Jarosław Kaczyński był wczoraj z wizytą na Podkarpaciu. Podczas wyjazdowego posiedzenia klubu PiS ogłosił, że dla partii rządzącej zrównoważony rozwój jest sprawą priorytetową. Prezes Prawa i Sprawiedliwości tak scharakteryzował swoją wizję:
„Ma ona dwa wymiary: ten ogólnopolski – taki, który ma doprowadzić do wyrównania między dużymi regionami, takimi jak na przykład Podkarpacie i Dolny Śląsk. Ma to też aspekt inny, wewnątrz poszczególnych regionów – chcemy uniknąć tej sytuacji, która się zdarza, także na Podkarpaciu, że stolica bierze najwięcej; czasami jest jeszcze jakieś uprzywilejowane miasto, a inni otrzymują mniej”.
Rząd miałby dążyć zatem do tego, aby Polacy mogli „żyć z szansami w każdym miejscu w Polsce”. Wszystko po to, aby równe prawa przestały być “tylko deklarowane”, ale odnosiły się do codzienności.
Powyższa idea na pierwszy rzut oka wydaje się piękna i kusząca, jednak za fasadami solidarności kryje się jedna z najbardziej szkodliwych machin manipulacji.
Zrównoważony rozwój wg Kaczyńskiego
Zrównoważony rozwój wg PiS jest niczym więcej jak kolejną próbą podziału społeczeństwa, tym razem po linii różnic ekonomicznych między regionami. Na korzyść władzy jest wzbudzenie antagonizmów między biedniejszymi, a bogatszymi i granie tymi nastrojami na potrzeby sondaży. Nie od dziś bowiem wiadomo, że te “uprzywilejowane miasta” nie sprzyjają Prawu i Sprawiedliwości, a “poszkodowana” prowincja czy Polska wschodnia to matecznik partii Jarosława Kaczyńskiego. Po raz kolejny zatem rządzący znaleźli wygodnego kozła ofiarnego dla wyjaśnienia biedy i różnic ekonomicznych w Polsce. Są nią “przywileje”, istnienie miejsc, które “biorą najwięcej”, czyli idąc tokiem rozumowania prezesa, pozbawiają środków tych słabszych. Od tego tylko krok, aby regiony, które odniosły sukces, stały się dla rządu kolejnymi “ubekami”, którym należy zabrać.
W polityce wszystkie siły uciekają się do manipulacji i grania nastrojami społecznymi, więc gdyby chodziło tylko o socjotechnikę, to nie byłoby potrzeby rozwodzić się nad słowami Jarosława Kaczyńskiego. Niestety ten konkretny przekaz ma wymierne konsekwencje dla Polski, zarówno w wymiarze krajowym, ale także o czym niewielu z nas myśli – europejskim.
PiS wpiera bowiem Polakom fałszywe źródła pochodzenia bogactwa. Dolny Śląsk, Warszawa, czy dla Podkarpacia – Rzeszów nie rozwijają się prężnie, ponieważ żerują na innych częściach kraju. Zasobność i siła tych miejsc wynika z rosnącej przedsiębiorczości ich mieszkańców. Ośrodki akademickie, rozwinięta infrastruktura, mnóstwo wykształconych ludzi to zasoby, które umożliwiają rozwój. Zgodnie z prawami ekonomii wiadomo, że im większe i lepiej skomunikowane jest skupisko populacji, tym łatwiej przełamywać mu kolejne bariery ekonomiczne. Dla przykładu, łatwiej otworzyć kino, teatr czy bardziej niszowe działalności gospodarcze w dużym ośrodku niż w małej wiosce, ponieważ w dużych skupiskach jest szansa na zebranie wystarczająco dużej grupy odbiorczej. Politycy PiS zaś nie doceniają znaczenia rozwoju coraz bardziej złożonych i wyspecjalizowanych form działalności gospodarczej i aktywności społecznej w osiąganiu bogactwa narodu. Mylą przez to niskie bariery prowadzenia biznesu z przywilejami. Szczególnie oburzający jest atak prezesa PiS na Rzeszów, który pokazał, że Polska wschodnia ma potencjał i może konkurować z zachodem. W rankingach szybkości rozwoju polskich miast Rzeszów w ostatnich latach zajmował pierwsze miejsce, pokonując zarówno Kraków jak i Wrocław, a nawet Warszawę. Prezes to, co w rzeczywistości jest szansą dla regionu, widzi jako zagrożenie. Dolny Śląsk jest zasobny jako całość także dzięki sile samego Wrocławia. Miejsca pracy przyciągające mieszkańców okolicznych gmin, rozwijająca się regionalna turystyka, czy w końcu podatki wpłacane do wojewódzkiej kasy przez gospodarkę Wrocławia pozwalają rozwijać cały region.
Jest także na końcu europejski wymiar hipokryzji zrównoważonego rozwoju. Nie żyjemy bowiem w próżni i w ramach Europy bez granic polskie regiony nie konkurują już ze sobą, ale z całą Europą. Aby zatrzymać emigrację, Polska musi umieć zaoferować porównywalne warunki pracy jak Paryż czy Londyn. Nie zrobią tego polskie wsie i miasteczka, może o to powalczyć realnie tylko Warszawa i kilka największych miast w kraju. Najsilniejsze regiony i miasta są w tym momencie jedyną szansa Polski na zatrzymanie wyludniania. Walczmy o to, aby Polacy zamiast do Londynu wyjeżdżali do Warszawy, Krakowa, Wrocławia i Rzeszowa.
Nie idźmy droga równania ekonomicznego do dołu. Rozwój łatwo można zdławić opresyjnym prawem, ale o wiele trudniej go rozniecić. Mamy już w Polsce doświadczenia tzw. janosikowego, gdzie odbierano ogromne kwoty najbogatszym samorządom na rzecz uboższych. Od tych pieniędzy żadna biedna gmina się nie wzbogaciła, a jedynie utrzymuje ekonomiczne status quo, o którego zmianę należy walczyć. Zachęcajmy gminy nie do oczekiwania 500+ w wersji dla samorządu, ale do walki, ciężkiej pracy o poprawę swojej sytuacji. Uczmy ludzi przedsiębiorczości, uprośćmy prawo, dajmy ludziom narzędzia, aby mogli sami poprawić swój los, a Polacy zaczną się bogacić. Skończmy z hipokryzją, że dobrobyt ma spaść nam z państwowej kasy, a zacznijmy wspierać tych, którzy chcą o niego walczyć.
źródło: PAP
fot. praszkiewicz/Shutterstock
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU