Nie oszukujmy się. 11 lat to szmat czasu, a w nadwiślańskiej polityce wydarzyło się mnóstwo złego i dobrego, ważnego i błahego, potrzebnego i zbędnego. Wydaje się, że 11 lat to wystarczający okres, aby uznać, że wszystko zostało powiedziane, napisane, ujawnione i zainsynuowane.
Od kilku lat mam szczerą i świadomą awersję do wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku. Nie jest to bynajmniej nonszalancja czy brak szacunku wobec osób, które straciły wtedy życie lub ich rodzin. Temat katastrofy prezydenckiego samolotu został jednak wyeksploatowany w przestrzeni publicznej do tego stopnia, że nawet ludzie zarabiający na życie pisaniem artykułów (tak jak ja) mają wrażenie, że wszystko już było i nic już nie trzeba. A jednak na pokładzie Tu-154M Lux o numerze bocznym 101 były osoby, o których warto i trzeba pamiętać, bo byli ludźmi, którzy powinni dalej pracować dla naszego kraju.
Dla mnie takim człowiekiem był Władysław Stasiak – w chwili tragedii szef Kancelarii Prezydenta RP, a wcześniej szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego oraz Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji. Człowiek nie z mojej strony sceny politycznej, ale budził zaufanie. Takie prawdziwe, a nie z sondaży rządowego CBOS czy innych pracowni, które o zlecenia z mediów konkurują ceną, a jakością nie zawracają sobie głowy. Stasiak zawsze robił wrażenie porządnego człowieka i kompetentnego urzędnika. Tak, urzędnika, a nie polityka, bo jakkolwiek funkcje które pełnił przesiąknięte są polityką, ten człowiek potrafił pokazać swoje kompetencje i zupełnie nie pasował do osób, z którymi przyszło mu pracować.
Brakuje go w przestrzeni publicznej. Zwłaszcza tu i teraz, gdy władzę w naszym kraju sprawują ludzie tyleż śmieszni, co niebezpieczni. Władysława Stasiaka nie trzeba było się bać, a na śmieszność też nigdy nie zasłużył.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU