Do wyborów parlamentarnych pozostał nieco ponad miesiąc, a polski krajobraz powoli zalewają różnego rodzaju plakaty, banery i billboardy z podobiznami polityków, aspirujących do bycia reprezentantami społeczeństwa w Sejmie i Senacie. Dla wielu kandydatów kluczowe decyzje w kwestii ich przyszłości zapadły jednak jeszcze zanim kampania wyborcza się na dobre rozpoczęła. Zwłaszcza w autorytarnej partii rządzącej, kluczowe znaczenie miało miejsce na listach wyborczych, które determinować będzie możliwości promowania swojego nazwiska. Limity wydatków na kandydatów z niższych miejsc zostały w obozie Zjednoczonej Prawicy tak poustawiane, by Ci, którzy nie wywalczyli miejsc potencjalnie “biorących” prawdopodobnie nawet nie podejmą poważnych starań o zdobycie większej ilości głosów niż Ci, którzy zostali “namaszczeni” przez partyjne kierownictwo. Jest to istotne dlatego, że dziś, gdy listy zostały ostatecznie zarejestrowane widać, jak po raz kolejny Jarosław Kaczyński zrobił na szaro Zbigniewa Ziobrę i Jarosława Gowina, teoretycznie koalicjantów, a faktycznie statystów, całkowicie zależnych od lidera Prawa i Sprawiedliwości.
Szefowie Solidarnej Polski i Porozumienia mieli ponoć nawet zawrzeć pakt, w ramach którego chcieli wywalczyć jak najlepsze miejsca na listach po to, by bez ich ludzi niemożliwe było dzierżenie większości w parlamencie. Ziobro postawił na swoich “jastrzębi”, skupionych wokół Ministerstwa Sprawiedliwości, z kolei Gowin, nieustannie przekonujący, że w najbardziej etatystycznej i socjalistycznej ekipie rządzącej w III RP jest on “wolnorynkowcem”, załatwił dobre miejsca m.in. Zbigniewowi Gryglasowi, Jadwidze Emilewicz czy Wojciechowi Maksymowiczowi.
Pomysł na “skrzydła” w Zjednoczonej Prawicy do tej pory się sprawdzał. Bardziej radykalni “ziobryści” i nastawieni na walkę o głosy przedsiębiorców i klasy średniej gowinowcy mieli po ok. 10 szabel w Sejmie, co dawało im pewien wpływ na ustawy, które przechodziły przez parlament. Teraz jednak, mimo bardzo dobrych sondaży i spodziewanego poprawienia wyniku z 2015 roku, liderzy satelickich do PiS partii raczej nie mogą czuć się spokojni, bo szanse na uniezależnienie się od centrali partyjnej przy ul. Nowogrodzkiej mają nikłe. Jak od jednego z polityków partii rządzącej usłyszał Jacek Gądek z portalu Gazeta.pl,: “prezes tak to policzył, żeby ani Ziobro, ani Gowin nie mieli wystarczająco ludzi do założenia swoich klubów w Sejmie.”
Jarosławowi Kaczyńskiemu taki układ pasuje, bo utrzymuje pewne status quo, w którym żaden z potencjalnych delfinów nie zyskuje nadmiernej przewagi i nie rośnie w siłę. To pozwala mu nadal pociągać za wszystkie sznurki i podejmować kluczowe decyzje w zaciszu swojej willi. Zbigniew Ziobro musi zatem zacisnąć zęby i schować olbrzymie ambicje do kieszeni. Jarosław Gowin z kolei musi się przygotować na dalsze łamanie moralnego kręgosłupa i głosowanie za, nawet, gdy nie może się cieszyć.
źródło: Gazeta.pl
fot. flickr/Sejm RP
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU