Na naszych oczach trwa zmierzch jednobiegunowego układu sił na świecie. Donald Trump w ciągu dwóch tygodni zerwał z niemal wszystkimi zasadami polityki, które zapewniały Stanom Zjednoczonym światową dominację w ostatnich dekadach. Okazało się, że największym wrogiem Ameryki nie jest Moskwa czy Pekin, ale jej własne polityczne elity. Uderzenia w Meksyk, kłótnie z Unią Europejska i Australią czy ignorowanie azjatyckich sojuszników tworzy nieznaną od lat niepewność. Nieumiejętność odróżnienia sojuszników od wrogów, nieprzewidywalne i często nieracjonalne działanie zaczynają rozsadzać od środka zbudowany przez USA międzynarodowy porządek.
Koniec Zimnej Wojny przyniósł nie tylko upadek Związku Radzieckiego, ale także bezprecedensową w historii polityczno-militarną dominację jednego państwa w skali całej planety. Stany Zjednoczone, jako ostateczny hegemon narzuciły nowy porządek międzynarodowy, który stał się podstawą stabilności i pokoju w większości regionów świata.
Ustanowienie “Pax Americana” stało się następnie fundamentem globalizacji, która połączyła kraje z różnych zakątków świata o wiele mocniej niż kiedykolwiek wcześniej i stworzyła wszystkim uczestnikom duże możliwości wzrostu gospodarczego.
Nie był to jednak układ o charakterze charytatywnym, za wsparciem Stanów Zjednoczonych i ustanawianiem demokracji w kolejnych krajach świata szły następnie amerykańskie korporacje, które zapewniały sobie kolejne źródła olbrzymich zysków i eliminowały w zarodku niepożądaną konkurencję. Gospodarcza potęga hegemona nie mogła także przetrwać bez olbrzymich zasobów naturalnych, które w znacznej części są importowane, dlatego zapewnienie bezpieczeństwa żeglugi i handlu stało się dla Stanów Zjednoczonych sprawą priorytetową.
Dziś, dzięki swojej olbrzymiej flocie Amerykanie mogą odciąć od handlu międzynarodowego dowolny region świata, dając potężne narzędzie nacisku politycznego.
Donald Trump zwykł mawiać, że sojusznicy Ameryki powinni płacić za ochronę. Podczas samej inauguracji zapowiedział, że polityka Waszyngtonu od teraz będzie zgodna z dewizą “America first”. Jednak wbrew populistycznym hasłom taka zasada przyświecała Stanom Zjednoczonym od dekad. Tak NATO jak i teraz sojusze z krajami azjatyckimi nie są wyrazem dobroci serca, ale przemyślaną strategią osłabienia potęgi wrogów Ameryki nie swoimi rękami. W przypadku konfliktu ze Związkiem Sowieckim w przeszłości, czy dziś Chinami, znaczna część ciężaru wojny, a zwłaszcza niszczycielskich jego skutków zostanie poniesiona przez państwa sojusznicze, co czyni potencjalne starcie dla Ameryki mniej kosztownym. Tym samym rośnie bezpieczeństwo USA, ponieważ spada prawdopodobieństwo, aby ktokolwiek rzucił wyzwanie jej dominacji. Warto sobie także uzmysłowić, że z perspektywy Waszyngtonu, tak jak wcześniej Moskwy, państwa sojusznicze są bardziej politycznymi satelitami niż niepodległymi partnerami. W polityce międzynarodowej zachodnie i dalekowschodnie demokracje realnie były w kluczowych kwestiach całkowicie zależne od politycznej woli Ameryki. Z tego punktu widzenia można powiedzieć, że na Bugu nie przebiega granica tylko Polski i NATO, ale pośrednio samych Stanów Zjednoczonych.
Ameryka przez lata zbudowała na tej zasadzie olbrzymie polityczno militarne imperium zaznaczając swoją wojskową obecność we wszystkich częściach świata, mając silne grono sojuszników, którzy wzmacniali zarówno potencjał militarny, jak i gospodarczy USA.
Jednak obecnie cała ta przemyślana układanka drży u swoich fundamentów.
Donald Trump uderzył w Meksyk zapowiedzią obłożenia 20% cłem jego eksportu do Stanów Zjednoczonych na potrzeby pokrycia kosztów budowy muru. Oznacza to zerwanie NAFTA (Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu), co daje jasny sygnał dla świata, że USA nie zamierza respektować podpisywanych umów, a co gorsza wycofuje się z roli protektora wolnego handlu na świecie.
Równocześnie Trump zerwał już TPP (Partnerstwo Transpacyficzne), wielką umowę o wolnym handlu z większością krajów Azji Południowo-Wschodniej i Australią. Porozumienie było negocjowane przez lata, ale umożliwiało zbudowanie w regionie olbrzymiej koalicji gospodarczej z pominięciem Chin, osłabiając tym samym ekspansję Pekinu. Co więcej, USA zagwarantowało w umowie uznanie przez sygnatariuszy standardów w zakresie m.in prawa pracy i innych norm, co dawało nadzieję na poprawienie konkurencyjności amerykańskiej gospodarki względem partnerów. Nie były to rozwiązania w wielu przypadkach wolnorynkowe, ale dla Waszyngtonu korzystne
Polityka nie znosi próżni i takie gwałtowne wycofywanie się ze swoich pozycji przez amerykańską dyplomację otwiera pole dla rywali Waszyngtonu. Po zerwaniu TPP już pojawiły się głosy w Azji, aby umowę utrzymać, ale na miejsce USA wprowadzić do niej Chiny. Jeśli takie rozwiązanie weszłoby w życie, to pozycja Ameryki na Dalekim Wschodzie zostałaby całkowicie podważona. Co więcej, za umową lobbowała szczególnie Japonia, która jako pierwsza ją ratyfikowała, a teraz jest pozostawiona w niepewności co do przyszłości relacji z USA.
Odrzucenie Meksyku także może skłonić dotychczasowego sojusznika do szukania alternatyw, gdzie kraj nie będzie poniżany. Pekin także prowadzi ekspansję w Ameryce Środkowej, czego przykładem jest planowana budowa alternatywy dla Kanału Panamskiego przez przekopanie nowego kanału w Nikaragui.
Do korowodu wpadek należy dołączyć także awanturę w jaką zmieniła się rozmowa Trumpa z premierem Australii. Problem wyniknął z decyzji Baracka Obamy na przyjęcie 1300 uchodźców, których Australia przetrzymywała w swoich obozach dla nielegalnych imigrantów, wśród których są ludzie z krajów objętych zakazem wjazdu dla muzułmanów. Wywołało to gniewną reakcję Trumpa, który nie szczędził mocnych słów i na koniec rozmowy rzucił słuchawką. Umowa, z powodu której nowy prezydent postanowił pokłócić się z sojusznikiem, była jednorazowa i mówiła o niewiele ponad tysiącu osób, czyli liczbie marginalnie nieistotnej w przypadku kraju, który legalnie każdego roku przyjmuje milion imigrantów.
Z naszej perspektywy istotne jest szczególnie rosnące napięcie na linii Waszyngton-Bruksela. Relacje Unii Europejskiej ze Stanami Zjednoczonymi nie zapowiadały się tak chłodno od lat. Donald Tusk w liście do przywódców krajów członkowskich z okazji szczytu na Malcie wymienił politykę Trumpa wśród zagrożeń dla Europy oraz nawoływał aby Unia wykorzystała amerykańskie wycofanie się z wolnego handlu do wzmocnienia pozycji Europy i podpisywania własnych umów handlowych.
Do niepowodzeń polityki zagranicznej należy zaliczyć także zakaz wjazdu muzułmanów do Stanów Zjednoczonych, który wzmacnia nastroje antyamerykańskie i radykalizm islamski na Bliskim Wschodzie, a także wywołuje kolejny rozłam w stosunku do Europy. Jest to pomysł, który co gorsza nie rozwiązuje żadnego z problemów Ameryki ani w zakresie bezpieczeństwa, ani imigracji.
Ameryka za czasów Baracka Obamy także zmagała się z dużymi problemami w utrzymaniu swojej dominacji, jednak dopiero takie decyzje jak powyższe mogą sprawić, że amerykańska strefa wpływów, która obejmuje obecnie większość świata może ulec drastycznemu skurczeniu w przeciągu paru lat. Na Dalekim Wschodzie Chiny mogą przełamać próby ich politycznej izolacji i zbudować silne relacje z krajami regionu. Napięcie w relacjach z Europą może doprowadzić do próby usamodzielnienia się politycznego starego kontynentu, co poskutkuje stopniowym spadkiem wpływów politycznych USA w naszej części świata. Wycofanie się z obrony wolnego handlu uderzy w dominację amerykańskiej gospodarki. Nieudolna walka z państwem islamskim poprzez podgrzewanie radykalizmów uniemożliwi stabilizację Bliskiego Wschodu, gdzie cały czas rosną dla Ameryki nowe wyzwania. Jeśli Donald Trump nie podejmie się bardziej racjonalnego kursu politycznego, to możemy stać się świadkami końca amerykańskiej dominacji na świecie.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU