Odejście kogokolwiek z partii, byłoby dla PiS-u wizerunkową katastrofą. Kaczyński gasząc pożar wywołany przez Lecha Kołakowskiego musiał się cofnąć.
Scenariusz w przypadku buntów czy opuszczenia szeregów Prawa i Sprawiedliwości jest od ponad dekady oklepany do perfekcji. Buntownicy, chcąc wrócić na łono partii, muszą nałożyć wór pokutny, publicznie wyrazić samokrytykę wychwalając geniusz prezesa Kaczyńskiego i przy każdej okazji podkreślać, jak bardzo się mylili. Te czasy odchodzą w zapomnienie.
Przy głosowaniu nad ustawą o ochronie zwierząt doszło do fikołków w Zjednoczonej Prawicy. Ustawa będąca oczkiem w głowie Jarosława Kaczyńskiego wywołała bunt wśród partyjnych żołnierzy. Doszło do rozłamu, a wywrotowców futerkowych zawieszono w prawach członka partii. Przez prawie miesiąc przez media przetaczały się spekulacje o założeniu koła lub nawet klubu parlamentarnego pod skrzydłami byłego ministra rolnictwa Jana Krzysztofa Ardanowskiego. PiS czuł presję, ale nie przykładał do tego większej wagi. Do wtorku.
We wtorek w radiu RMF FM Lech Kołakowski zapowiedział odejście z Prawa i Sprawiedliwości i zaczęła się partyjna gonitwa. W trybie pilnym odwieszono zawieszonych, a dla Lecha Kołakowskiego Kaczyński znalazł chwilę czasu – W PiS uznano, że odejście kogokolwiek z partii byłoby wizerunkową katastrofą i mogłoby uruchomić proces rozpadu obozu władzy. Kaczyński wezwał więc dotąd szeregowego polityka na rozmowę – informuje Gazeta Wyborcza.
Negocjacje z Kołakowskim prowadził Ryszard Terlecki – W kuluarach słyszymy, że posła przekonywano nawet, że może “głosować, jak chce”, “mówić, co chce”, byleby nie opuszczał Prawa i Sprawiedliwości – pisze gazeta. Kaczyński musiał się cofnąć, przynajmniej na jakiś czas. Spekuluje się, że nowa ustawa o ochronie zwierząt wróci na wiosnę.
Źródło Gazeta Wyborcza
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU