Jeśli wszystko pójdzie po myśli PiS, głosy w czasie najbliższych wyborów prezydenckich oddamy wrzucając je do skrzynek pocztowych. Wszystko to byłoby racjonalne, gdyby nie jeden fakt. Chodzi o liczbę tych ostatnich.
Wejdźmy na poziom przepisów. W ustawie zaznaczono, że w każdej gminie, a w Warszawie w każdej dzielnicy zostaną utworzone komisje obwodowe. Kartki z głosami mają trafić do nich, wcześniej zebrane przez listonoszy ze specjalnych skrzynek nadawczych. Wydaje się logiczne i proste. W praktyce jest inaczej.
Problem z głosowaniem
W tym wszystkim jest bowiem jeden zasadniczy problem. Mianowicie skrzynek pocztowych w Polsce jest mało. Fakt.pl przedstawił dane, które sugerują, że ich liczba wręcz mała przez ostatnie lata:
2010 r.: 46498
2011 r.: 40363
2012 r.: 35989
2013 r.: 32825
2014 r.: 29914
2015 r.: 22838
2016 r.: 18488
2017 r.: 17102
2018 r.: 16283
Do tego brakuje ich w małych miejscowościach. W skali 8 lat ich liczba spadła z ponad 46 tys. do nieco ponad 16. tys. Chyba najlepiej oddaje to deficyt, jaki możemy teraz poczuć.
Dlaczego skrzynki znikały? To proste: Polacy wysyłają coraz mniej listów, ponieważ korzystają z maili. Tyle że głosowanie w wyborach nie odbędzie się za pośrednictwem sieci, a drogą mocno tradycyjną. To chyba umyka Jarosławowi Kaczyńskiemu, który uparcie twierdzi, że jego wizja jest to zrealizowania.
Przepis na katastrofę
Mamy więc przepis na katastrofę. Po pierwsze skoro skrzynek jest mało, wokół nich powstaną długie kolejki – i to w czasie okresu, gdzie koronawirus nadal będzie z nami obecny! Druga fala zachorowań jest przez to bardziej bardziej realne. Do tego dochodzi jeszcze element pojemności skrzynek. W niektórych miejscach mogą one zostać wypełnione po brzegi. Efekt jest prosty do wyobrażenia. Część osób nie da rady w praktyce zagłosować. Nie trudno wyobrazić sobie tak ekstremalną sytuację. W końcu nawet w czasie mody na pisanie listów rzadko zdarzało się, by wszyscy mieszkańcy danej dzielnicy czy miejscowości wrzucali listy do skrzynek tego samego dnia.
Ogólnie pomysły PiS-u to faktycznie najprostsza droga do ostatecznego skompromitowania demokratycznych wyborów w Polsce. Czy o to chodzi Jarosławowi Kaczyńskiemu? Najprawdopodobniej nie, ale już scenariusz, w którym Andrzej Duda wygrywa elekcję dzięki niskiej frekwencji, jest mu jak najbardziej na rękę.
Źródło: Fakt.pl
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU