Kai Godek zamarzyła się ustawa „Stop LGBT”, ale będzie musiała poczekać na realizację swych marzeń. Kontrowersyjna aktywistka musi od nowa zebrać 100 tysięcy podpisów.
Kaja Godek nabrała wiatru w żagle po ogłoszeniu przez Trybunał Konstytucyjny wyroku w sprawie prawa aborcyjnego. Aktywistka pro-life uznała, że to jej nie wystarcza, że musi iść za ciosem. Ogłosiła więc złożenie w Sejmie projektu ustawy „Stop LGBT”. W listopadzie z dumą zademonstrowała stos pudeł, w których znajdowało się 200 tysięcy podpisów popierających homofobiczną ustawę. Jej triumfalna wizja zakładała, że w ciągu trzech miesięcy dojdzie do pierwszego czytania projektu ustawy.
Ale nic z tego. Podpisy zebrane przez Godek są nieważne, aktywistka musi zaczynać całą zabawę od nowa. Dodatkowo musiał zaboleć ją fakt, że to marszałek Sejmu Elżbieta Witek z PiS odmówiła przyjęcia projektu. Dlaczego? „Stop LGBT” zakładało m.in. zakaz organizowania marszów równości. Nowelizacji prawa o zgromadzeniach odmówiła zaś marszałek Sejmu. Tę decyzję zaskarżono w Sądzie Najwyższym, ale Sąd skargę odrzucił, gdyż miała wpłynąć ona po terminie. Związana z Godek Fundacja Życie i Rodzina tłumaczy, że skargę wysłała w terminie, ale nie ma to znaczenia – liczy się moment wpłynięcia pisma do sądu, a ten przypadł już po wymaganym czasie. Efekt – cała akcja się „resetuje”, dotychczas zebrane podpisy stają się nieważne, zbiórka musi ruszyć od nowa.
– To skandal, że głos 200 tys. obywateli jest ignorowany. Władza, która pozornie deklaruje przywiązanie do wartości rodzinnych, robi wszystko, aby nie zajmować się projektem, który ma te wartości chronić i bronić Polaków, szczególnie dzieci, przed demoralizacją – skomentował dla Onetu Krzysztof Kasprzak, pełnomocnik inicjatywy.
Źródło: Onet
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU