Polityka i Społeczeństwo

Koszmarny powrót z Jordanii. “Chaos i panika. Kobieta jak mantrę powtarzała: To jest tylko alergia” [ROZMOWA]

– Ani tu, ani wcześniej nikt nie sprawdzał temperatury. Już w Akabie na lotnisku zobaczyliśmy wielu chorych ludzi. Widać było ewidentnie, jak ludzie starają się ukryć chorobę, byle tylko dostać się do swojego kraju – mówi Beata, 30-letnia Polka, która ma za sobą koszmarny powrót z Jordanii.

Paweł Jędrusik: Powrót z Jordanii – najgorsza przygoda w życiu?
Beata: Zdecydowanie najgorsza i jedna z najbardziej kosztownych – i pod względem nerwów, stresu i pod względem finansowym. Dochodzę do siebie powoli.

– W Warszawie?
– Nie, w Berlinie.

– Jak to?
– Jestem u swojego chłopaka, z którym byłam w Jordanii. On mieszka w Berlinie, ale co tu robię i dlaczego…To długa historia. Według planu powinnam być w Warszawie.

– Kiedy wylecieliście?
– 9 marca. To miały być zwykłe wakacje, chcieliśmy wypocząć, coś zobaczyć. Jak tysiące inntych ludzi. Zatrzymaliśmy się na początek w hotelu, w Ammanie.

– Kiedy pierwszy raz coś was zaniepokoiło?
– Dzień lub dwa po przylocie. Przeczytaliśmy w internecie, że Izrael zamknął granice z Jordanią. A stamtąd właśnie mieliśmy wracać, z Ejlatu dokładnie. Od razu zadzwoniłam do polskiej ambasady, a mój chłopak do swojej, niemieckiej.

– I co tam usłyszeliście?

– Obie ambasady zapewniły nas, że izraelska strona będzie respektować to, że mamy bilety i bez żadnego problemu nas wpuszczą, jeżeli jedziemy prosto na lotnisko. Gdzieś mi to siedziało z tyłu głowy, ale spokojnie kontynuowaliśmy naszą podróż.

– Kiedy zapaliła się wam kolejna lampka ostrzegawcza?
– To już nie była lampka, tylko wielki, migający czerwonym światłem reflektor. Właściciel hotelu poinformował nas o dynamicznej, zmieniające się niemal z godziny na godzinę sytuacji. Powiedział nam, że żadne bilety nie są respektowane i nie ma szansy, żebyśmy wjechali do Izraela. Długo się nie zastanawiając kupiliśmy nowe bilety powrotne z Ammanu, w Jordanii. Uspokoiłam się trochę.

– Polska jeszcze miała wtedy otwarte granice?
– Tak, szkoda, że zaledwie przez kilka godzin. Przeczytaliśmy, że nagle Polska zamyka granice, bez żadnego uprzedzenia. Rozmawiałam w hotelu z ludźmi z innych krajów i oni byli uprzedzeni o zamknięciu granic ich państw na 2-3 dni wcześniej.

– Co zrobiłaś?
– Zadzwoniłam do konsulatu, pani urzędniczka przez telefon wpisała mnie na “Lot do domu”. Nie wiem na jakiej zasadzie, nie mam zaufania, dlatego sama też na wszelki wypadek zrobiłam to samo przez internet. Oczywiście nie od razu, bo przez jakieś 12 godzin strona “Lotu do domu” w ogóle nie działała.

– Kiedy miał odbyć się ten powrót?
– Pani, z którą rozmawiałam, zapewniała mnie, że lot z Jordanii będzie, tylko nie wiadomo skąd i kiedy. Ale miałam zostać poinformowana. W międzyczasie mój chłopak dostał informację ze niemieckiej ambasady o powrotnym locie z Akaby do Kolonii.

– Wybraliście tę opcję?
– Tak, bo ten lot miał odbyć się już następnego dnia. Dlatego wróciliśmy do hotelu na noc i z samego rana ruszylismy do Akaby na lotnisko.

– Co was tam zastało?
– Jeden wielki chaos i panika. Nikt nic nie wiedział, mało kto mówił po angielsku, trudno było nawet ustalić, gdzie jest biuro naszej linii. Ale się udało. Wpisaliśmy się na listę oczekujących na lot i to jako jedni z pierwszych. Wystarczyło cierpliwie czekać. Na miejsce dotarł również przedstawiciel niemieckiej ambasady, który powiedział nam, że to ostatni moment by wydostać się z Jordanii do Europy, bo w ciągu 24 godzin Jordania zamknie granice.

– Nie bałaś się, że możesz nie zostać wpuszczona na pokład samolotu do Kolonii? Był w końcu przeznaczony dla obywateli Niemiec.
– Bałam się, dlatego po informacji przedstawiciela ambasady o ostatnim momencie na wydostanie się z Jordanii…kupiliśmy bilety do Aten. Może trochę w panice, ale był to absolutnie jeden z ostatnich lotów do Europy. Bilety kosztowały za naszą dwójkę 500 euro, ale kompletnie wydane kwoty nie miały już dla nas znaczenia.

– Udało się?
– Tak. W końcu znaleźliśmy się w Europie, w Atenach. Z lotniska pojechaliśmy prosto do hotelu, z którego nie ruszyliśmy się przez dwa dni. Zamawialiśmy tylko jedzenie pod drzwi. We wtorek, 17 marca byliśmy z dużym wyprzedzeniem na lotnisku w Atenach z zabookowanymi wcześniej biletami do Berlina.

– Jak wyglądała sytuacja na greckim lotnisku?
– Znowu zastał nas chaos i panika, ale jeszcze większa niż w Jordanii. My siedzieliśmy na uboczu w maskach, za które zapłaciliśmy po 30 euro, co chwila odkażaliśmy ręce. I obserwowaliśmy. Ani tu, ani wcześniej nikt nie sprawdzał temperatury. Już w Akabie na lotnisku zobaczyliśmy wielu chorych ludzi. Widać było ewidentnie, jak ludzie starają się ukryć chorobę, byle tylko dostać się do swojego kraju. Było wielu Włochów i Hiszpanów, Brytyjczycy…Jedna kobieta, cała spocona, kaszląca, jak mantrę powtarzała cały czas: Ja mam alergię, to tylko alergia. Dantejskie sceny.

– Udało się w końcu wsiąść do samolotu do Berlina?
– Nie, i to jest największy skandal w całej tej historii. Podczas kontroli dokumentów, wszyscy obywatele innych krajów niż niemieccy, zostali poproszeni na bok. Łącznie, to była grupa około 15 osób. Okazało się, że Ryanair samowolnie zdecydował o puszczaniu na pokład tylko obywateli Niemiec.

– Niemieckie granice nie były jeszcze wtedy zamknięte?
– Nie, w żadnym wypadku. Po prostu linia lotnicza tak postanowiła. Ja, jako obywatelka Unii Europejskiej, nie mogłam lecieć do Berlina. Kuriozum i samowolka przewoźnika.

– Skontaktowałaś się z ambasadą?
– Natychmiast! Człowiek z niemieckiej ambasady, z którym rozmawialiśmy, był zdziwiony całą sytuacją. Połączyliśmy go z osobą z Ryanaira. Nic to nie dało, choć tłumaczył, że jest to niezgodne z prawem, łamaniem strefy Schengen itd.

– Znaleźliście inny lot czy dalej wojowaliście?
– I my i pozostali odprawieni z kwitkiem, rzuciliśmy się w poszukiwaniu innego połączenia z Niemcami. Udało się – jakieś ateńskie linie miały tego dnia jeszcze lot do Berlina. Oczywiście opowiedziałam pani w okienku całą historię z Ryanaira. Ta zapewniła mnie, że nie ma takiej możliwości, aby spotkało mnie coś takiego drugi raz.

– Uwierzyłaś?
– Już nikomu w nic nie wierzyłam, ale miałam dość. Płacz, nerwy, ciągła niepewność. Wzięliśmy te bilety. I tym razem wszystko poszło bez problemu. Wylądowaliśmy w Berlinie, gdzie też – od razu zaznaczę – nikt nie zmierzył nam choćby temperatury. Były jakieś wyrywkowe kontrole, ale związane z dokumentami, a nie ze zdrowiem.

– Gdzie pojechaliście dalej?
– Bezpośrednio do mieszkania mojego chłopaka, to był już 18 marca. Z jego mieszkania, już na spokojnie zadzwoniłam do polskiej ambasady z pytaniem: co ja mam dalej zrobić?

– I czego się dowiedziałaś?
– Że powinnam się dostać do Frankfurtu, a potem – jeśli nie mam samochodu, a nie mam – iść pieszo do Słubic, do przejścia granicznego. Ale widziałam i czytałam medialne doniesienia o 30 godzinnych kolejkach, tłoku. Nie czułabym się bezpiecznie. Zostałam.

– A co z pracą? Urlop się już skończył, a ty jesteś w Berlinie.
– Mój pracodawca zmusza mnie do wykorzystania urlopu, chociaż mogłabym pracować zdalnie. Poprosiłam przyjaciółkę, aby wysłała mi laptopa, bo de facto tylko tyle potrzebuję aby wznowić pracę. Z działu HR dowiedziała się jednak, że nie mogą mi pozwolić na pracę zdaną z innego kraju. Biorę urlop, bo boję się, że mnie zwolnią dyscyplinarnie.

Na prośbę rozmówczyni jej imię zostało zmienione.
Zdjęcie: B.Zhou/Shutterstock

Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.

WPŁAĆ

POLUB NAS NA FACEBOOKU

Facebook Comments

blok 1

Redakcja portalu CrowdMedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów nadesłanych przez użytkowników.
Media Tygodnia
Ładowanie