Zemsta potrafi być silną motywacją, lecz czy słuszną? Jak wiele granic można przekroczyć, by jej dokonać? Ile poświęcić? I wreszcie: czy zawsze się opłaca? Na te pytania odpowiadają bohaterowie serialu „Narcos: Meksyk”, którego drugi sezon można już obejrzeć w Netfliksie.
Meksykańska odsłona historii wielkich karteli narkotykowych to formalnie druga seria, ale trudno nie odbierać jej jako piątej odsłony większej opowieści. Klasyczne „Narcos” to historia Pablo Escobara i kartelu z Cali, potem twórcy przeskoczyli z Kolumbii do Meksyku, a my poznaliśmy Miguela Angela Felix Gallardo, szefa kartelu z Guadalajary. Ale mimo nowego kraju, nowych bohaterów i nowej fabuły, oba seriale są mocno powiązane – widzimy znajome twarze, ta sama jest też formuła z wykorzystaniem narratora z offu i archiwalnych zdjeć. I, przede wszystkim, piosenka „Tuyo” w czołówce. Czujemy się jak w domu.
Nowy sezon bezpośrednio kontynuuje wątki z poprzedniego. Poznajemy agenta Walta Breslina (Scott McNairy), który dowodzi operacją mającą na celu znalezienie winnych śmierci agenta Kiki Camareny. Tymczasem Felix Gallardo (Diego Luna) jest nienasycony władzy – dąży do zbudowania jak największej potęgi swojego kartelu. Jednak nie wszystkie jego pomysły są po myśli jego wspólników. A Gallardo nie cierpi ustępstw. Gdy ktoś działa przeciw niemu, może spodziewać się srogiej zemsty.
Zemsta jest motywem przewodnim tego serialu. Agenci DEA mszczą się za Camarenę, ale pytanie brzmi, jak wiele można dla tej zemsty poświęcić – na przykład życie niewinnego świadka? Gallardo bez litości rewanżuje się wszystkim, którzy go nie słuchają, także poszczególni bohaterowie mają z sobą na pieńku. Cały sezon składa się z intryg, w wyniku których ktoś trafia na szczyt, by szybko – i boleśnie – z niego spaść.
Meksykańskiemu „Narcos” nie można odmówić klimatu i sprawnej realizacji, ale też trudno powiedzieć, że oferuje coś nowego. Kilka wątków jest świetnie poprowadzonych (choćby historia pełnego wątpliwości, czy nie odejść z kartelu Pablo Acosty), są kapitalnie skomponowane, trzymające w napięciu sceny, ale serialowy Meksyk to jednak nie Kolumbia, a Gallardo to jednak nie Escobar. Grający narkobossa z Medellin Wagner Moura stworzył kreację przykuwającą do ekranu. Trudno powiedzieć, że się Escobarowi kibicowało, ale jego losy angażowały. Trudno coś zarzucić grającemu Gallardo Diego Lunie, ale szef kartelu z Guadalajary nie ma takiej ekranowej charyzmy. Podobnie jest z protagonistami. Agentów Murphy’ego i Peñę znaliśmy bardzo dobrze. Breslin pojawia się dopiero w tym sezonie, niewiele wiemy o jego przeszłości, trudno w pełni angażować się w jego losy. Nie da się też ukryć, że fabularnie bardziej nasycone było klasyczne „Narcos”. Dzieje Escobara miało jednak większy potencjał dramaturgiczny.
Jeżeli Netflix wypuści kolejny sezon – a raczej można się tego spodziewać – czeka nas prawdopodobnie kolejne przetasowanie bohaterów. Niewykluczone, że na pierwszy plan wyjdzie Joaquín Guzmán Loera, czyli słynny El Chapo.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU