Premier Mateusz Morawiecki został zmiażdżony przez ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobro w licytacji na antyunijny i zarazem antypolski radykalizm. Dziś były szef hiszpańskiego banku walczy o polityczne przetrwanie, ponieważ nawet jego patron Jarosław Kaczyński ma go serdecznie dosyć – potwierdza to fakt, że nikt liczący się w Prawie i Sprawiedliwości nie dementuje coraz głośniejszych pogłosek o tym, że wiosną Morawieckiego na fotelu szef zastąpić może Mariusz Błaszczak. Ustąpienie na rzecz „faceta śpiącego w garniturze” byłoby dla Mateusza Morawieckiego dramatem nie tylko politycznym, ale również osobistym.
Dziś wiele wskazuje na to, że Bruksela nie ma zamiaru pomóc Morawieckiemu wyjść z twarzą z budżetowego kryzysu, czyli poudawać jakieś ustępstwa, żeby Morawiecki mógł zaakceptować finansowe propozycje i ogłosić sukces na krajowym podwórku. To oznacza, że obecny premier zawetuje budżet i Polska straci setki miliardów złotych (głównie pomocy bezzwrotnej – wbrew kłamstwom Janusza Kowalskiego i Waldemara Budy, że chodzi przede wszystkim o pożyczki), czyli ugnie się przed Zbigniewem Ziobro lub przyjmie europejskie pieniądze, wróci do kraju i zostanie rozszarpany przez Ziobrę, który ma w tej zdradzie polskich interesów poparcie zarówno Jarosława Kaczyńskiego, jak i Jacka Kurskiego – prezesa rządowej telewizji.
Nic dziwnego, że w tej sytuacji nikt w rządzie nie chce stanąć za Morawieckim – wszyscy czują, że niezależnie od wyniku przepychanek z Ziobrą, premier będzie musiał ustąpić ze stanowiska, bo przecież najważniejszy jest interes rządzącej formacji. W tej sytuacji nie powinno zaskakiwać jasne i zdecydowanie proeuropejskie stanowisko wicepremiera Jarosława Gowina, który sprzeciwia się odrzuceniu przez Morawieckiego unijnych pieniędzy na rozwój kraju. Na horyzoncie rysuje się zatem możliwość, aby nowym premierem – z poparciem opozycji – został właśnie filozof z Krakowa. Nie jest to scenariusz fikcyjny. W maju udało się nie dopuścić do kopertowej hucpy Jacka Sasina dlatego, że sprzeciwił się jej Gowin oraz dlatego, że odpowiednio długo wytrwać w sprzeciwie pomógł mu przewodniczący Platformy Obywatelskiej Borys Budka. Władza leżała na stole i gdyby politycy lewicy wzięli przykład z Budki zamiast go głupio i podle atakować, od maja premierem mógłby być Gowin, a od sierpnia prezydentem Trzaskowski. Po zmianie premiera prezesem TVP przestałby być Jacek Kurski, a zdaniem samego Kurskiego oraz polityków PiS, tylko dzięki wsparciu TVP Andrzej Duda uzyskał reelekcję.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU