C.M. Dlaczego pan się zajął pokazywaniem, jak uwłaszczają się ludzie PiS? Czy chodziło tylko o czarny PR, który faktycznie się udał? Może łatwiej jest nagłośnić błędy przeciwnika, niż najważniejsze punkty własnego programu?
K.B. Nie, dla mnie to jest temat centralny. Chciałem poznać metodę polityczną Jarosława Kaczyńskiego, jego sposób sprawowania władzy, myślenie o państwie. On przecież wszystkim w PiS zarządza osobiście, więc także uwłaszczenie działaczy partyjnych to jego „programowy” pomysł. Może jedyny, bo żadnych pozytywnych reform państwa czy gospodarki nie widać. Jest tylko wymiana kadr i przechwytywanie przez tych nowych ludzi publicznej własności i budżetowych pieniędzy. Tak było od czasu założonej przez Kaczyńskiego w 1990 roku Fundacji Prasowej „Solidarność”, dzięki której on i skupieni wokół niego działacze Porozumienia Centrum po raz pierwszy uwłaszczyli się na majątku publicznym. To on wymyślił spółkę „Srebrna”, jego podpisy są na akcie notarialnym tej spółki. Tu nic się nie zmieniło. Do mnie od dawna z różnych źródeł docierały sygnały, że aby dostać dobrą posadę w naprawdę bogatej spółce Skarbu Państwa trzeba osobiście udać się do Kaczyńskiego, zostać przez niego przesłuchanym i zatwierdzonym. To wszystko są jego osobiste decyzje, a przez to także jego osobista odpowiedzialność. Nawet jeśli on celowo unika dziś przyjmowania funkcji państwowych, aby tej odpowiedzialności – politycznej, konstytucyjnej, karnej – uniknąć.
Jak rozumiem, jest wystarczająco dużo dokumentów i świadków, którzy mogą potwierdzić, że Kaczyński podejmował kluczowe decyzje personalne związane z uwłaszczeniem jego działaczy partyjnych na majątku publicznym?
Z informacji, które do mnie docierają wynika, że to on wymyślił nawet wprowadzenie zasady rotacyjności we władzach spółek skarbu państwa. Tak, by prezesi i członkowie zarządów pełnili swoje funkcje najwyżej przez rok czy półtora. Aby jak największa liczba ludzi związanych z rządzącą ekipą mogła otrzymać odprawy.
W czasach rządów Akcji Wyborczej Solidarność, którą Jarosław Kaczyński oskarżał o stosowanie zasady o Teraz K… My, zarządy spółek Skarbu Państwa zmieniły się zwykle tylko raz, po zmianie władzy, a i to nie wszystkie. Później w wyjątkowych sytuacjach dochodziło do pojedynczych zmian w zarządach jednej czy drugiej spółki, jeśli toczyły się jakieś walki frakcyjne i zmieniał się np. minister.
Dziś w niektórych największych i najbogatszych spółkach Skarbu Państwa, pozwalających wyciągnąć w postaci odpraw miliony złotych, doszło już często do trzech albo czterech zmian prezesów i składów zarządów. Za czym bardzo często szła wymiana sporej części kadry kierowniczej. Co daje możliwość uwłaszczenia parokrotnie większej liczby działaczy PiS i Zjednoczonej Prawicy. I prowadzi do ogromnego marnotrawstwa publicznych pieniędzy, które powinny trafić do budżetu państwa albo zostać przeznaczone na inwestycje w rozwój tych spółek.
Zmiana prezesa i zarządu spółki co parę miesięcy oznacza paraliż decyzyjny, zablokowanie długoterminowych inwestycji, co obok zastraszenia przedsiębiorców prywatnych jest jedną z przyczyn zapaści, a później stagnacji inwestycji w Polsce pod władzą PiS.
Jednak Kaczyński uznał, że politycznie ta metoda się sprawdza. Także jako narzędzie dyscyplinowania i korumpowania koalicjantów Prawa i Sprawiedliwości. Ja to obserwuję chociażby na przykładzie działaczy Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobro, gdzie bardzo młodzi ludzie, mający po dwadzieścia parę lat, bez doświadczenia i kwalifikacji, którzy przed chwilą zarabiali 2000 złotych, nagle trafiają do central wielkich spółek w Warszawie, zostają kierownikami, osiągają dochody na poziomie co najmniej kilkunastu, a czasami nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie.
To jest przyspieszony awans pokoleniowy, w III RP zawsze był z tym problem, a PiS w ten sposób kupuje sobie młodzież.
Blokady awansu pokoleniowego istnieją i trzeba z nimi walczyć. Jednak awans pokoleniowy, który wzmacnia państwo i nie demoralizuje ludzi, którzy z niego korzystają, to taki awans, który odbywa się dzięki wykształceniu, talentowi, pracowitości. Tutaj mamy masowy awans wyłącznie dzięki legitymacji partyjnej. To jest sytuacja, z którą po raz ostatni mieliśmy w Polsce do czynienia w latach 1946-1948, kiedy stalinowska władza niszczyła elity tego społeczeństwa, jego strukturę i budowała ustrój, który doprowadził Polskę do katastrofy.
Stalinizm był narzucony z zewnątrz, Kaczyński przekonuje, że jego rewolucja oddaje państwo i gospodarkę w ręce patriotów.
Efekty są te same – cynizm, niszczenie instytucji i ludzi. To jest stonka, która obsiada polską gospodarkę; pleśń, która niszczy i koroduje kluczowe struktury państwa. Tysiące ludzi, którzy przejmują stanowiska oczyszczone z osób mających wykształcenie, osiągnięcia zawodowe, dorobek. Dla ludzi PiS tworzy się też zupełnie nowe stanowiska w firmach – na poziomie zastępców dyrektora czy kierownika. Albo też zakłada się dla nich specjalne fundacje i spółki, które mają uprzywilejowany dostęp do zamówień publicznych. W tym znaczeniu PiS jest głęboko antypaństwowe. Na naszych oczach upada mit wielkiego państwowca budowany wokół Jarosława Kaczyńskiego od początku lat 90. Jak to zawsze myślał on o wzmocnieniu państwa, o jego reformie. Ani wtedy o tym nie myślał, ani nie myśli dzisiaj. Myślał zawsze tylko o swojej partii – jak ją kosztem państwa uwłaszczyć. Mną naprawdę wstrząsnęły zupełnie jawne dokumenty z Krajowego Rejestru Sądowego dotyczące Fundacji Prasowej „Solidarność” oraz spółki „Srebrna”. Tam osobistej odpowiedzialności nie da się uniknąć. Podpisy Kaczyńskiego widnieją pod dokumentami i decyzjami, dzięki którym powstał system uwłaszczenia się jego środowiska na majątku publicznym. Kiedy to wszystko widzimy, rozpada się mit człowieka uczciwego, skromnego, wręcz niezgrabnego jeśli chodzi o finanse, przecież nawet nie mającego przez wiele lat własnego bankowego konta. To wszystko była ściema. Kaczyński zna kodeks spółek handlowych, umie wszystko ustawić tak, aby sam miał pełne panowanie nad własnością przechwyconą przez jego partię. Choćby status „Srebrnej”, którą zarządza jego sekretarka i dwóch jego kierowców.
Znów sam Jarosław Kaczyński ucieka od odpowiedzialności, w razie czego inni staną przed sądem, a jednocześnie zachowuje pełną kontrolę.
Ale właśnie dlatego powiedziałem na samym początku, że badając ten mechanizm uwłaszczenia PiS mam wrażenie docierania do sposobu działania i sposobu myślenia Jarosława Kaczyńskiego. Bez osłony mitów i propagandy, za którą on zawsze się chowa.
Jaka jest skala tego partyjnego uwłaszczenia? Czy publiczne pieniądze przetransferowane już na prywatne konta PiS-owców to miliony, dziesiątki, czy setki milionów złotych? I jak to wygląda, jeśli chodzi o liczbę beneficjentów. Ilu jest nowych milionerów, najbardziej zaufanych ludzi Kaczyńskiego, takich z poziomu Jasińskiego czy Jaworskiego, którzy na karuzeli spółek skarbu państwa w ciągu dwóch lat zarobili po kilka milionów, a ilu działaczy rządzącej prawicy uwłaszczyło się „zaledwie” na poziomie dziesiątek czy setek tysięcy?
Trudno to precyzyjnie powiedzieć przy tak ogromnej skali całego zjawiska. Ja nie jestem szefem NIK-u czy jakiejś służby państwowej dysponującej dziesiątkami ludzi. Działam jednoosobowo, pomagają mi mój asystent i szefowa biura poselskiego. Te wszystkie interpelacje i interwencje dotyczące pseudonagród dla ludzi PiS czy ich zarobków w spółkach skarbu państwa powstają z dnia na dzień. Ale po blisko trzech latach, jeśli dodamy do siebie spółki Skarbu Państwa, kontrolowane przez partię fundacje, nagrody dla całej nowej PiS-owskiej nomenklatury w administracji państwowej wszystkich szczebli, można mówić o kilkuset milionach złotych, które trafiły do ludzi rządzącego obozu ze środków publicznych, z podatków płaconych przez wszystkich Polaków, z których przecież większość nie głosowała na PiS. Kto wie, może już nawet „pękł” pierwszy miliard. Liczbę osób, które z tego skorzystały jeszcze trudniej określić. Myślę że na tym najwyższym poziomie partyjnej nomenklatury, tam gdzie nominacje zatwierdza osobiście Kaczyński, w największych spółkach skarbu państwa, przewinęła się co najmniej setka ludzi, a może więcej. Na poziomie działaczy rządzącego obozu uwłaszczonych na dziesiątki czy setki tysięcy złotych – poprzez pseudonagrody i pseudopremie, fikcyjne stanowiska, fundacje i firmy tworzone często przez rodziny i znajomych PiS-owskich polityków, które monopolizują zamówienia publiczne – można mówić co najmniej o kilkunastu tysiącach ludzi. Mną wstrząsnęła lista osób wyrzuconych w całym kraju z Agencji Rozwoju i Modernizacji Rolnictwa, zastąpionych tam przez działaczy albo sympatyków PiS i rządzącej prawicy.
To jest mordowanie PSL-u, żeby PiS miało polityczny monopol na polskiej wsi.
I tak, i nie. Ja patrzę na poziom lokalny, gdzie owszem, zdarzali się działacze PSL, ale w ARiMR pracowała też cała masa ludzi będących po prostu urzędnikami, kompetentnymi, odpowiednio wykształconymi, z wieloletnim doświadczeniem zawodowym. Oni zostali wyrzuceni. Teraz trafiają tam ludzie, których jedyną kwalifikacją jest legitymacja partyjna. To samo dzieje się w KRUS, w terenowych ośrodkach wsparcia rozwoju rolnictwa, w oddziałach ZUS, w administracji skarbowej. Z identyczną sytuacją mamy do czynienia w Trybunale Konstytucyjnym, w sądach – tam, gdzie trafili już prezesi mianowani przez Ziobrę. To samo dzieje się w lokalnych i centralnych strukturach PGNiG czy spółek energetycznych. Państwo jest systematycznie niszczone, społeczeństwo głęboko demoralizowane. Dokładnie tak, jak to się działo w 1947 roku. Ja to obserwuję także w skali lokalnej. W moim powiecie na tej karuzeli stanowisk pojawiło się co najmniej kilkudziesięciu działaczy PiS. W tym ludzie z wyrokami, np. lokalna szefowa Prawa i Sprawiedliwości, która kiedyś pracowała w administracji skarbowej i ma – dziś już oczywiście zatarte – wyroki za korupcję, za przyjmowanie łapówek. Ona została teraz szefową lokalnego KRUS-u, z wysoką pensją. Albo inny przykład, właściciel jednoosobowej firmy prowadzącej kursy na prawo jazdy, dzięki legitymacji partyjnej PiS zostaje szefem ARiMR na duży powiat. Nie ma do tego żadnych kwalifikacji, chociażby zbliżonych. Tacy ludzie nie wnoszą do instytucji państwa żadnej nowej jakości, tylko patologie.
Jest jedno alibi, które Kaczyński zawsze stosuje w odpowiedzi na takie zarzuty. Ono do ludzi trafia, bo jest w tym ziarno prawdy. W 1989 roku było nomenklaturowe uwłaszczenie, przez jakiś czas próbowano budować „kapitalizm państwowy”, gdzie wcześniejsza pozycja w strukturach władzy dawała „przewagi konkurencyjne” w prywatnym biznesie. Druga część tego alibi to stwierdzenie, że przecież wszystkie inne partie też wysyłały swoich ludzi do gospodarki. Jakie są różnice między wcześniejszymi patologiami pojawiającymi się na styku polityki i gospodarki po roku 1989, a dzisiejszą rewolucją Kaczyńskiego?
Nie ma porównania, ani jeśli chodzi o skalę, ani jeśli chodzi o fatalny dobór ludzi, ani jeśli chodzi o ostentację i poczucie bezkarności, z jaką jest to przeprowadzane. Zacznijmy od tego, że to co robią dzisiaj Kaczyński i PiS nie da się porównać do zmiany ustrojowej roku 1989. Oczywiście byli wtedy ludzie z dawnej nomenklatury idący do gospodarki, ale były też masowy ruch oddolny, który zbudował nową polską klasę średnią. Te słynne składane łóżka, na których rozpoczynały się drobne biznesy – to naprawdę nie była partyjna nomenklatura. Poza tym media krytykowały patologie od samego początku, to docierało do wszystkich i dyscyplinowało także polityków. Powstał mechanizm przetargów na zamówienia publiczne, powstały bardziej czytelne mechanizmy finansowania partii, wreszcie – co może najważniejsze – powstała niepartyjna apolityczna służba cywilna. Teraz PiS ją świadomie zniszczył, zastępując wykwalifikowanych urzędników państwowych, których III RP już się dorobiła, swoją niekompetentną, „bierną, mierną, ale wierną” partyjną nomenklaturą. Ja sobie przypominam przypadek Janusza Tomaszewskiego, wicepremiera w rządzie AWS, który musiał odejść po oskarżeniu go o lobbowanie na rzecz polskich producentów żelatyny. On powiedział coś na ten temat na posiedzeniu rządu i musiał ze wszystkich stanowisk ustąpić. W porównaniu ze standardami dzisiejszego PiS to było połechtanie piórkiem. Dziś mamy Polską Fundację Narodową, mamy spółkę Solvere, którą tworzyli prawnicy Kaczyńskiego u niego w biurze, mamy pół miliarda złotych przekazane przez wicepremiera Glińskiego fundacji Czartoryskich, które od razu trafiły do Liechtensteinu, gdzie trudniej jest zdobyć informacje o ich ostatecznym przeznaczeniu.
Z tych pieniędzy miał być sponsorowany zjazd klubów Gazety Polskiej. Wycofano się z tego dopiero wówczas, kiedy sprawa przeciekła do mediów.
Potwierdziło się także to, że pseudonagrody dla PiS-owskiej nomenklatury w administracji państwowej były przyznawane już od 2016 roku, od razu po przejęciu władzy, często bez żadnej podstawy prawnej, w wysokości wcześniej niespotykanej. Kaczyński znowu kłamał mówiąc, że w 2017 roku to był „wypadek przy pracy” i nigdy wcześniej takich rzeczy PiS nie robiło. Dla partii rządzącej to jest po prostu kolejny stały kanał uwłaszczania tych działaczy, dla których nie starczyło miejsca w spółkach skarbu państwa. Do roku 2015 takie przypadki były przez wszystkich uznawane za łamanie reguł, stawały się skandalami, ministrowie i rządy przez to upadały, a formacje przegrywały wybory. Kaczyński w ogóle zlikwidował reguły, a skok na kasę przedstawia jako „dobrą zmianę”, zatem różnica chyba jest?
A inne alibi: „oni brali i my bierzemy, ale oni wam nic nie dawali, a my daliśmy wam 500 plus”. Czyli program 500 plus dla ludzi jako osłona programu 50 tysięcy, 500 tysięcy, a w pojedynczych przypadkach nawet 5 milionów plus dla PiS-wskiej nomenklatury. Czy to jeszcze działa?
Z moich spotkań z wyborcami, także tymi, którzy w 2015 roku zagłosowali na PiS, wynika, że takie tłumaczenie przestało już działać. Mimo całej propagandy PiS-u ludzie zrozumieli, że Platforma nie zlikwiduje 500 plus. Uczynimy ten program bardziej sprawiedliwym, mniej zależnym od politycznego widzimisię władzy. I wprowadzimy inne rozwiązania – bardziej motywacyjne i wyraźnie adresowane do potrzebujących. Ale nikt nie zabierze 500 plus, więc ten program nie osłania patologii tej władzy. Argument „my przyznajemy sobie samym po kilkadziesiąt tysięcy złotych pseudonagrody, a wy dostaliście 500 złotych, może dodamy wam jeszcze 300, więc siedźcie cicho” nie tylko nie działa, ale wkurza ludzi. Poza tym Polacy znają lokalnych działaczy PiS w swoich powiatach czy miastach, widzą ludzi, którzy nic sobą nie reprezentują, byli znani z korupcji, z przekrętów, a teraz dorzucają do swojego domowego budżetu kilkadziesiąt, kilkaset tysięcy, albo nawet milion, jak pracują w dużej spółce skarbu państwa. Tego nie da się przykryć trzystoma złotymi jednorazowej wyprawki dla dziecka i aż się dziwię, że Mateusz Morawiecki próbuje. PiS rozbudziło ogromne oczekiwania przedstawiając w swoich kampaniach wyborczych wszystkich swoich politycznych konkurentów jako złodziei, a siebie jako jedynych uczciwych. Teraz stracili wiarygodność i to już jest równia pochyła.
Rozmawiał Cezary Michalski
Krzysztof Brejza, polityk, doktor nauk prawnych. Od 2005 roku członek Platformy Obywatelskiej, od 2007 roku poseł na Sejm z ramienia tej partii. Jest członkiem sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, członkiem komisji śledczej ds. Amber Gold, a także ministrem sprawiedliwości w gabinecie cieni PO. Rozpoczęta przez niego akcja ujawniania skali uwłaszczenia działaczy PiS na majątku publicznym przyczyniła się do spadku poparcia i największego kryzysu Prawa i Sprawiedliwości od czasu przejęcia władzy przez tę partię.
fot. flickr/Sejm RP
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”200″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU