Jeśli nie Sejm, to może uda się wygrać w Senacie. Tak myśli opozycja, która szuka na siebie nowej formuły po dość słabym wyniku wyborczym w wyścigu do Brukseli i chce wystawić jedną wspólną listę do izby wyższej.
PiS jednak przygotowuje już swój misterny plan, który ma zburzyć idee Koalicji Obywatelskiej. Co ciekawe, partia rządząca chce do tego wykorzystać… samorządowców.
Walka o Senat
Choć PSL – chyba przerażony swoją przyszłością na wsi – zamierza budować własny blok polityczny, cała opozycja jest zgodna w jednym: do Senatu należy wystawić wspólną listę. To dałoby szansę na zwycięstwo choćby w izbie wyższej i mogło pozwolić liderom KO na odtrąbienie remisu.
– Zdajemy sobie sprawę z tego, że wybory na jesieni mogą zostać wygrane o włos przez jedną albo drugą stronę, a wtedy Senat będzie krytycznym miejscem dla legislacji i obrony praworządności – mówi „Newsweekowi” Tomasz Siemoniak, wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej.
Ponoć na pomysł pozytywnie reagują nawet politycy Wiosny.
Jest jednak jeden problem. Opozycja zakłada dość prosty scenariusz, w którym do walki w jednomandatowych okręgach wyborczych stają tylko kandydaci PiS i KO. A co byłoby, gdyby w szranki stanął trzeci gracz?
Postaw na samorządowca!
– Wystarczy, że w każdym okręgu namówimy do startu jednego popularnego samorządowca, wtedy głosy się rozłożą, i wygra ten, kto uzyska najwięcej głosów, bez konieczności przebicia progu 50 proc. – mówi „Newsweekowi” poseł PiS.
– Niech namawiają! Sądzę, że wyborcy są mądrzy. Nie wydaje mi się, żeby taki manewr był skuteczny. Myślę, że nie znajdą się osoby, które będą chciały uczestniczyć w takiej grze. To będą wybory między kandydatami opozycji demokratycznej a kandydatem PiS-u – odpowiada Tomasz Siemoniak.
Tyle że plan jest bardzo realny. Tym bardziej że to PiS na razie ma dostęp do pieniędzy budżetowych i chce ponoć obiecać uległym samorządowcom, którzy zgodzą się na start, finansowe wsparcie na różne inwestycje w ich gminie lub mieście.
To klasyczny wręcz w polityce wybieg, by podzielić elektorat przeciwnika. Stosuje go np. putinowska Rosja, gdzie co pewien czas powstają fikcyjne partie opozycyjne. Podobnie działa Victor Orban.
– W każdych wyborach pojawia się kilka partii krzaków. Niski próg dotacji wprowadzony przez Victora Orbana zachęca do startu w wyborach nowe podmioty, które odbierają głosy opozycji. Fidesz dominuje na prawicy, więc nie musi się niczego obawiać – mówi „Newsweekowi” Wojciech Przybylski, redaktor naczelny magazynu „Visegrad Insight”.
Jest jednak jeszcze jedno ryzyko. Nawet jeśli KO wygra w Senacie, nie wiadomo, czy nie znajdzie się tam nowy Wojciech Kałuża, który parę dni po wyborach zmieni klubowe barwy.
Wybory
Wybory odbędą się prawdopodobnie 13 października. Jeśli doda się do tego fakt, że zaczyna się sezon urlopowy, pozostało skrajnie miało czasu, by dotrzeć do niezdecydowanych wyborców. Przed opozycją walka o wszystko. Jeśli przegra, po centrowej i lewicowej stronie sceny politycznej czeka nas rewolucja.
Źródło: Newsweek
fot. flickr/KPRM
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”200″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU