Z socjologiem i prezesem Instytutu Spraw Publicznych o wyborach, kampanii prezydenckiej i polityce, rozmawia Michał Ruszczyk.
Michał Ruszczyk: Za kilkanaście dni zaplanowane są wybory prezydenckie. Jak Pan sądzi, czy tym razem się odbędą?
Jacek Kucharczyk: Wydaje się, że opinia publiczna i klasa polityczna oczekują, że tym razem te wybory się odbędą i sądzę, że tak się raczej stanie. Natomiast istnieją różne scenariusze awaryjne rozważane w PiS-ie. Jednym z takich scenariuszy, o którym się mówi w kuluarach politycznych, jest wprowadzenie stanu nadzwyczajnego i przesunięcie wyborów w sytuacji, gdyby zwycięstwo Andrzeja Dudy było zagrożone. Moim zdaniem taka decyzja może nastąpić między I a II turą.
Jeżeli chodzi o wprowadzenie stanu nadzwyczajnego, co Pana zdaniem by to oznaczało dla procesu wyborczego i państwa?
Oznaczałoby to, że zarządzanie kryzysem zdrowotnym i gospodarczym jest całkowicie podporządkowane strategii utrzymania przy władzy partii rządzącej i Jarosława Kaczyńskiego, a co za tym idzie wszelkie zasady mogą być poświęcone dla realizacji tego celu. Swoją drogą, nie byłoby to zaskakujące, bo sama dyskusja wokół wyborów 10 maja pokazała, że wszelkie działania związane z pandemią można podporządkować maksymalizacji szans wyborczych Andrzeja Dudy. Gdyby PiS rzeczywiście zdecydował się na 90 dni ogłosić stan nadzwyczajny, to moim zdaniem byłaby to dość desperacka gra, żeby zyskać na czasie i najprawdopodobniej oznaczałoby to wystawienie nowego kandydata, gdyż taka decyzja de facto stanowiłaby wotum nieufności wobec obecnego kandydata PiS-u.
Czy Pana zdaniem te wybory będą uczciwe? Czy obecna partia rządząca będzie w stanie powstrzymać się od ingerowania w proces wyborczy, zwłaszcza, że PiS ma narzędzia?
Niestety wiemy, że PiS ma różne możliwości, żeby ingerować w proces wyborczy, a pewne typy ingerencji znamy z przeszłości. Przede wszystkim chodzi mi tu o propagandę i działania, które miały na celu zastraszanie opinii publicznej pewnymi zjawiskami – uchodźcami, LGBT, politykami opozycji, którzy odbiorą świadczenia socjalne itd. To działało z różnym skutkiem. Nie udało się w wyborach samorządowych, kiedy próbowano niesławnymi spotami o uchodźcach zniechęcić społeczeństwo do głosowania na niezależnych prezydentów. Jak dobrze pamiętamy, te oskarżenia skończyły się porażką i skandalem, który zresztą ma do dzisiaj reperkusje dla autorów spotu. Natomiast straszenie LGBT w kampanii przed wyborami europejskimi okazało się dość skuteczne i pomogło wygrać PiS-owi. Warto też dodać, że PiS ma – poza oficjalnym funduszem wyborczym – ogromne środki, które są przekazywane np. przez spółki skarbu państwa lub ludzi w nich zatrudnionych. Można więc śmiało powiedzieć, że te wybory nie są tak do końca uczciwe i zgodne z zasadą równości szans kandydatów. Oprócz tego jest też telewizja państwowa, a więc najpotężniejsze źródło propagandy PiS.
Warto odnotować, że Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE napisało w raporcie z ostatnich wyborów parlamentarnych w Polsce, że rola, jaką odegrało TVP w czasie kampanii podważyła jakość wyborów i ich uczciwość. Moim zdaniem, to samo zdarzy się teraz, bo TVP będzie tubą propagandową PiS, a nie medium publicznym. Natomiast pytanie brzmi – czy nie zdarzy się coś jeszcze gorszego? Mianowicie, czy nie będzie manipulacji przy liczeniu głosów, chociażby przy głosowaniu korespondencyjnym. Nowe regulacje wyborcze zostawiają duże pole manewru władzy i trzeba będzie mocno patrzeć rządzącym na ręce, czy wybory są przeprowadzane w sposób uczciwy. Jestem pełen obaw, co do jakości i uczciwości procesu wyborczego.
Czysto hipotetycznie, jeżeli dojdzie do jakieś nieprawidłowości w czasie głosowania, to czy instytucje europejskie jakoś nam pomogą?
Moim zdaniem, jeżeli by rzeczywiście doszło, a mam nadzieję, że nie dojdzie do takiej sytuacji, to przede wszystkim będziemy musieli sobie sami poradzić. Instytucje europejskie działają bardzo powoli i – nie ukrywajmy tego – patrzą na reakcje polskiego społeczeństwa. Jeżeli będą szerokie protesty wyborcze, zarówno drogą sądową, jak i demonstracje przeciwko ewentualnemu fałszerstwu, to moim zdaniem zachęci to naszych partnerów w Unii Europejskiej i instytucje europejskie do działania w tej sprawie. Natomiast jeżeli przełkniemy fałszerstwo bez większych protestów, wówczas Europa nam nie pomoże.
Rafał Trzaskowski zarejestrował swoją kandydaturę w PKW, dostarczając ponad milion 600 tysięcy podpisów. Czy Pana zdaniem tak ogromne poparcie jest zasługą PiS-u, który chciał uniemożliwić start kandydatowi Koalicji Obywatelskiej? A może raczej efektem „świeżości” nowego kandydata?
Moim zdaniem to jest „zasługa” PiS, który zmobilizował obywateli, dając Trzaskowskiemu tak nierówne warunki w stosunku do pozostałych kandydatów. Nawiasem mówiąc, ta idea praw nabytych kandydatów jest absurdalna i nowe prawo wyborcze powinno nałożyć wymóg zbierania podpisów dla wszystkich od nowa, niezależnie, czy udało im się zebrać poparcie na wybory 10 maja. Podpisywałem się pod jedną z list, gdzie było wyraźnie napisane, że udzielam poparcia na wybory 10 maja i nie wiem, jakim prawem ktoś uznał, że mój podpis będzie ważny również w wyborach 28 czerwca. To jest nadużycie. Jednak wyszło na to, że PiS próbował ułatwić życie Dudzie, a utrudnić Trzaskowskiemu, a dał kandydatowi Koalicji Obywatelskie okazję do pokazania wysokiego społecznego poparcia. Ten sukces wiąże z tym, że część polskiego społeczeństwa, która ma dość rządów PiS-u znalazła swojego wiarygodnego kandydata i moim zdaniem stąd ten masowy zryw przy zbieraniu podpisów. Zobaczymy, czy ten entuzjazm się utrzyma, ale na razie wszystko na to wskazuje, że Trzaskowski wpisał się w tą polaryzację polskiej sceny politycznej i stał się głównym kandydatem tej części społeczeństwa o którym się mówi, że jest to Polska Nie-PiS.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU