Polityka i Społeczeństwo

Były dyrektor Muzeum II Wojny Światowej Paweł Machcewicz dla CrowdMedia: Polityka historyczna PiS stała się narzędziem rozbijania narodowej wspólnoty i osłabiania pozycji Polski

„Polityka historyczna” jest jednym z najważniejszych haseł mających uzasadniać i legitymizować władzę PiS. Kto właściwie to pojęcie wymyślił i kto je interpretuje w codziennej politycznej praktyce? Na jakie osoby i instytucje ty sam natrafiłeś – najpierw jako historyk, później jako ofiara prawicowej „polityki historycznej”, kiedy niszczono twój zespołu i twoją koncepcję Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku?

To jest cały szereg podmiotów, oczywiście funkcjonujących w ścisłej hierarchii, jak to się dzieje w PiS także w innych obszarach. Sam Jarosław Kaczyński jest zainteresowany historią i dawał temu wyraz wielokrotnie w ciągu ostatnich lat. Także w osobistych atakach na koncepcję Muzeum II Wojny Światowej. W 2008 roku zarzucał nam, że Muzeum II Wojny Światowej ma być instrumentem do dezintegracji narodu polskiego. W 2013 roku oskarżył nas na kongresie PiS, że nie reprezentujemy polskiego punktu widzenia, zapowiadając już wówczas bardzo jednoznacznie, że realizowana wówczas koncepcja muzeum ulegnie radykalnej zmianie, jak PiS przejmie władzę. No i już po zniszczeniu naszej wystawy, w lipcu 2017 roku, powiedział, że muzeum nie było dziełem polskiej polityki historycznej, ale niemieckiej polityki historycznej. I było darem Donalda Tuska dla Angeli Merkel.

Mało w tych cytatach refleksji nad historią Polski, to raczej logika doraźnej partyjnej walki o władzę.

Abstrahując od racjonalności tych zarzutów, trzeba jednak powiedzieć, że także w doraźnej polityce Kaczyński używa historycznych uzasadnień. Nie jest typowe, żeby jako kluczowego argumentu przeciwko politycznemu konkurentowi, jakim jest dla Kaczyńskiego Donald Tusk, używano akurat muzeum. Zatem widać stałe zainteresowanie konceptem „polityki historycznej” ze strony samego lidera formacji. Myślę, że to Kaczyński daje instrukcje na tym najbardziej ogólnym poziomie. Natomiast w wymiarze wykonawczym, codziennym, największą rolę odgrywa Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. A w ministerstwie to przede wszystkim sam Piotr Gliński, a także wiceminister Jarosław Sellin, który osobiście zajmuje się muzeami. Inny ważny podmiot realizujący politykę historyczną PiS to rządowe media. Kiedy np. okazało się, że w domu Czesława Kiszczaka znajdują się nieznane wcześniej dokumenty dotyczące współpracy Lecha Wałęsy z SB, TVP Info przez cały dzień powtarzało tę informację ilustrując ją archiwalnymi ujęciami nie tylko samego Wałęsy, ale też innych historycznych liderów „Solidarności” z negocjacji w Magdalence, z obrad Okrągłego Stołu. Zderzając to na zasadzie kontrastu ze zdjęciami „żołnierzy wyklętych”. Budując przeciwstawienie – z jednej strony zdrajcy z Magdalenki i Okrągłego Stołu, z drugiej strony zamęczeni przez komunistów bohaterowie.

Jak rozumiem, wśród „zdrajców” nie było zdjęć Lecha i Jarosława Kaczyńskich jako uczestników obrad Okrągłego Stołu? I nie było informacji, którą niedawno przypomniał profesor Andrzej Paczkowski, że jedynymi przedstawicielami opozycji, którzy uczestniczyli we wszystkich spotkaniach w Magdalence, był – poza Tadeuszem Mazowieckim – jeszcze tylko Lech Kaczyński?

Polityka historyczna w rozumieniu PiS to nie jest wiedza o historii, ale propaganda, którą buduje się z informacji odpowiednio dobranych. Ale polityka historyczna w wersji, którą ja poznałem osobiście, to także spotkania na sejmowej Komisji Kultury z posłami – przede wszystkim PiS – którzy byli odpowiednio przygotowani i atakowali mnie w takim spektaklu,
rozpisanym na głosy.

A historycy oraz intelektualiści prawicy? Oni już przed wielu laty jako pierwsi sformułowali tezę, że należy stworzyć wersję historii alternatywną wobec tego, co nazywali „pedagogiką wstydu”?

Niektórzy z tych historyków stali się później po prostu politykami PiS, jak np. Jan Żaryn, który bardzo wcześnie pisał o Yad Vashem jako analogii do tego, co w Polsce powinno zrobić prawicowe państwo. Znaczącą rolę odegrali także prawicowi dziennikarze. Np. hasło do ataków przeciwko Muzeum II Wojny Światowej dali Piotr Semka i Cezary Gmyz. Obaj traktowali to jako osobistą wojnę. Piotr Semka był aktywny do końca, także jako autor recenzji naszej wystawy zleconej mu przez ministerstwo kultury.

Byłeś przez nich uważany za nieformalnego doradcę Donalda Tuska w obszarze polityki historycznej Platformy, a muzeum faktycznie cieszyło się jego wsparciem.

Podczas ośmioletnich rządów PO nie niszczono muzeów kojarzonych z PiS-em, nie atakowano Muzeum Powstania Warszawskiego, nie zniszczono IPN-u, który przecież powstał w wyniku politycznej decyzji całego obozu postsolidarnościowego, ale z czasem stał się bardzo bliski jednej partii, właśnie PiS-owi. Tymczasem polityka historyczna Prawa i Sprawiedliwości nie zadowala się budowaniem własnych instytucji i tworzeniem własnych narracji. Jej priorytetem jest niszczenie zajmujących się historią ludzi i instytucji, uznawanych za „wrogie”.

Skąd wziął się na polskiej prawicy sam koncept „polityki historycznej”, przekonanie, że to może być jednym z kluczy do zdobycia władzy?

Samo sformułowanie „polityka historyczna” to dosłowna kalka niemieckiego terminu, który pojawił się w latach 80. Związanego z inicjatywą Helmuta Kohla na rzecz stworzenia Niemieckiego Muzeum Historycznego w Berlinie. Co ciekawe, polityka Kohla też stanowiła odejście – ale dużo mniej radykalne, niż w przypadku polskiej prawicy – od wcześniejszych ujęć niemieckiej historii. Mówiąc w największym skrócie, od skupiania się wyłącznie na
zbrodniach narodowego socjalizmu, szczególnie na Holocauście. To nowe podejście miało pokazać historię Niemiec jako historię narodu europejskiego, który ma na swoim koncie również wielkie osiągnięcia kulturowe, cywilizacyjne. Choć oczywiście bez zamazywania czy relatywizowanie win. W Niemieckim Muzeum Historycznym zbrodnie nazistowskie pokazane są w sposób zupełnie wzorcowy. Tyle że poza nimi pokazano tam również inne aspekty niemieckiej historii, co zresztą w samych Niemczech wywołało dyskusje i spory. Wracając jednak do polskich realiów, sam termin „polityka historyczna” pojawia się około 2004 roku. I jest sformułowany przez konserwatywnych intelektualistów bliskich partii PiS. W 2005 wydana zostaje książeczka objętościowo niewielka, ale ważna, „Pamięć i odpowiedzialność” pod redakcją Roberta Kostro i Tomasza Merty, będąca zbiorem tekstów, z których najważniejszy jest tekst Dariusza Gawina. On wybrał sobie na przedmiot krytyki esej Jana Józefa Lipskiego „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy”.

Ważny dla wcześniejszego pokolenia, wielokrotnie przywoływany np. przez Adama Michnika.

Gawin krytykował podejście Lipskiego, który domagał się, byśmy jako naród odważyli się zmierzyć także z bardziej wstydliwymi kartami naszej historii, czyli naszym stosunkiem do Żydów, niekiedy także do Ukraińców. Dariusz Gawin uważa, że to jest perspektywa zbyt pięknoduchowska, właściwie zbyt chrześcijańska.

Ciekawy zarzut ze strony intelektualisty polskiej prawicy, która przy każdej innej okazji powołuje się na swój katolicyzm.

Jednak w tym przypadku to Jan Józef Lipski jest bliższy formuły „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”, a Gawin odrzuca takie podejście, odrzucając tym samym list biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 roku, gdzie pojawia się ta formuła. Polscy biskupi zdawali sobie sprawę, że w tym przypadku bilans krzywd jest nierówny, jednak wybrali to, właśnie jako chrześcijanie.

I zostali wówczas wściekle zaatakowani przez komunistyczną władzę zarzucającą im – w przeddzień Marca ’68, kiedy oficjalny język PRL staje się nacjonalistyczny – zdradę polskich interesów, osłabienie pozycji przetargowej polskiego państwa.

Gawin żąda, aby polityka historyczna była czymś mniej idealistycznym, jej celem głównym ma być budowanie spoistości narodu i jego siły wobec innych narodów. Pada tam postulat zajmowania się budowaniem dumy, chwały. Od tego momentu koncept polityki historycznej zaczyna się pojawiać w języku prawicy bardzo regularnie. W tym samym czasie on jest przekuty w wymiarze konkretnym na koncepcję budowania Muzeum Powstania Warszawskiego. To jest związane z postacią Lecha Kaczyńskiego, przez co ten pomysł zostaje nierozdzielnie powiązany z polityką Prawa i Sprawiedliwości. Uważa się wówczas, że muzeum pomogło wygrać Lechowi Kaczyńskiemu wybory prezydenckie w 2005 roku. Także ekipa ludzi, którzy je tworzyli, wchodzi do polityki, startuje z list PiS-u, pracuje w instytucjach powiązanych z partią. Ta prawicowa koncepcja polityki historycznej staje się tak efektywna w wymiarze politycznym, bo wychodzi naprzeciw, a jednocześnie wykorzystuje i mobilizuje emocje sporej części Polaków, którzy przeżywają szok debaty wokół Jedwabnego. Pojawia się reakcja obronna wobec nieprawdopodobnych emocji związanych z odkrywaniem zbrodni dokonywanych przez Polaków na Żydach, o których wcześniej albo nie wiedziano, albo się nie mówiło. Druga przyczyna to ówczesna kariera Eryki Steinbach i pojawienie się obaw – nie tylko w środowiskach PiS-owskich – że Niemcy, za pomocą eksponowania własnych cierpień, mogą się posunąć do rewidowania historii.
Zatem odpowiadając na twoje pytanie o źródła samego pomysłu polityki historycznej na polskiej prawicy, widzę to w trzech wymiarach: koncept intelektualny, którego najbardziej precyzyjnym wyrazem jest tekst Dariusza Gawina, wymiar czysto polityczny – instrumentalizacja tego pomysłu przez PiS, a po trzecie autentyczna potrzeba części Polaków, aby wobec traumy Jedwabnego i obaw, że coś dla nas złego dzieje się w Niemczech, zająć się wyłącznie historią polskiej dumy i chwały, czyszcząc zbiorową pamięć ze wszystkiego, co takiemu ujęciu przeszkadza. To jest wyrażone w koncepcji i praktyce Muzeum Powstania Warszawskiego.

Gdzie wszystkie wątpliwości, co do sensowności powstania, wyrażane przecież nie przez wrogów Polski, ale przez najwybitniejszych polskich patriotów – od generała Władysława Andersa po Stefana Kisielewskiego, od Józefa i Stanisława Mackiewiczów po generała Kazimierza Sosnkowskiego – zostają zepchnięte na margines, żeby nie przeszkadzały pokazaniu „dumy i chwały”.

Taki jest stan z roku 2005, kiedy PiS po raz pierwszy przejmuje władzę. Potem ta polityka historyczna jest coraz bardziej upolityczniana i upartyjniana, zyskuje wymiar totalnie konfrontacyjny.

Jarosław Kaczyński uważa, że w 2007 roku okradziono go z władzy, więc coraz bardziej konfrontacyjnie używa wszystkiego, co można zastosować w walce politycznej – od historii po katastrofę smoleńską.

Tylko że w ten sposób to, co miało służyć do budowania wspólnoty narodowej i dumy narodowej, co w intencjach samych prawicowych teoretyków polityki historycznej miało wzmacniać Polaków w konfrontacji z innymi narodami, zaczyna być narzędziem największego osłabienia i rozbicia polskiej wspólnoty. Zaczyna być używane do partyjnej polityki wykluczania znacznej części Polaków ze wspólnej tradycji. Pojawiają się wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego, że ludzie popierający PiS wywodzą się z tradycji AK-owskiej, a ludzie którzy PiS krytykują, z tradycji KPP i zdrady narodowej. Jemu wtedy chodzi głównie o środowisko Gazety Wyborczej, które krytykuje Kaczyńskich. Są słowa Jarosława Kaczyńskiego w Stoczni Gdańskiej, że tu gdzie my jesteśmy jest tradycja „Solidarności”, a tam gdzie jest opozycja wobec nas są kontynuatorzy ZOMO. Jest wykorzystywanie rzeczywistej historii Lecha Wałęsy zmuszonego przez SB do współpracy w Grudniu 1970 do delegitymizowania nie tylko całej jego biografii, ale też całego głównego nurtu opozycji demokratycznej i pierwszej „Solidarności”. Tak rozumiana polityka historyczna ma też służyć zohydzaniu III RP i pokazaniu największych osiągnięć polskiej historii po roku 1989 jako czegoś, co nie powinno być dla nas przedmiotem dumy, ale wstydu. Mamy zatem największy paradoks prawicowej „polityki historycznej” – coś, co miało budować wspólnotę i dumę narodową niszczy najważniejsze osiągnięcia tej wspólnoty i destruuje wszystkie symbole tej dumy.

Po to jednak, by zastąpić je innymi symbolami, co tłumaczy dalszą radykalizację prawicowej polityki historycznej – zdetronizowanie AK i pierwszej „Solidarności” przez „żołnierzy wyklętych”, a Wałęsy, Kuronia, Mazowieckiego, Michnika przez braci Kaczyńskich czy Macierewicza. A kiedy pojawia się kategoria „pedagogika wstydu”, z którą polityka historyczna prawicy miała walczyć?

Geneza tego sformułowania tkwi raczej w prawicowej publicystyce, pamiętam takie teksty Bronisława Wildsteina. Potem to pojęcie wchodzi do propagandy partyjnej, do języka kampanii wyborczych, aż po prezydencką i parlamentarną kampanię w roku 2015. Prawicowym truizmem staje się twierdzenie, że III RP uprawiała „pedagogikę wstydu” przerwaną dopiero przez PiS. Tyle że to jest zwyczajne kłamstwo, skoro w 2000 roku cały obóz postsolidarnościowy powołał IPN, największą instytucję, która miała się zajmować historią Polski. I to nie z punktu widzenia pedagogiki wstydu, ale właśnie głównie z punktu widzenia pedagogiki chwały.

Jednak to nie był jeszcze IPN, jaki znamy dzisiaj. Ty byłeś tam szefem Biura Edukacji Publicznej, więc świetnie pamiętasz, że wzięliście udział w dyskusji o Jedwabnem i związani z IPN historycy potwierdzili większość tez Jana Tomasza Grossa. Dlatego zostali później z IPN wyrzuceni.

To prawda, ja byłem wtedy w środku IPN. I dlatego pamiętam, że choć sprawa Jedwabnego była wówczas bardzo obecna w mediach, to 95 procent działań IPN dotyczyło tego, co PiS określa jako „historię chwały”. Badaliśmy działania podziemia niepodległościowego, opozycji demokratycznej, bunty społeczne w PRL, represje, udział Kościoła w oporze. Zatem twierdzenie teoretyków pisowskiej polityki historycznej, że co najmniej do roku 2004, kiedy Lech Kaczyński buduje Muzeum Powstania Warszawskiego, w III RP dominuje „pedagogika wstydu”, wynika albo z ignorancji, albo z chęci napisania polskiej historii od nowa przez jedną partię.

Mówiłeś o polityce historycznej Helmuta Kohla jako jednym z wzorców dla polskiej prawicy. To i tak byłby pozytywny model, jednak są inne źródła: Rosja Putina, czyli polityka historyczna jako propaganda, a także Węgry.

Ja nie sądzę, aby polska prawica aż tak bardzo interesowała się tym, co się naprawdę dzieje w Rosji, szczególnie w obszarze badań nad historią i wykorzystywania historii w polityce. Mimo że zbieżności są faktycznie widoczne. Ale na pewno modelem świadomie wykorzystywanym przez polską prawicę jest model węgierski. Stworzony przez Wiktora Orbana Dom Terroru w Budapeszcie był źródłem inspiracji dla „muzealników” tworzących Muzeum Powstania Warszawskiego, np. dla Jana Ołdakowskiego. Oni wielokrotnie mówili, że im się Dom Terroru podoba i nawet zaczerpnęli stamtąd niektóre rozwiązania scenograficzne.

Jednocześnie Dom Terroru to przykład totalnej instrumentalizacji historii w walce politycznej.

Orban otworzył Dom Terroru w ogromnym pośpiechu, w kampanii wyborczej 2002 roku. Dom Terroru miał być młotem Fideszu na socjalistów, demaskując ich komunistyczne korzenie. Jednocześnie ten sposób przedstawiania historii miał oczyszczać Węgrów z wszelkiej historycznej odpowiedzialności i win. A także raz na zawsze kończyć toczące się nad Dunajem dyskusje o stosunkach węgiersko-żydowskich.

Nikt nie bagatelizuje węgierskich ofiar w okresie rządów komunistycznych, ale czyszczenie węgierskiej historii z jakichkolwiek win jest chyba jeszcze trudniejsze, niż w Polsce usuwanie pamięci Jedwabnego czy Kielc? Przecież węgierskie państwo przez cały okres II wojny światowej oficjalnie kolaborowało z Hitlerem.

A jednak w tak rozumianej polityce historycznej możliwa jest całkowita eksternalizacja zła, oczyszczenie własnej wspólnoty z wszelkiej odpowiedzialności za czyny niewłaściwe czy kontrowersyjne. Wedle historii przedstawianej w Domu Terroru Węgrzy byli wyłącznie ofiarami, także węgierskich Żydów mordowali i wywozili wyłącznie Niemcy, przy współpracy garstki kolaborantów. Jeśli ktoś nie zna węgierskiej historii, nie dowie się nigdy, że ogromna większość Żydów została z Węgier wywieziona do Auschwitz jeszcze pod władzą Miklosa Horthy’ego, który rządził państwem węgierskim od 1919 roku.

A przez naszą prawicę jest przedstawiany dzisiaj jako ktoś w rodzaju Piłsudskiego, tyle że mądrzejszy, bo zgodził się na kolaborację z Hitlerem. Dopiero strzałokrzyżowcy, którzy go obalili w 1944 roku przy pomocy nazistów, mają być „tymi złymi”.

Strzałokrzyżowcy, czyli węgierscy faszyści, są pokazani w Domu Terroru jako ciało zupełnie zewnętrzne wobec Węgrów. Nie wiadomo skąd się na Węgrzech wzięli. Bardzo charakterystyczna jest tam multimedialna prezentacja strzałokrzyżowca, który w 1945 roku zrzuca swój mundur i zakłada mundur AVH, stalinowskiej tajnej policji.

Szczególnie w kontekście powtarzanych przez węgierską prawicę zarzutów, że stalinowska służba bezpieczeństwa to była wyłącznie „żydokomuna”, ten obraz to przecież kompletny absurd.

Jednak ten absurd pozwala wyrzucić wszelką odpowiedzialność na zewnątrz. Przedstawić historię własnej wspólnoty wyłącznie jako historię dumy, chwały i ofiary. To jest wzorzec, który miał największy wpływ na ukształtowanie się polityki historycznej całej polskiej prawicy.

Paweł Machcewicz, historyk, profesor Instytutu Studiów Politycznych PAN. Współtworzył Instytut Pamięci Narodowej, od 2000 do 2006 roku był dyrektorem Biura Edukacji Publicznej IPN. Jest członkiem Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej i laureatem wielu nagród za badania nad historią najnowszą Polski i totalitaryzmów, m.in. Nagrodą im. Jerzego Giedroycia (za książkę „Emigracja w polityce międzynarodowej”), Nagrodą Historyczną Tygodnika „Polityka” i Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Tworzył Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, którego był pierwszym dyrektorem. Odwołany z tej funkcji po objęciu władzy przez PiS. CBA i prokuratura prowadzą przeciwko niemu śledztwo w sprawie działania na szkodę muzeum.

Fot.: By Jroepstorff, from Wikimedia Commons

POLUB NAS NA FACEBOOKU

[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”250″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]

Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.

WPŁAĆ

POLUB NAS NA FACEBOOKU

Facebook Comments

blok 1

Redakcja portalu CrowdMedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów nadesłanych przez użytkowników.
Cezary Michalski

Eseista, prozaik i publicysta. W swojej twórczości związany m.in. z Newsweekiem i Krytyką Polityczną.

Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu.

Był redaktorem pism "brulion" i "Debata", jego teksty ukazywały się w "Arcanach", "Frondzie" i "Tygodniku Literackim" (również pod pseudonimem "Marek Tabor").

Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, "Życiem" i "Tygodnikiem Solidarność". W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury.

Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. W latach 2006–2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety Dziennik Polska-Europa-Świat, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma.

Media Tygodnia
Ładowanie