Czy Polacy są społeczeństwem tolerancyjnym? Czy jesteśmy w stanie akceptować odmienne poglądy religijne lub polityczne? Czy jesteśmy otwarci na osoby o odmiennej od nas orientacji seksualnej czy kolorze skóry? O ile Polacy w badaniach deklarują tolerancyjność i otwartość, to badacze są w tej materii odmiennego zdania.
Według prof. Jacka Wasilewskiego, socjologa z SWPS – „Polacy nie są i nie będą tolerancyjni. Zwłaszcza w stosunku do przedstawicieli odmiennych kultur”. Zdaniem profesora codzienna praktyka nie potwierdza wyników badań: “W codziennych czynach i zachowaniu można zobaczyć, że mamy problem z akceptacją innych. Potrzebne są zmiany pokoleniowe, aby mogła zaistnieć rzeczywista tolerancja na co dzień”. (źródło otwarta.org)
Przykre jest to, że część naszego społeczeństwa ma negatywne podejście do ludzi o odmiennym kolorze skóry, orientacji seksualnej, poglądzie na życie czy wierze. Niestety przejawy nietolerancji są skrzętnie wykorzystywane przez część ugrupowań politycznych. Było to szczególnie widoczne w przypadku Prawa i Sprawiedliwość czy ruchu Kukiz 15, które swoją antyimigrancką retoryką zgarnęły pule w wyborach parlamentarnych 2015. Co więcej, część obserwatorów życia politycznego w Polsce uważa, że bez kryzysu uchodźców partia Kaczyńskiego nie zdobyłaby samodzielnej większości w Sejmie.
Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że podatność na retorykę opartą na ksenofobii i uprzedzeniach rasowych obnaża nietolerancyjność części naszego społeczeństwa.
Jeżeli z powodzeniem udało się prawicowym politykom wzniecić lub wykorzystać antyimigracyjne nastroje, to co szkodzi na przeszkodzie, by wylać podobne morze hejtu na tle np. orientacji seksualnej? Sprawa jest szczególnie interesująca, gdyż mamy w Polsce jednego bardzo popularnego polityka, który robi dynamiczną karierę, pomimo tego często narażony jest na nietolerancję ze względu na swoją orientację seksualną.
Mowa oczywiście o Robercie Biedroniu
Osoba o poglądach progresywnych może zadać pytanie: “jakie to ma znaczenie, że dany polityk jest gejem?” Przecież osoby pełniące funkcje publiczne oceniamy w oparciu o umiejętności i osiągnięcia, a nie o orientację. W teorii tak właśnie powinno być. Niestety życie kreśli inne scenariusze.
Radomir Szumełda, kiedyś związany z PO, a obecnie członek zarządu krajowego KOD twierdzi, że jego życie jest znacznie trudniejsze z uwagi na to, że jest gejem. Zresztą Robert Biedroń nie jest narażony na nietolerancję jedynie ze strony zwykłego Kowalskiego. Z tym pewnie poradziłby sobie bez problemu. W bezpośrednim kontakcie prezydent Słupska pokazuje zresztą ogromną klasę i duży dystans do siebie. Większe zagrożenie dla jego kariery jest ze strony przeciwników politycznych, którzy nie grają czysto.
Jeżeli radny PiS, Rafał Piasecki z Bydgoszczy wypowiada słowa: “Gejom mówię stanowcze NIE!”, to czemu mielibyśmy uważać, że partia rządząca powstrzyma się od bezpośrednich czy zawoalowanych ataków na Biedronia?
Sytuacja z pewnością zaogni się jeżeli Robert Biedroń zdecyduje się rzucić rękawicę Andrzejowi Dudzie i wystartować w wyborach prezydenckich 2020. Wielu komentatorów oraz potencjalnych wyborców uważa, że prezydent Słupska miałby realną szansę stać się czarnym koniem wyścigu o pałac prezydencki. W takiej sytuacji możemy spodziewać się nasilonych ataków ze strony prawicy.
Niebagatelną rolę w całym zamieszaniu ma do odegrania kościół. Polscy hierarchowie należą do najbardziej twardogłowych na świecie. To przecież nasi biskupi walczą otwarcie z in vitro, czy piętnują stosowanie prezerwatyw, jednocześnie skandale pedofilskie zamiatając pod dywan.
Stawiam dolary przeciwko orzechom, że znajdzie się jakiś ksiądz na Podkarpaciu, który będzie zniechęcał ludzi do głosowania na Biedronia, mówiąc z ambony, że homoseksualizm to grzech.
Być może nie będzie to szeregowy ksiądz, ale kluczowy biskup czy kardynał. Może abp Jędraszewski, który znany jest ze swojej “tolerancyjnej” postawy?
Połączone siły prawicy i kościoła mogą chcieć zaszczuć Biedronia, robiąc mu gigantyczną kampanię negatywną. Nie będą tego oczywiście robić otwarcie, ale poprzez przychylne sobie media, w internecie czy w trakcie kościelnych kazań. Biorąc pod uwagę poziom nietolerancji dużej części polskiego społeczeństwa, zabiegi takie mogą trafić na podatny grunt.
Wydaje się jednak, że na korzyść Biedronia przemawiać będzie dorobek samorządowy, doświadczenie zdobyte w Sejmie i przede wszystkim świeża, nieskompromitowana skandalami twarz. Te atrybuty prezydenta Słupska mogą stanowić idealne antidotum na poczynania Andrzeja Dudy, zaś stopień nachalności ataku na Biedronia świadczyć będzie o tym, jak bardzo prawica się go obawia.
Czy Biedroń wyjdzie z tej walki zwycięsko?
Dużo zależy od układu sił za 3 lata. Można sobie wyobrazić scenariusz, w którym Robert Biedroń musi tak naprawdę wejść do drugiej tury, by wygrać. Wynika to z prostego założenia: obóz PiS wystawi 1 kandydata (załóżmy, że Andrzeja Dudę), zaś szeroko pojęty obóz liberalny najpewniej pośle w bój kilku śmiałków, których głosy rozłożą się w pierwszej turze.
W takim scenariuszu (o ile Andrzej Duda nie wygra w pierwszej turze) Robert Biedroń, dostając się do drugiej tury, stałby się kandydatem zgody sił, które chcą odsunięcia PiSu od władzy. Przy takim obrocie sprawy zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki.
Pisaliśmy zresztą ostatnio o tym, że Andrzej Duda wcale nie ma wygranej w kieszeni, zaś jego poparcie w sondażach może okazać się zawyżone.
Na koniec chciałbym postawić kontrowersyjną tezę: im większy będzie hejt na Biedronia, tym większą zaskarbi sobie sympatię wyborców. Może się zatem okazać, że lwią część kampanijnej roboty wykona za niego agresywna prawica, przy jednoczesnym wsparciu kościoła. Gdyby udało się Biedroniowi wygrać wybory w 2020, byłby to milowy krok w rozwoju naszego kraju, porównywalny z wygraną Baracka Obamy w USA …
fot. flickr/Lukas Plewnia
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU