Władze PiS miały poważne zastrzeżenia do wypowiedzi byłego już przewodniczącego specjalnej podkomisji do spraw ponownego zbadania katastrofy w Smoleńsku, dr. Wacława Berczyńskiego i wręcz starały się nie dopuścić go do kolejnych wystąpień w mediach, gdyż za bardzo szkodził wizerunkowi MON jak i partii rządzącej. Jak widać na nic zdały się sensacyjne rewelacje, które wygłosił w siódmą rocznicę katastrofy, mające dowieść zamachu w Smoleńsku. Niewielu jednak zwróciło uwagę na fakt, że teoria o bombie termobarycznej i wybuchach powodujących stopniowe rozpadanie się w powietrzu części Tupolewa to w gruncie rzeczy gigantyczny problem dla prowadzącego polskie śledztwo zespołu prokuratorów, dowodzonych przez prokuratora Marka Pasionka. Biorąc natomiast pod uwagę, że Antoni Macierewicz nie od dziś uważa Zbigniewa Ziobrę za smoleńskiego niedowiarka, można wręcz założyć, że tego gorącego kartofla podrzucił podwładnym mu prokuratorom celowo, głównie po to, by podważyć jego pozycję polityczną zarówno w partii jak i względem smoleńskich wyznawców, stanowiących niemałą część elektoratu partii rządzącej.
Żeby lepiej zrozumieć jak bardzo gorącym kartoflem są brednie podkomisji Macierewicza dla prokuratora Pasionka, trzeba na początek wyjaśnić jedną, podstawową kwestię, która w przestrzeni publicznej jest celowo zakłamywana. Nie oddano smoleńskiego śledztwa Rosjanom – od samego początku toczy się równolegle polskie śledztwo, niegdyś prowadzone przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie a obecnie, od wiosny 2016 roku przez Prokuraturę Krajową. Zakłamywanie tego faktu jest tym bardziej bezczelne, że nie było chyba w historii Polski śledztwa, którego ustalenia tak często były przedmiotem konferencji prasowych, zaś fragmenty akt tak często i w tak dużych częściach trafiały do mediów, a tym samym do opinii publicznej. Przez wszystkie te lata, w których zdaniem ekspertów Macierewicza “nic się nie działo”, Polacy, na konferencjach Naczelnej Prokuratury Wojskowej mieli okazję poznać większość najważniejszych dowodów, zgromadzonych w toku śledztwa, posłuchać ostatnich sekund z nagrań czarnych skrzynek, zobaczyć zdjęcia miejsca katastrofy, samego wraku, poznać zeznania świadków czy opinie biegłych. Każdy zainteresowany tematem, na podstawie upublicznionych fragmentów akt mógł przez te siedem lat wyrobić sobie opinię na temat tego, co wydarzyło się w tamtą deszczową sobotę, 10 kwietnia 2010 roku. Tych dowodów nigdy nie ukrywano ani nie utrudniano do nich dostępu, właśnie ze względu na wagę śledztwa i jego znaczenie dla polskiej racji stanu.
Pora jednak zrozumieć, że to co dla Polaków jest skarbnicą wiedzy na temat katastrofy smoleńskiej, dla prokuratora Pasionka jest kamieniem u szyi, który niestety dla niego ciągnie go w dół studni. Otóż przepisy kodeksu postępowania karnego, stanowiące o prowadzeniu i udostępnianiu informacji z akt sprawy sprawiają, że muszą być one prowadzone systematycznie, chronologicznie oraz zachowując wewnętrzny porządek. Akta, liczące kilkaset tomów, zawierają dziesiątki, jeśli nie setki dowodów, które w sposób jawny przeczą teoriom podkomisji, a których wiarygodności mimo usilnych starań nikt ze strony Antoniego Macierewicza nie podważył. Warto zauważyć, że pseudoeksperci Antoniego Macierewicza, którzy nigdy wcześniej nie badali katastrof lotniczych, sami nie przeprowadzili własnych dowodów, tylko opierali się właśnie na dowodach zgromadzonych przez prokuraturę, jednak zrobili to z precyzyjnie przeprowadzoną marginalizacją dowodów zaprzeczających z góry przyjętej tezie. Tylko to kompromituje ich jako ekspertów i całe ich badanie i eksperymenty, nie kompromituje jednak samych źródeł dowodowych – tym samym staje się gorącym kartoflem.
Prokurator Pasionek bowiem nie może pozwolić sobie na to, czego dokonał Antoni Macierewicz, który rach ciach i uznał państwowy raport Millera za nieistniejący, usuwając go ze stron sejmowych, pozwalając by jedynym oficjalnym raportem cywilnym w tej sprawie był skrajnie dla Polski niekorzystny raport rosyjskiego MAK. W przypadku akt prokuratorskiego śledztwa, które według założenia zostanie skierowane do sądu i przez sąd oceniony, zarzuty otwarcie sprzeczne ze zgromadzonym materiałem dowodowym kompromitowałyby zawodowo każdego prokuratora, który by się pod nimi podpisał. Powiem więcej, jestem przekonany, że prokuratorzy, którym przewodniczy prokurator Pasionek marzą o tym, by akta smoleńskiego śledztwa nigdy do sądu nie trafiły. Pogrążają one bowiem wielu polityków PiS, którzy od lat głoszą tezy jawnie sprzeczne z od lat dostępnymi dowodami w tej sprawie. Nigdy nie będzie zarzutów dla Donalda Tuska, sugerujących, że dokonał zdrady dyplomatycznej, spiskując z Władimirem Putinem o dokonaniu zamachu na prezydenta Kaczyńskiego, gdyż choćby się skichali akta śledztwa, które będą musieli przesłać do sądu w 100% temu zaprzeczają, wskazując, że była to klasyczna katastrofa typu CFIT (Controlled Flight Into Terrain). Nie będzie zarzutów dla Sikorskiego, Arabskiego czy kogokolwiek innego, bo być ich nie może. Jedyne co może zrobić prokurator Pasionek to ogłosić przedstawienie zarzutów rosyjskim kontrolerom, które z uwagi na konieczność przeprowadzenia pomocy prawnej przez Rosję, nigdy nie zostaną w rzeczywistości postawione. To z kolei pozwoli sprawę grillować jeszcze przez lata, przynajmniej do najbliższych wyborów, szokować opinię publiczną makabrycznymi szczegółami z ekshumacji ofiar. Wszystko wskazuje bowiem na to, że śledztwa smoleńskiego nie sposób zakończyć w inny sposób, niż dla PiS skrajnie niekorzystny. A tego przed wyborami nikt w partii rządzącej nie chce.
fot. flickr
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU