Im głośniej i częściej powtarzane są deklaracje polityków Prawa i Sprawiedliwości, że Zjednoczona Prawica ma się dobrze, tym większe rodzą się podejrzenia, że w środku aż kipi od różnego rodzaju ruchów odśrodkowych. Pogłoski o formowaniu się partii prezydenckiej pojawiają się regularnie, wzmacniane przez nie zawsze oczywiste deklaracje Jarosława Gowina. W klubie Pawła Kukiza też narasta zniecierpliwienie i wewnętrzne konflikty i aż kusi by je zagospodarować. Jedność obozu władzy jest na wagę złota, tym bardziej, że wciąż do pełnej orbanizacji kraju potrzeba takich ruchów jak przejęcie mediów prywatnych, kontroli nad organizacjami pozarządowymi czy dopasowanie ordynacji wyborczej w taki sposób, by zmaksymalizować szanse na większość konstytucyjną.
Problemem w realizacji tych celów może być jednak prezydent Duda, którego zachowanie coraz bardziej przypomina budowę alternatywnego do siedziby partii ośrodka politycznego, gdzie politycy nie tylko PiS mogą się udać, by wywalczyć określone zapisy i rozwiązania. Straszak w postaci weta i budowa nowego ugrupowania to problemy z jakimi dobra zmiana dotychczas mierzyć się nie musiała. Nie chce mi się wierzyć, że prezes Kaczyński nie rozważa najbardziej skutecznej opcji, by wzmocnić swoją władzę.
Powtórka z 2007 roku i doprowadzenie do przyspieszonych wyborów parlamentarnych niewątpliwie może kusić. Opozycja jest rozbita i słaba, a jej liderzy nie przekonują nawet wyborców tych partii. Sondaże są świetne, wyniki gospodarcze też. PiS może się pochwalić wiarygodnością we wprowadzaniu zapowiedzianych reform, co daje możliwość licytować bardzo mocno w ewentualnej kampanii wyborczej. Wsparcie rządowej telewizji, prokuratury czy służb specjalnych to dodatkowy bonus, który odróżnia sytuację obecną od tej z 2007 roku, a to daje większą kontrolę nad nieprzewidywalną z zasady kampanią wyborczą. Co więcej, z pomocą na białym koniu nie wróciłby Donald Tusk, którego wciąż trzymają w Brukseli międzynarodowe zobowiązania.
Gdyby przełożyć wyniki sondażowe z ostatnich miesięcy na wyborcze poparcie, PiS nie tylko utrzymałby samodzielną władzę, ale mógłby bez dużych problemów liczyć na większość 3/5 a może i nawet 2/3. Wówczas posłuszeństwo prezydenta przestałoby być problemem PiS. Przejęcie sądów, mediów czy ruchów społecznych byłoby wówczas banalnie proste. Podobnie jak zapewnienie sobie władzy na lata.
Pytanie zatem dlaczego Kaczyński tego nie zrobi? Dlaczego pogłoski o przyspieszonych wyborach wciąż są dementowane i odrzucane? Otóż wygląda na to, że choć z pozoru prezes PiS panuje dziś nad wszystkim, to w gruncie rzeczy właśnie nieprzewidywalności kampanii boi się najbardziej. Boi się wroga, którego dziś nie potrafi wskazać. Boi się szerokiego frontu anty-PiS, na którego haków nie ma. Boi się lewicy, która tym razem nie popełni błędów z 2015 roku i nie wejdzie w idiotyczną koalicję, która odebrała im miejsca w Sejmie dając PiSowi samodzielną większość. Boi się też… niewiarygodności sondaży, które już raz tak srodze go zawiodły. A gdyby operacja pt. przyspieszone wybory zakończyła się zwycięstwem PiS, ale utratą tej skromnej przecież większości w Sejmie, to nigdy by sobie tego nie wybaczył. Zamiast męża stanu zapisałby się w historii jako ten, który dwukrotnie dał się ponieść emocjom i dwukrotnie zaprzepaścił szanse na epokową, zdaniem jego elektoratu, szansę na zmianę Polski.
fot. Shutterstock/ Michael Wende
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU