Sejmowa większość Zjednoczonej Prawicy przegłosowała ustawę o służbie zagranicznej, która zakłada, że ambasadorem będzie mogła zostać osoba bez znajomości języków i kierunkowego wykształcenia. Politycy Prawa i Sprawiedliwości nie ukrywają, że to wstęp do szerokiej wymiany kadr w dyplomacji naszego kraju.
PiS ma obsesję na punkcie wymiany elit. Tamci byli źli, więc muszą przyjść nasi, którzy będą dobrzy. A że nie mamy ludzi kompetentnych, trzeba obniżyć wymagania. Przez chwilę wydawało się, że przeciwko niszczeniu służby zagranicznej zagłosują posłowie partii Jarosława Gowina, ale ostatecznie uznali, że jest to sprawa marginalna i nie ma sensu, aby stała się przedmiotem kolejnego sporu.
Ustawa, która przez Sejm przeszła w ciągu 24 godzin, doczekała się publicznego wysłuchania w Senacie. Jak się okazało, sprzeciw wobec niej wyrażała nie tylko opozycja, ale także byli dyplomaci, instytucje naukowe, a także NSZZ “Solidarność” pracowników MSZ. W dyskusji zwracano uwagę, że sam tekst jest napisany niechlujnie, pomylono rozdziały.
Ustawa zakłada utworzenie korpusu służby dyplomatycznej, na której czele stanie szef służby zagranicznej. Szef służby miałby przyznawać stopnie dyplomatyczne, a najwyższym ma być nie “ambasador ad personam”, lecz “minister pełnomocny”. To on decydowałby o kierowaniu dyplomatów na placówki. Ambasador byłby jednak wyłączony z tej procedury i działać jak polityczny nominat – miałby go wyznaczać konwent z udziałem przedstawicieli prezydenta, kancelarii premiera i Sejmu. Prezydent, który i tak mianuje ambasadorów, dostałby prawo wyznaczania “ambasadora prezydenckiego”, który nie będzie potrzebował żadnego wykształcenia dyplomatycznego ani w ogóle wykształcenia czy znajomości języków obcych.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU