Dziś rano dziennik Fakt poinformował o dramatycznych chwilach 250 pasażerów marcowego lotu z Cancun do Warszawy, odbywającego się Dreamlinerem, wyczarterowanym przez PLL LOT. Samolot miał poważną awarię silników, która zmusiła go do awaryjnego lądowania. Samolot nie skierował się jednak na najbliższe lotnisko w Miami, a poleciał dalej – do portu w Nowym Jorku. Tym samym, jak pisze “Fakt”, niesprawny samolot był w powietrzu dwie godziny dłużej. Dlaczego samolot nie skończył trasy w Miami? Jak wynika z informacji dziennika “Fakt”, taka była sugestia LOT z Warszawy. Tak miało być taniej i prościej.
– W Miami należałoby dać pasażerom zakwaterowanie i posiłki, i wysłać na Florydę kolejną maszynę, by ich zabrała – powiedział informator dziennika. Pasażerowie musieliby oczekiwać w strefie tranzytowej lotniska, bo… nie posiadali amerykańskich wiz! A na lotnisku JFK w Nowym Jorku mogli wsiąść w maszynę gotową do lotu, choć przygotowaną dla innych pasażerów.
Doświadczony pilot, latający na Dreamlinerach w rozmowie z Faktem nie ma wątpliwości: – Samolot był o krok od katastrofy! – mówi. Dodaje, że piloci ćwiczą na symulatorach tak, że „jeżeli po drodze są dostępne lotniska, to najpierw ląduje się na lotnisku ETOPS-owym, a jeśli nie ma takiego, to na pierwszym dostępnym”. Po awarii maszyna spędziła dwa tygodnie w Nowym Jorku. Wymieniono w niej oba silniki.
W oświadczeniu przesłanym portalowi Wirtualna Polska PLL LOT uspokaja, że wszystko odbyło się zgodnie z przepisami.
Kapitan rejsu LO6506 stwierdził usterkę silnika, a następnie podjął decyzję o lądowaniu w jednym z portów zapasowych, czyli na Lotnisku JFK w Nowym Jorku. Podczas lotu z Cancun ani przez chwilę nie było zagrożenia dla pasażerów, gdyż zgodnie z zaleceniami producenta silników samolot B787 Dreamliner może bezpiecznie kontynuować lot na jednym silniku przez cztery godziny, a zgodnie z bardziej restrykcyjnymi zasadami ustalonymi wewnętrznie przez LOT przez trzy godziny – przekonuje narodowy przewoźnik.
Sprawa badana jest nie tylko przez polskie władze, ale i przez Federalną Agencję Lotnictwa USA (FAA). Kontrolerzy sprawdzą, czy rzeczywiście nie było zagrożenia a piloci, zmuszeni przez centralę w Warszawie nie byli zmuszeni do niepotrzebnego ryzyka życiem 250 pasażerów. Warto jednak zauważyć, że gdyby 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku prezydencki tupolew szczęśliwie wylądował, z prawdopodobnego komunikatu organizatora lotu wynikałoby wprost, że ani przez chwilę życie 96 osób zagrożone nie było.
Źródło: Fakt/WP
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”200″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU