rąk Wildera, pozostaje nieaktywny. “The Pin” mimo paru zwycięstw w tej kategorii jeszcze ani razu nie zachwycił i nie wygrał z nikim znaczącym, bo ciężko za takich uznać schodzącego ze sceny Adamka, czy średniaka Mollo.  Dodatkowo przez ponad roczną przerwę, niewiele możemy powiedzieć o jego szansach na zwojowanie wagi ciężkiej. Przerwa zapowiada się jeszcze dłuższa, ponieważ nie odbędzie się jego pojedynek z Dominiciem Breazealem zaplanowany na 25 lutego w Birmingham w USA. Jego miejsce zajmie inny czołowy polski “ciężki” – Izuagbe Ugonoh. Dla “Izu” będzie to pierwszy poważny sprawdzian i pierwszy występ pod skrzydłami nowego promotora Ala Haymona. Poprzednie pojedynki w Nowej Zelandii nie przykuwały uwagi kibiców na świecie. Występ przed amerykańską publicznością może być dużym krokiem do przodu dla Ugonoha. Może “Izu” będzie pierwszym polskim mistrzem świata w kategorii ciężkiej? Przekonamy się wkrótce. Ostatnim naszym “poważnym” zawodnikiem w tej kategorii pozostaje Mariusz Wach, który zaliczył w zeszłym roku udany powrót na ring. Tylko czy ktoś chce jeszcze oglądać siermiężny styl “Wikinga” w ringu? Ja na pewno nie.

Cruiserweight to ostatnimi czasy przynosząca nam największe sukcesy kategoria. Pierwszy zdobył w niej pas Adamek, następny był Włodarczyk, a ostatnio Głowacki. Obecnie również mamy w niej największe szanse na sukcesy. Najbardziej liczymy oczywiście  na “Główkę”, który musi się odbudować po porażce z Usykiem. Dobre walki może jeszcze nam zafundować Krzysztof “Diablo” Włodarczyk. Były mistrz próbuje wrócić do dyspozycji ze swojego prime’u. Do laurów w tej kategorii aspiruje również Mateusz Masternak. “Master” sprawdza się z bokserami ze średniej półki, przy poważniejszych potyczkach zawodzi. Niewykluczone, że między wspomnianą trójką dojdzie również do pojedynków bezpośrednich. Namieszać może również złapany na dopingu Cieślak, o ile będzie mu dane dość szybko wrócić na ring.

W kategorii półciężkiej wśród Polaków dzieli i rządzi Andrzej Fonfara, jednak porażką z Joe Smith’em Juniorem przystopował trochę swoją karierę. Fonfara zachwycił kibiców w pojedynku z 2014 roku z Adonisem Stevensonem, w którym mimo porażki na punkty pokazał się z najlepszej strony. Kolejnymi pojedynkami “Polish Prince” udowadniał, że należy mu się rewanż ze Stevensonem, do momentu porażki.  Wierzę, że Fonfara wróci jeszcze silniejszy, zdobędzie upragniony pas i będziemy się cieszyć jego walkami przez długi czas.

W całej serii niepowodzeń są iskierki nadziei na to, że będzie lepiej. Oby w tym roku passa się odwróciła i nasi zawodnicy toczyli same zwycięskie boje, a o dopingu będziemy mówić tylko na trybunach.

fot.  Tomasz Markowski  /  źródło: newspix.pl

Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.

WPŁAĆ

POLUB NAS NA FACEBOOKU

Facebook Comments

blok 1

Redakcja portalu CrowdMedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów nadesłanych przez użytkowników.
Przemek Szamocki

Pasjonat sportu w teorii i praktyce. Jak większość Polaków - miłośnik piłki nożnej. Fan Andrzeja Gołoty, na dobre i na złe. Hobbystycznie wicemistrz Świata i Europy w ... Smoczych Łodziach.

Media Tygodnia
Ładowanie