Wdrażanie reformy systemu ochrony zdrowia w postaci sieci szpitali okazuje się przebiegać z problemami. W systemie na pograniczu zmian, w których nie przewidziano jakiegokolwiek okresu przejściowego, panuje chaos, który nie rokuje dobrze ani dla pacjentów, ani dla pracowników.
Jedną sprawą jest los setek szpitali, które znalazły się poza siecią i nie mają pewności o swoją przyszłość, niezależnie od jakości świadczonych usług. Do nich można zaliczyć większość prywatnych placówek w Polsce, co może oznaczać regres całej branży na wiele lat, nawet jeśli reforma Radziwiłła zostałaby po następnych wyborach wstrzymana. Oznacza to miliardy strat w całej gospodarce, o których się nie mówi. Jednak znacznie szybsze i bardziej bolesne konsekwencje zaczynają dotykać już dziś pacjentów.
W związku z reformą i wejściem od października sieci szpitali w większość placówek ochrony zdrowia pojawił się problem z kontynuacją wykonywania świadczeń do końca roku. Większość szpitali na tym etapie już wyczerpała kontrakty z NFZ, a wraz z wejściem reformy nie będzie już mowy o płatnościach za nadwykonania, ponieważ zmiany przewidują rozliczanie na zasadzie ryczałtu, a nie ilości wykonanych zabiegów.
W powyższy sposób można powiedzieć, że system ochrony zdrowia zastygł w miejscu, ponieważ dyrekcje nie są gotowe do podejmowania ryzyka wykonywania procedur, za które nikt nie zapłaci. Ofiarami są pacjenci, którzy nie mogą dostać się do lekarzy i czekają w rosnących kolejkach.
Sam minister Radziwiłł ocenił, że do zmniejszenia kolejek w systemie potrzeba minimum 2,8 mld zł. Tymczasem Ministerstwo Rozwoju i Finansów jest gotowe tylko na 1,5 mld. Co ciekawe, większość ww. kwot miałoby pójść na nowy sprzęt. Wszystko w sytuacji, gdy w wykluczonych z sieci szpitalach znajduje się sprzęt wart setki milionów i więcej zł, który zostanie zmarnowany. Klasycznie w publicznym sposobie rozwiązywania problemów za jedną rzecz trzeba płacić dwa razy.
Rodzi to pytanie, jaką politykę przyjmą szpitale po przejściu na ryczałt, czy brak refleksji nad potrzebami finansowymi nie przełoży się na jeszcze większe limitowanie, a co za tym idzie, wydłużenie oczekiwania na procedury?
W tle tych rozważań osiągnęliśmy moment, kiedy nawet premier jest zmuszona przyznać, że dramatycznie zaczyna brakować lekarzy i pielęgniarek. W kurczących się zasobach kadrowych systemu ochrony zdrowia panuje natomiast marazm pogłębiony reformą emerytalną, ponieważ nie robi się nic, aby zachęcić absolwentów kierunków medycznych do pozostania w kraju. Ministerstwo nie szuka zmian w systemie kształcenia, które ułatwiłyby wejście choćby młodych lekarzy na rynek pracy, czego dowodem jest zmniejszenie liczby dostępnych miejsc specjalizacyjnych w sytuacji braku specjalistów. Skutkuje to pogłębieniem kryzysu przepracowania kadry polskich szpitali.
Tymczasem, kiedy rząd przelewa środki z pustego w próżne, czas pacjentów ucieka. Kolejki na wszczepienie endoprotezy stawu biodrowego na poziomie kilkunastu lat czy nawet przy procedurach kardiologicznych kilku lat sprawiają, że pacjenci tracą szansę na powrót do pełnej sprawności, nawet jeśli zostanie w końcu przeprowadzona w pełni profesjonalna procedura.
W medycynie czas to ludzkie życie. Niestety w systemie, z powodu braku racjonalności i determinacji, miarą czasu stały się kolejne wybory, a nie potrzeby pacjenta.
Źródło: money.pl
fot. flickr/KPRM
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU