- Jeśli chodzi o stronę rosyjską jesteśmy całkowicie odcięci od wiedzy, co się tam dzieje. Jedynie ukraiński MON publikuje od czasu do czasu nagrania z przesłuchań rosyjskich jeńców. Dane dotyczące pozycji każdej z armii albo informacje o jej stratach są mało wiarygodne. Wywiad amerykański, który przekazuje czasami oficjalnie dane o tym co się dzieje w Ukrainie, zaznacza, że straty po stronie rosyjskiej, prezentowane przez Ukraińców, są mocno przesadzone. Nie ma możliwości ich weryfikacji, bo władze w Kijowie bardzo pilnują przekazu w mediach. Nie wszyscy polscy i zagraniczni dziennikarze i fotoreporterzy, którzy udali się na Ukrainę otrzymali akredytację. Wielu z nich przyjechało z oficjalnym błogosławieństwem różnych redakcji, ale do Kijowa ruszyło też wielu freelancerów. Takich, którzy chcą zostać bohaterami jak James Nachtwey, jeden z najlepszych współczesnych fotoreporterów wojennych albo Donald McCullin, odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego i wymieniany przez branżowy magazyn „Press Gazette”, wśród 40 najważniejszych dziennikarzy współczesnych na świecie.
- Także naśladowcy Ryszarda Kapuścińskiego lub Wojciecha Jagielskiego, postanowili wyruszyć po laur korespondenta wojennego. Ukraińskie władze z dużym dystansem podchodzą do tego rodzaju osób i nie wypuszczają ich z Kijowa poza obręb punktów kontrolnych na rogatkach miasta. Osobiście znam kilka takich przypadków. Szczególnie jeden był bardzo kompromitujący. Ten, gdy zobaczyłem relacje mojego dawnego kolegi redakcyjnego. Zaraz po przyjeździe do stolicy Ukrainy, przedstawiał mieszkańców jako „Banderowców”, a sam Kijów, jako miasto mlekiem i miodem płynące, mimo zawieruchy wojennej dookoła. Jakby nic się nie działo. Trudno się w takich sytuacjach dziwić ukraińskim władzom, które mają świadomość, że na front wyruszają „dziennikarze”, bez merytorycznego przygotowania, to znaczy bez znajomości historii i rozumienia specyfiki ukraińskiego społeczeństwa oraz problematyki samej wojny. Nie zaskoczyło mnie więc, że ten kolega nie dostał akredytacji i po kilku dniach wrócił z Kijowa z niczym.
- Poza tym wielu fotoreporterów widzi w wojnie świetny sposób tylko na zrobienie, tzw. „dobrych zdjęć” i ewentualne starania o laur w konkursach prasowych w kraju i na świcie. Niestety, wojna, a w szczególności relacje z niej, są bardzo widowiskowe, popularne i cieszą się wzięciem. Dominikanin, Ojciec Józef Maria Bocheński, filozof i wieloletni rektor Uniwersytetu we Fryburg, powiedział kiedyś, że wojna jest piękna. To nie była pochwała okrucieństwa, tylko fakt adoracji, jaką obdarzamy wojnę w kulturze, a przede wszystkim w tej wizualnej. Literatura jest pełna bohaterskich czynów, które rozbudzają wyobraźnię i prowadzą do romantycznego zauroczenia. Nie ma bowiem nic bardziej dziwnie fascynującego medialnie niż widok czyjegoś cierpienia z odległości wielusetkilometrów, siedząc w ciepłym domu przed telewizorem albo oglądając wszystko w sieci. Taki jest współczesny świat. Nie chcemy oglądać koszmaru, ale nie potrafimy przejść obok niego obojętnie. U niektórych wywołuje to chęć udzielenie pomocy i jest pretekstem do protestów przeciwko wojnie, ale dla wielu jest okazją do odczuwania specyficznych doznań estetycznych. Jako obserwator szeregu festiwali fotograficznych w kraju i zagranicą widziałem, jaką wielką popularnością cieszą się zdjęcia brutalnych koszmarów wojennych. Stąd zapewne chęć zrobienia tego „jednego zdjęcia”. Tego, które w wyobraźni wielu korespondentów przejdzie do historii, tak jak ich zdaniem zdjęcia Capy lub Nachtweya albo jeszcze bardziej słynne zdjęcia Rogera Fentona, pierwszego fotoreportera wojennego na świecie. Jego fotografie z wojny krymskiej w latach 50-tych XIX wieku zmieniły postrzeganie wojny w ówczesnym społeczeństwie brytyjskim. Fotografia z Doliny śmierci, na której nie ma ani jednego człowieka, a jedynie porozrzucane kule armatnie, dużo wymowniej opowiadają o wojnie niż rozczłonkowane ciała w wyniku bombardowań bombami kasetowymi w Wietnamie, czy spalone ciała rosyjskich żołnierzy w pobliżu zniszczonych czołgów, gdzieś na drodze E95 między Tophiivką, a Krasnym. Fenton pokazał tym zdjęciem nie tyle makabrę wojny, co jej konsekwencje. Pustka, cisza, zniszczenie, zapach śmierci i jej nicość. Świetnie o tym pisze Wojciech Nowicki w zbiorze esejów o fotografii „Pusta ulica, martwa dolina”. Podkreśla, że Fenton swoim zdjęciem zapisuje pamięć o dawno zapomnianym konflikcie, ale nie tylko. Nowicki zwraca uwagę, że to zdjęcie wojny jest piękne.
- Niestety specyfika środowiska korespondentów jest najdelikatniej ujmując skomplikowana. Nie wszyscy są kryształowi i nie każdy ma czyste intencje. Od pracowitych i utalentowanych dziennikarzy, którzy jeżdżą po świecie relacjonować wojny z poczuciem misji, do cynicznych graczy, którzy szukają szybkiej sławy i pochlebstw za bohaterstwo. Pisze o tym John G. Morris, w świetnej książce „Zdobyć zdjęcie”, w której trup korespondentów ścieli się równie gęsto niczym w literaturze wojennej. Z tą różnicą, że tu mamy do czynienia z prawdziwymi nazwiskami znanych i mniej znanych dziennikarzy i z ich śmiercią. Morris w poruszający sposób pisze o tragicznym losie swoich kolegów. O Capie, o Wernerze Bischofie, Davidzie „Chima” Seymourze i kilku innych. Jego relacja, to nie tylko zbiór anegdot z dawno nieistniejącego świata korespondentów wojennych, to także zapis ludzkiego dramatu oraz, co ciekawe, pewnego narkotycznego łechtania ego, gdy wydaje ci się, że bierzesz udział w zapisie, a nawet w tworzeniu historii. Czytając Morrisa czułem jego fascynacje życiem korespondenta wojennego, ale gdzieś w głębi odczuwałem też jego naiwną wiarę, że oni zmieniają, a wręcz ratują świat.
- Chwała korespondenta wojennego jest dla wielu młodych polskich dziennikarzy strasznie nęcąca. Książki Kapuścińskiego, Jagielskiego, relacje Wiktora Batera albo Waldemara Milewicza, który zginął w Iraku w 2004 roku czy też zdjęcia Krzysztofa Millera, Wojciecha Grzędzińskiego, Maćka Moskwy oraz jeszcze wielu, wielu innych, rozpalają wyobraźnię. Podgrzewają chęć przygody, choć tylko ci, którzy byli na froncie, wiedzą, że jest to ciężka praca i z przygodą ma niewiele wspólnego. Poza tym jak mówił wspomniany Morris: „Jeśli ktoś uważa to tylko za przygodę, to zginie”. Do dodatkowej refleksji pozostaje jeszcze historia także wspomnianego już McCullina, który był chyba na wszystkich konfliktach zbrojnych na całym współczesnym świecie. W pewnym momencie przerwał swoją pracę i został fotografem pejzażowym oraz społecznym, skupiając się na obrazowaniu życia plemion indiańskich oraz ofiar AIDS. W 2005 roku, zapytany przez dziennikarza kanadyjskiej stacji CBC o swoje dokonania zawodowe, powiedział, że jako fotoreporter wojenny zmarnował tylko czas, gdyż jego praca nie wywarła żadnego wpływu na świat.
- Bohater „korespondent wojenny” rozpala wyobraźnię, nie tylko legendami o swoich przeżyciach zawartych w literaturze faktu lub przywiezionych zdjęciach. Jest też świetną postacią kultury masowej, która zadbała o swoje trwałe miejsce u odbiorców. W takich filmach jak „Pola śmierci” Rolanda Joffe albo „Pod ostrzałem” Roger Spottiswoode’a, korespondent wojenny jest odważny, refleksyjny i do tego jeszcze zmienia świat jednym zdjęciem albo jedną relacją. Ma poczucie misji i udowadnia, że jeden mały człowiek wobec systemu też ma szansę. Ten wykreowany obrazy bohaterskich dziennikarzy, to, jak niektórzy twierdzą, nigdy nie miało miejsca, nie było prawdziwe. Wymyślone, stworzone jedynie dla zaspokojenia pragnień widzów i czytelników.
- Znakomity obraz Michelangelo Antonioniego, „Zawód: reporter” o historii dziennikarza Davida Locke’a, zmieniającego tożsamość, aby móc skontaktować się z partyzantami w jednym z afrykańskich krajów, ukazuje bezkompromisowego, konsekwentnego, inteligentnego, odważnego i przystojnego bohatera, którym każdy chciałby być. W tej roli Jack Nicholson. Tak, David jest też człowiekiem, które ma wiele swoich prywatnych problemów i nie zamkniętych spraw, ale to powoduje, że jest ciekawszy od wszystkich bohaterów Marvela razem wziętych. Łatwiej nam bowiem stać się chociaż na chwilę takim jak on. My też nie mamy wielkich mocy i boimy się wychodzić poza obszar swojego bezpieczeństwa. A tu taki zwykły człowiek przekracza granicę, za którymi jest przygoda i ciekawy świat. Jest zwyczajnym facetem, ale jakże intrygujące życie prowadzi! Można też wybrać rolę Richarda Boyle’a, zdeterminowanego reportera, a także alkoholika i narkomana, który relacjonuje wydarzenia z zarządzanej przez juntę Nikaragui. W tę rolę wcielił się James Woods. Jest biedny i trudno uchwycić, co tak naprawdę napędza go w życiu. I choć jego postać, to pijak i rozpustnik, to darzymy go sympatią do samego końca, gdy okazuje się, że jednak jest nie tylko cynicznym reporterem, ale przede wszystkim człowiekiem. Jednak nie możemy zapominać, że to tylko postacie wymyślone. Nawet jeżeli autorzy wzorowali się na kimś konkretnym, to podkręcili na tyle mocno historię takich korespondentów, żebyśmy poczuli romantyzm ich zawodu oraz ważną rolę jaką mają do spełniania w świecie informacji. Tylko że jest to kompletnie nieprawdziwe w XXI wieku.
- Blokada informacyjna na froncie ukraińsko-rosyjskim, spowodowała, że w telewizji przez kilka dni z rzędu, otrzymywaliśmy ciągle te same wiadomości. O tym, że na Kijów spadają bomby, że co noc w stolicy Ukrainy jest niespokojnie i że do miasta zmierza wielka kolumna rosyjskich wojsk. Przy czym, żadnych konkretów. Tak jakby dziennikarze nie opuszczali miasta, a fotoreporterzy byli bardziej zajęci zdobywaniem zdjęć do przyszłych wystaw po powrocie do kraju. Ciekawe informacje o sytuacji wojennej są od naocznych świadków, którzy bez specjalnego przygotowania, z telefonem w ręku nagrywają płonące czołgi rosyjskie albo ukraińskie, zawalone od bombardowań budynki, pokazują zabitych żołnierzy i cywilów oraz tłumaczą co się dzieje. Było to bardziej przejmujące i zarazem interesujące niż odarte z emocji wiadomości z pierwszych stron gazet albo czołówek największych portali. Paradoks, że to może być jedyny powód do przetrwanie korespondentów. To budowanie wiarygodności odartej z przerażenia i strachu. Przekazywanie precyzyjnie zbudowanych wiadomości, pozbawionych emocjonalnego chaosu. Sprawdzonych zgodnie ze sztuką dziennikarską. Czy to będzie ciekawe? Nie wiem, ale mam świadomość, że aby to osiągnąć, korespondenci musieliby się zbliżyć do wydarzeń jak naoczni świadkowie tej wojny i zarazem jej ofiary. Jednak czy warto podchodzić aż tak blisko? Tak, jak proponował to Robert Capa? W świecie, gdy mamy już bezpośrednie informacje, filmy, zdjęcia i relacje z tak bliska, że już bardziej się nie da?
Jakub Urbański
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU
Facebook Comments
blok 1
Redakcja portalu CrowdMedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów nadesłanych przez użytkowników.