„Dopóki ja pełnię w Polsce urząd prezydenta, nie pozwolę na to, by ktokolwiek zamordował polskie górnictwo” – grzmiał w 2018 roku Andrzej Duda.
Kampanie wyborcze dobiegły końca i nagle stosunek do węgla przestał być dla polityków Prawa i Sprawiedliwości miarą patriotyzmu. Sam surowiec nie jest już zaś dla nich „czarnym złotem”.
Rządowy program zakłada przyspieszoną eliminację węgla i rozwój odnawialnych źródeł energii oraz energetyki jądrowej. Kopalnie mają być zamknięte do 2049 roku, choć prezydent opowiadał, że węgla w Polsce wystarczy na 200 lat i to, że energetyka w naszym kraju oparta jest właśnie na węglu, miało się przez te dwa wieki nie zmienić. Skrzętnie pominął fakt, że za rządów PiS do Polski rocznie trafiają miliony ton węgla z importu – również na zamówienie rodzimych firm energetycznych, gdzie większość udziałów posiada Skarb Państwa.
Jeszcze w 2019 roku premier Mateusz Morawiecki nazywał górnictwo „perłą polskiego przemysłu”. Nowa polityka energetyczna zakłada, że w 2030 r. z węgla będzie wytwarzane tylko 56% energii elektrycznej w Polsce. A do 2040 r. z węgla ma być wytwarzane tylko 28% prądu. „Został przyjęty kierunek bardzo trudny w moim przekonaniu. Bardzo odważny. Będzie nas to wszystkich dużo kosztowało. Ale nastroje społeczne były takie, że trzeba w tym kierunku iść” – przekonuje teraz poseł Tchórzewski. Jako minister mówił co innego: „Nie ma możliwości zachowania tempa rozwoju gospodarczego bez zachowania znacznie części energetyki węglowej”.
Według opozycji kurs, który obrał rząd, jest słuszny. Tyle że PiS nie rozliczył się z wcześniejszych prognoz. Jeszcze całkiem niedawno partia oskarżała o złe intencje wszystkich, którzy przewidywali, że kopalni nie uda się uratować.
Źródło: „Gazeta Wyborcza”
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU