Lada moment miną dwa tygodnie od czasu wyborów samorządowych, emocje powoli opadają, nastał czas analiz i wyciągania wniosków. Partia rządząca, choć przegrała w największych miastach i osiągnęła z pewnością gorszy wynik w skali kraju, niż się spodziewała, to jednak pozostaje zwycięzcą wyborów samorządowych, co zresztą potwierdzają badania opinii publicznej i subiektywne oceny Polaków. Warto jednak odnotować, że po trzech latach rządów, w czasie których Prawo i Sprawiedliwość przejęło większość obszarów funkcjonowania państwa, w jednej kwestii zawiodło zupełnie, co zresztą w dużej mierze oznacza dla Jarosława Kaczyńskiego kres marzeń o powtórce Budapesztu w Warszawie.
To pyrrusowe w gruncie rzeczy zwycięstwo w dużych miastach, oraz wysoka mobilizacja wyborców, spowodowana określonymi czynnikami i narracjami daje szeroko rozumianej opozycji sporo materiału do analizy i podpowiedzi, jak w 2019 roku wykorzystać demokratyczne instrumenty do powstrzymania partii rządzącej od dalszego dewastowania naszego kraju. Jedną z takich analiz przedstawił w ostatnich dniach na łamach dziennika “Rzeczpospolita” znany politolog i były europoseł z ramienia PiS Marek Migalski.
Podstawą jego “recepty na wygraną opozycji w 2019 roku” był wniosek, że 2/3 polskich wyborców nie chce głosować na Prawo i Sprawiedliwość, choć nie jest to równoznaczne z popieraniem Koalicji Obywatelskiej. Wyjście jednak od tego wniosku prowadzić powinno siły opozycyjne do takiego działania przez najbliższy rok, by w maksymalny sposób wykorzystać tę wiedzę do przełożenia jej na wyborczy wynik, zarówno w wyborach do Parlamentu Europejskiego, jak i w wyborach parlamentarnych. Wynik taki, który nawet w przypadku wygranej PiS nie da partii Kaczyńskiego szans na dalsze rządzenie. Zdaniem Migalskiego, działania te można ująć w trzy punkty, które wszystkie powinny być realizowane konsekwentnie w tym samym czasie.
Po pierwsze, utrzymać formułę Koalicji Obywatelskiej, bowiem wynik w miastach pokazał że ten projekt się sprawdził. Że wcale nie będzie to takie łatwe widać już po informacjach z niektórych części Polski, gdzie partyjne partykularne interesy już zaczynają górować nad zdrowym rozsądkiem (szefowa Nowoczesnej przekonuje, że to jedynie działanie techniczne, choć kolejne wieści z Wrocławia wcale nie są optymistyczne). Mimo to, wniosek jest oczywisty – to Koalicja Obywatelska będzie głównym rywalem Zjednoczonej Prawicy, zarówno na wiosnę, jak i jesienią 2019 roku. Co więcej, kalendarz wyborczy sprzyja rozbudowie KO o głośne nazwiska, nie tylko ze świata polityki, które wystartują w wyborach do PE (mówiło się swego czasu o byłych prezydentach i premierach, którzy mogliby pociągnąć listy, z pewnością nie zabraknie też różnego rodzaju celebrytów). Już dziś oczywiste jest, że te wybory będą pewnego rodzaju plebiscytem w kwestii Polexitu, a KO będzie przeciwstawiać się antyeuropejskim tendencjom ZP. Gdy do urn pójdzie ok. 30% Polaków, głównie dobrze wykształconych z dużych ośrodków, klęska obozu władzy będzie tym bardziej spektakularna, im mniej rozdrobiony będzie obóz proeuropejski.
Po drugie, zdaniem Migalskiego bardzo istotne jest stworzenie niePiS-owskiej i nieKO-wskiej alternatywy dla wyborców, którym dobra zmiana się nie podoba. Obóz opozycyjny musi doprowadzić do sytuacji, w której bezlitosny D’Hondt nie sprawi, iż miliony głosów zostaną wyrzucone do kosza, a mandaty przejęte przez partię największą. Tu warunkiem jest nie tylko konieczność porzucenia wzajemnych animozji przez Adriana Zandberga i Włodzimierza Czarzastego, ale także wykorzystanie potencjalnego magnesu na nowych wyborców Roberta Biedronia. Stawiać należy na karty niezgrane i niepozaginane i to wcale nie po to, by zgarnąć całą pulę a głównie po to, by nie przegrać z kretesem. Dobrze ten rok musi przepracować Polskie Stronnictwo Ludowe tak, by utrzymać swoje nieśmiertelne min. 5% w wyborach parlamentarnych.
Trzecim warunkiem, będącym jednocześnie zabezpieczeniem na wypadek niepowodzenia dwóch pierwszych elementów planu jest szerokie porozumienie sił demokratycznych w wyborach do Senatu w 2019 roku. Celem takiego porozumienia byłoby doprowadzenia do sytuacji, gdy w każdym ze stu jednomandatowych okręgów wyborczych do Senatu zmierzyło się dwóch kandydatów – z PiS i nie z PiS.
Daje to szansę, a nawet pewność, że większość tej izby pozostanie wówczas w jej władaniu i będzie stanowić ostatni bastion oporu, gdyby jednak partia Kaczyńskiego zwyciężyła w wyborach do izby niższej i stworzyła rząd. W takim wypadku Senat byłby jedynym ciałem mogącym skutecznie blokować politykę PiS i prezydenta Dudy – pisze Migalski. Idealnymi kandydatami na takich senatorów, członków izby faktycznie wyższej powinni nie być politycy, którzy nie zmieścili się na listach do Sejmu, a profesorowie, sędziowie, artyści czy znane postacie życia publicznego.
W teorii zatem pokonanie PiS wygląda prosto i wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Czy tak będzie rzeczywiście, dowiemy się już wkrótce. Pierwsze oznaki wdrażania wyżej wymienionych punktów w życie już widać. Oby tak dalej.
Źródło: Rzeczpospolita
fot. flickr / Piotr Drabik
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”200″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU