Wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł przyznał, że bez konsultacji z lekarzem przyjmował amantadynę, która w listopadzie została wycofana z obrotu. Polityk zatem złamał prawo.
„Urzędnik państwowy nie może takich rzeczy publicznie opowiadać. Amantadyna nie jest uznana za lek na COVID-19 nigdzie na świecie. Nie ma żadnych badań potwierdzających, że może wpływać na stan pacjentów zakażonych koronawirusem SARS-CoV-2. Kiedyś amantadynę stosowano na grypę, ale teraz jest to lek na zaburzenia neurologiczne i chorobę Parkinsona. Dopóki badania nie potwierdzą czegoś innego, to musi tak pozostać” – powiedział prof. Krzysztof Simon – ordynator Oddziału Chorób Zakaźnych w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. Gromkowskiego we Wrocławiu.
Wiceminister, a zatem prominentny polityk, który jest osobą publiczną i jest (niestety) słuchany przez wielu ludzi, szerzy ciemnotę, homeopatię i zabobon. W społeczeństwie, którego olbrzymia część nie ma pojęcia, skąd pochodzą pieniądze rozdawane przez rządzących, opowiadanie takich głupot jest szczególnie groźne, a w skrajnych przypadkach może być nawet niebezpieczne.
Trzeba też przy okazji pochylić się nad mentalnością aktualnych kadr zarządzających naszym państwem – tym bardziej, że polityk przyłapany na znachorstwie może być uważany za przedstawiciela tzw. młodego pokolenia. Zawsze byłem przeciwnikiem zmiany pokoleniowej w polityce, która miałaby się opierać o wiek i wcale nie jestem zadowolony, że miałem rację.
Gdy głośna w przestrzeni publicznej była sprawa zawrotnej kariery Bartłomieja Misiewicza, drwiłem, że patrzysz na niezbyt okazały budynek apteki „Aronia” w Łomiankach, a to kuźnia państwowych kadr. Misiewicz karierę publiczną zakończył, ale standardy zatrudniania na najważniejsze stanowiska w państwie nie zostały podniesione.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU