Państwo PiS miało być ostoją praworządności. Miano zniszczyć „układ” i skończyć z wieloma patologiami. Teraz na jaw wychodzą jednak kolejne kontrowersyjne wydarzenia związane z działaniem CBA.
Na początku nakreślmy tło tego, co miało miejsce. Chodzi o tzw. aferę policką. Mianowicie sześć lat temu rada nadzorcza państwowych zakładów chemicznych w Policach zarekomendowała zarządowi nabycie za 29 mln dol. większościowego pakietu akcji w spółce African Investment Group SA. W planach było rozpoczęcie wydobywania w Senegalu fosforytów, które są używane w produkcji nawozów.
Teraz biznesmen, który był powiązany z tamtymi wydarzeniami, trafił w ręce CBA. A właściwie – jeśli mamy mu wierzyć – schwytano go w niemal bandycki sposób.
Tortury w CBA?
– Nikt mnie nie przesłuchiwał. Nie dostałem żadnego wezwania – mówi biznesmen.
To jednak jeszcze nic, bowiem funkcjonariusze CBA nie zapukali nawet do jego drzwi. Weszli po prostu do domu… podważając drzwi balkonowe, gdy biznesmen spał w pokoju na piętrze.
– Tydzień wcześniej ktoś włamał się do mojego domu. Kiedy na parterze usłyszałem hałas, pomyślałem, że wrócili, by dokończyć kradzież. Sięgnąłem po broń myśliwską, na którą mam pozwolenie. Krzyknąłem, że jestem uzbrojony. Usłyszałem, że to CBA. Nie wiedziałem, czy to nie przebierańcy, powiedziałem: „Poczekajmy na przyjazd policji”. Oni wciąż krzyczeli. Zostawiłem broń na łóżku i wyszedłem z pokoju. Stałem z podniesionymi rękami. Oślepiło mnie światło i padł strzał z paralizatora. Rzucili granaty hukowe i obezwładnili mnie – tak z jego relacji wyglądało zatrzymanie.
Z niewiadomych powodów był on rażony paralizatorem po udach, bity i kopany. Mimo faktu, że nie mógł stanowić zagrożenia dla CBA, bowiem był już skuty. Ostatecznie stracił przytomność.
– Kiedy się ocknąłem, polewali mnie wodą, śpiewając „Deszcze niespokojne” – relacjonuje dalej – Wezwali karetkę, po czym sami zawieźli mnie do szpitala Banacha w Warszawie. Lekarz bez badania zapytał, czy przyjmuję jakieś leki, po czym zgodził się na transport do Szczecina. Wieźli mnie w kajdankach i czarnej opasce na oczach, jakbym jechał na egzekucję. (…) Nic nie widziałem. Gdy podnosiłem głowę, krzyczeli, że mam ją opuścić. Puszczali głośno muzykę. Jechaliśmy na sygnale. I tak może pięć, może sześć godzin. Straciłem poczucie czasu – dodaje.
Ponoć między wierszami grozili mu też śmiercią, mówiąc: „Twoje miejsce jest w kostnicy, powinieneś tam być”.
Biznesmen kłamie?
Powyższe to jednak relacja biznesmena, którego cytują media. Prokuratura Regionalna w Szczecinie zarzuca mu jednak już nie tylko wprowadzenie w błąd rady nadzorczej polickich zakładów, ale też napaść i zmuszanie bronią funkcjonariuszy CBA do zaniechania czynności służbowych.
Biznesmen się nie przyznał, a w sobotę sąd odrzucił wniosek o areszt.
– Mój klient usłyszał od agentów CBA, że „jeszcze chwilę i by go odjeb…” – mówi adwokat Mariusz Paplaczyk, pełnomocnik biznesmena. – Przejechał kilkaset kilometrów w kajdankach, z opaską na oczach, co nie znajduje oparcia w przepisach dotyczących środków przymusu bezpośredniego. Opaskę zakładano straceńcom przed wykonaniem wyroku śmierci, podczas działań wojennych czy egzekucji w porachunkach mafijnych.
O tym, że biznesmen może mówić prawdę, świadczą wyniki obdukcji. Wynika z niej, że miał na ciele siniaki i otarcia, a w moczu – krew.
Samo CBA potwierdza zresztą użycie paralizatora, ale twierdzi, że przed zatrzymaniem mężczyzna groził funkcjonariuszom, trzymał w rękach przeładowaną broń i był agresywny. Zaprzeczono jednak temu, że był on bity i kopany.
Kto ma rację?
Sprawa powinna zostać dokładnie zbadana przez prokuraturę. Jeśli słowa biznesmena potwierdzą się, pokazywałoby to, że dziś służby zamiast chronić obywateli, stanowią dla nich zagrożenie.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU