Koalicja Obywatelska wygrała w miastach, PSL oberwało w sejmikach. Po trzech latach rządów PiS jest nadal partią mniejszości. Przy takim podziale głosów jak w wyborach samorządowych, a mądrzejszym zachowaniu liderów PSL, SLD i „ambitnych rozłamowców lokalnych” (wystarczy że wszyscy ze zrozumieniem przeczytają większościową ordynację wyborczą, dającą ogromną premię za współpracę na listach), PiS przegra wybory europejskie i straci władzę po wyborach parlamentarnych.
Po ogłoszeniu pierwszych sondażowych wyników PSL czuło się potęgą (18 procent), liderzy ludowców oddychali z ulgą, a nawet wysuwali nowe żądania pod adresem KO. Po ogłoszeniu realnych wyników (12 procent) ludowcy znaleźli się na skraju przepaści.
Jak do tego doszło? Nie tylko 500 plus (na wsi żyje najwięcej rodzin wielodzietnych), nie tylko szczelna propaganda (mieszkańcy wsi są skazani na media państwowe, media Rydzyka i Polsat, który od paru miesięcy „pragmatycznie” skręcił w stronę PiS). Ale PiS miało mocniejszy argument. Efektywne zjadanie PSL-u przez PiS trwało przez trzy lata od 2015 roku.
Z PSL-em w ogóle jest problem (każda polska partia ma jakiś problem, więc nie oznacza to „stygmatyzowania” ludowców). Wyborcy, klientela i aparat tej partii składa się z dwóch typów ludzi – farmerów i ludzi całkowicie uzależnionych od państwa. Pierwsi są na wsi realną elitą, skorzystali na transformacji, rozumieją wartość naszych związków z UE, bo często produkują na eksport albo są stałymi dostawcami dla dużego spożywczego biznesu. Jednak druga grupa ludzi PSL to rodziny i całe środowiska od pokoleń zatrudnione w urzędach państwowych i sieciach państwowych instytucji działających na prowincji i na wsi. Na nich Kaczyński po przejęciu władzy w 2015 miał łatwego bata.
W Warszawie PSL-owcy zawsze byli potrzebni do różnych koalicji, więc wszyscy (od SLD po PO) płacili im monopolem zatrudniania w agencjach rolnych, w straży pożarnej, w wielu innych rozbudowanych sieciach instytucji gospodarczych, politycznych, społecznych na polskiej prowincji.
Po roku 2015, po przejęciu władzy w Warszawie, PiS wcale nie urządziło tam totalnej czystki ludzi PSL-u, ale zrealizowało wobec nich totalny szantaż – częściowo udany. We wszystkich instytucjach obsadzanych z „centrali” można było po roku 2015 bez żadnego problemu uratować robotę dla siebie, rodziny, przyjaciół, klientów (nawet wielokrotnie karanych), ale wyłącznie pod jednym warunkiem – za cenę przejścia z PSL do PiS. W ostatnich wyborach lokalni ludzie PSL na prowincji masowo znaleźli się na lokalnych listach PiS. W konsekwencji nastąpiło zniszczenie lub silne osłabienie wielu struktur organizacyjnych PSL, w wielu regionach i gminach. PSL zostało przez 3 lata w dużej części zniszczone, wynik wyborów samorządowych jest konsekwencją. Spadek liczby głosów w wyborach do sejmików województw z 23 do 12 procent.
Teraz jednak przyszedł jeszcze silniejszy cios, a co za tym idzie zagrożenie przetrwania PSL-u w europarlamencie i w Sejmie – utrata przez ludowców sejmików na ścianie wschodniej. PSL miało tam marszałków i urzędy marszałkowskie. Wynik ostatnich wyborów to dla ludowców utrata setek stanowisk w województwach wschodnich, które były do tej pory bazą polityczną PSL.
Po tych wyborach PiS ponawia wobec ludowców szantaż z 2015 roku. Mając nadzieję już nie tylko na przejęcie lokalnych działaczy, ale na przejęcie i zniszczenie całego PSL. Na razie mamy twarde wypowiedzi Władysława Kosiniak-Kamysza i Adama Jarubasa (tracącego właśnie stanowisko marszałka województwa świętokrzyskiego). Oni rozumieją, że kapitulacja wobec PiS i tak oznacza zniszczenie PSL. Jednak mogą stać się ofiarą „puczu” setek działaczy PSL ściany wschodniej, którzy stanęli przed perspektywą utraty pracy i są zupełnie otwarcie szantażowani przez PiS. Kosiniak-Kamysz już dziś nie może zablokować koalicji PSL i PiS w radach niektórych powiatów ściany wschodniej, stąd jego defensywne wypowiedzi na temat tego, że takie koalicje „gdzieniegdzie były tradycją” i były „owocne”.
Grzegorz Schetyna robi wszystko, aby jak najwięcej PSL-owców uratować w województwach, w których KO wygrało. Oferuje im tam więcej, niż by wynikało z ich siły – i słusznie. Rozbicie lub przejęcie PSL-u oznaczałoby bowiem władzę PiS w prawie wszystkich polskich województwach. Do tego PiS próbuje przejąć pieniądze i siłę organizacyjną PSL przed wyborami europejskimi i parlamentarnymi. Po zniszczeniu PSL poza miastami nikt poza PiS-em nie będzie prowadził kampanii wyborczej, ani nikt poza ludźmi PiS-u nie będzie liczył głosów.
Jeśli PiS przejmie PSL i przejmie władzę w prawie wszystkich sejmikach, pod znakiem zapytania stanie cały program decentralizacji państwa i wzmocnienia samorządów przygotowany przez Platformę i zaakceptowany przez Koalicję Obywatelską. Zakłada on wzmocnienie kompetencji marszałków województw. Jeśli PiS zniszczy PSL i zdobędzie sejmiki, nawet po odsunięciu PiS od władzy w państwie ludzie Kaczyńskiego mieliby gigantyczne pieniądze i rozbudowane struktury w większości województw. Gdzie nie zajmowaliby się samorządem, ale przygotowywali ofensywę „prawicowej wsi, przeciwko liberalnemu miastu”.
Dlatego kluczowe dzisiaj jest zachowanie suwerenności PSL wobec PiS-u. A w przypadku uratowania partii – widoczna już dla obecnego kierownictwa PSL konieczność wspólnej z KO listy do Parlamentu Europejskiego. Pod własnym sztandarem, ale bez marnowania głosów. Ludowcy mają dobre alibi dla wielu swoich bardziej konserwatywnych działaczy i wyborców. Od zawsze są bowiem w Parlamencie Europejskim w jednej grupie politycznej z Platformą – w chadecko-ludowej EPP. EPP ma swoje bardziej liberalne i bardziej konserwatywne skrzydło. Mechanizmy wypracowane tam do ucierania ideowych kompromisów – bez paraliżu i bez rezygnacji z pozytywnej wizji Europy – mogą zadziałać także w Polsce. Stworzenie wspólnych list z Koalicją Obywatelską na wybory europejskie, a potem na wybory parlamentarne to dla PSL ryzyko, ale i jedyna szansa przetrwania. A dla Polski szansa na zakończenie terroru PiS-owskiej mniejszości łamiącej Konstytucję, przejmującej państwo i niszczącej to, czego nie potrafi przejąć. Zsumowane głosy KO i PSL już dziś pozwalają odsunąć partię Kaczyńskiego od władzy. W przypadku wspólnej listy obie partie będą miały wyraźną przewagę. Wynikającą także z większościowej ordynacji w Polsce.
Gra idzie o wszystko. Jeśli demokratyczna, proeuropejska Polska nie będzie miała swoich przyczółków poza miastami, przegra. Przeżycie PSL jest dziś jednym z warunków, żeby polskie miasta – które totalnie odrzuciły PiS – nie stały oblężonymi twierdzami. Taki był scenariusz niszczenia demokracji na Węgrzech (gdzie „duże miast” jest właściwie jedno), w Turcji, w Iranie, w Wenezueli (tam też do samego końca Chavez i Maduro przegrywali wybory na burmistrzów miast, a dziś ci burmistrzowie siedzą w więzieniach albo są na emigracji). Zawsze prowadził do pacyfikacji liberalnych miast. Polska może się obronić przed tym scenariuszem, ale tylko wówczas, jeśli przeżyje PSL.
fot. flickr/Sejm RP
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”200″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU