Dzień 3 maja roku 2017 niewątpliwie przejdzie do historii. Wtedy to, w samo południe, przemawiając niczym Duce, prezydent Duda rozpoczął swój marsz ku niepodległości. Swojej, nie Polski, oczywiście. Krzycząc przez mikrofon na tę gorszą połowę Polaków i robiąc miny przed lustrem wcześniej wyćwiczone (tak samo czynili najwięksi mówcy ever) zapowiedział, że obecnie obowiązująca konstytucja jest be i należy przeprowadzić masowe referendum, w którym ta lepsza połowa Polaków udowodni, że ich prezydent ma rację. Wystarczy, że odpowie na kilkadziesiąt (może kilkaset, jeszcze nie wiadomo) prostych pytań i sprawa załatwiona.
Słysząc to politycy PiS-u, którzy jeszcze nie przysypiali, osłupieli, bo uświadomili sobie, że chyba rano nie przeczytali partyjnego sms-a z przekazami dnia i teraz będą musieli świecić oczami przed mediami, tłumacząc na język ich elektoratu to, co właśnie chlapnął prezydent. A że chlapnął, to nie mieli wątpliwości. Bo jakże to? Ich prezydencik miałby wyjść z jakąś inicjatywą nie uzgodniwszy jej uprzednio? Na dodatek skomplikował im polityczne plany, a nieświadomie być może bardzo pomógł opozycji.
Prezydent Andrzej Duda wychodzi przed szereg
Okazało się, że pan prezydent postanowił wrócić z dwuletniego zaocznego urlopu i przejść sobie do kontrofensywy. W tym czasie ćwicząc wystąpienia bez kartki w różnych wsiach i miasteczkach miał dużo czasu, żeby przyglądać się rozpadowi swojego macierzystego ugrupowania i doszedł do wniosku, że gwarancji przedłużenia jego urlopu o kolejne 5 lat to on wcale nie ma, więc wymyślił sobie, że zagra konstytucją, by wybić się na pozorowaną niezależność. Nie przemyślał tego dobrze, o czym świadczyły kolejne jego wypowiedzi dotyczące np. pytań, które miałyby paść w referendum, ale co tam, narracja została narzucona, a on mógł poczuć się ważny.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości nie bardzo wiedzieli, co z tym fantem począć, być może liczyli na otrzeźwienie pana prezydenta. Ale przeliczyli się, bo oto w wywiadzie dla rzeczowego i obiektywnego tygodnika „wSieci” poszedł on krok dalej proponując nawet konkretną datę referendum na 11 listopada 2018 r., a więc w setną rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę i, co chyba politycznie ciekawsze, w okolicach wyborów samorządowych. To niewątpliwie spowodowałoby spore zamieszanie w szeregach wszystkich partii, bo kampania wyborcza przebiegałaby w pewnym sensie w cieniu dyskusji o nowej konstytucji i przy znaczącej roli obecnego prezydenta.
Opozycja chyba jednak nie zauważyła, że referendum konstytucyjne mogłoby być dla niej prezentem i powinni kibicować Andrzejowi Dudzie. Debata wokół zapisów ustawy zasadniczej zakończona referendum powinna być płaszczyzną porozumienia wszystkich partii opozycyjnych, która mogłaby doprowadzić do ostatecznego zjednoczenia.
Obecnie, mimo szumnych zapowiedzi, opozycja jest dosyć daleko od wspólnych list wyborczych. Marsz Wolności jasno pokazał, kto dzierży buławę pierwszeństwa w jej szeregach, jednak deklaracje to zbyt mało, by stworzyć silny blok mogący skutecznie przeciwstawić się zdyscyplinowanej wciąż Zjednoczonej Prawicy. Platforma najchętniej pochłonęłaby swoją niesforną nowoczesną siostrę, a ta świadoma takiego zagrożenia stawia na liberalny kurs zarówno w sferze światopoglądowej, jak i gospodarczej, coraz boleśniej podszczypując polityków PO. PSL już zapowiedziało osobny start w wyborach samorządowych, a SLD marzy o odbudowie wielkiej lewicy. Każdy liczy na cud, który pozwoli mu dojść do władzy przy zachowaniu odrębności. Jednak wszyscy mogą się przeliczyć. Sondaże jednoznacznie wskazują, że bez zjednoczenia szanse na odebranie władzy partii Kaczyńskiego są niewielkie. Szansę na przełamanie wzajemnej niechęci i obaw dał opozycji właśnie prezydent Duda krzycząc o referendum, które miałoby doprowadzić w konsekwencji do zmiany ustawy zasadniczej.
Sprawa obrony konstytucji z 1997 roku mogłaby być mocnym fundamentem, na którym warto budować szeroka koalicję obejmującą PO, .N, SLD, PSL a nawet Partię Razem. Genezę stanowiła walka o niezależność Trybunału Konstytucyjnego, obrona konstytucji przed zapędami marionetkowego prezydenta zbudowałaby siłę napędową dla opozycji. Wtedy to wszystkie partie opozycyjne mówiły to samo, choć nie tak samo, zachowując swoją odrębność.
Co ważne, zjednoczenie wokół tej sprawy zrozumiane zostałoby przez elektorat każdego uczestnika tej koalicji. Z pewnością łatwiejszy byłby start na wspólnych listach w wyborach samorządowych, a w konsekwencji w parlamentarnych. Wspólna kampania referendalna pokazałaby siłę i determinację polskiego “Drzewa Oliwnego”. Pytanie czy liderzy partii opozycyjnych, a zwłaszcza Grzegorz Schetyna, stojący na czele największego oponenta PiS-u wykorzystają tę woltę Andrzeja Dudy, który chce uwolnić się od uścisku partii-matki, a nieświadomie zakłada jej podwójnego nelsona. Łatwiej jest razem bronić ideologicznych zapisów niż układać wspólne listy wyborcze. Jednak wspólny front konstytucyjny i prawdopodobna porażka Dudy z pewnością stworzą podwaliny do zjednoczenia i wzniesienia się ponad podziałami. Zwłaszcza, że druga wojna o konstytucję zbliża się wielkimi krokami i tym razem nie wolno jej przegrać.
fot. Shutterstock/praszkiewicz
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU