To wszystko można zobaczyć, przeanalizować i wyciągnąć wnioski, zanim jeszcze film się skończy. Autorzy bowiem dają nam na to nad wyraz dużo czasu. Nie wiem, skąd ta maniera u polskich filmowców ujawniająca się w robieniu filmów zbyt długich. Film Węgrzyna nie jest pierwszym, który chce być jak „Irlandczyk” Martina Scorsese i „Pewnego razu… w Hollywood” Quentina Tarnatino.
„Gierek” ciągnie się jak flaki z baru mlecznego, w którym nic się nie zmieniło od czasów, kiedy prawdziwy pierwszy sekretarz zarządzał naszym życiem. Obraz jest przegadany. Nie wiadomo, po co są niektóre sceny. Brak jakiegokolwiek oddechu w plenerach, których po prostu nie ma. Pełno tautologii, zatrzymujących akcję, które informują nas ciągle o tym samym. Nie ma tam żadnego napięcia. Zwroty akcji są jak przysłowiowy Filip wyskakujący z konopi – nie wiadomo po co, nie wiadomo, dlaczego i do czego to ma nas zaprowadzić? Jedyny wątek warty uwagi, to rozgrywka pomiędzy służbą bezpieczeństwa, a sekretarką Marzeną. To przede wszystkim zasługa Agnieszki Więdłochy, która stworzyła fajną postać w konfrontacji z dwójką ubeków, bardziej przypominających Flipa i Flapa, a nie groźnych funkcjonariuszy, tzw. aparatu bezpieczeństwa. Wątek miłosny, w którym bierze udział jest tak niekonkretny, że do końca nie wiemy, czy poznała wspaniałego i szlachetnego dyplomatę, czy wyrachowanego bankstera, na usługach obcych służb?
Niestety nasza branża filmowa nie wykształciła jeszcze reżysera tego formatu co Scorsese czy Tarantino albo jeszcze się nie ujawnił, żeby robić takie długie filmy i z powodzeniem trzymać widza w napięciu oczekiwania na kolejne przygody swojego bohatera. „Gierek” to ponad 2 godziny nudy, które można ustawić na półce obok takich „wielkich dzieł”, jak „Klątwa Doliny węży” oraz „Smoleńsk”.
Nie zabiorę wam przyjemności obejrzenia ostatniej sceny, jeśli mimo krytycznych uwag, nie tylko w tym tekście, zdecydujecie się jednak pójść do kina i nie opowiem wam jak ona wygląda. Cysternę coca-coli postawię temu, kto mi powie, co ta scena ma wyrazić? Bo jest ona jak cały film, w którym granica między dramatem i kabaretem jest nie do odnalezienia. I najgorsze, że z powodu braku tej granicy, nic ten „Gierek” nam nie mówi o czasach minionych i obecnych, o ludziach, o nas samych, a przede wszystkim nic nie dowiadujemy się o samym Gierku.
Jakub Urbański, krytyk niezależny
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU